[ Pobierz całość w formacie PDF ]
co myślą w Tyrze albo Niniwie, troszczyć się o żołd dla wojska, rachować, ilu ludzi przybyło czy ubyło
Egiptowi i jakie można wybrać podatki? Straszna rzecz powiedzieć sobie, że mój chłop nie tyle mi płaci,
ile ja potrzebuję i wydaję, lecz - na ile pozwala przybór Nilu. Ojciec Nil przecie nie pyta moich
wierzycieli: co ja im jestem winien?..."
Tak rozmyślał wykwintny Tutmozis i złotym winem krzepił stroskanego ducha. A zanim czółno
przypłynęło do Memfis, zmógł go tak ciężki sen, że niewolnicy musieli swego pana do lektyki przenieść
na rękach.
Po odejściu Tutmozisa, które wyglądało na ucieczkę, następca tronu głęboko zamyślił się, nawet poczuł
trwogę.
Książę był sceptykiem, jako wychowaniec najwyższych szkół kapłańskich i członek najwyższej
arystokracji. Wiedział, że gdy jedni kapłani przez wielomiesięczne posty i umartwienia sposobią się do
wywoływania duchów, inni - nazywają duchy przywidzeniem albo oszustwem. Widywał też, że święty
wół, Apis, przed którym padał na twarz cały Egipt, dostawał nieraz tęgie kije od najniższych kapłanów,
którzy mu podawali paszę i podstawiali krowy.
Rozumiał wreszcie, że jego ojciec, Ramzes XII, który dla pospólstwa był wiecznie żyjącym bogiem i
wszechwładnym panem świata, jest naprawdę takim jak inni człowiekiem, tylko trochę więcej
schorowanym niż inni starcy i bardzo ograniczonym przez kapłanów.
Wszystko to wiedział książę i z wielu rzeczy drwił w duchu, a nawet publicznie. Lecz cały jego
libertynizm upadał wobec faktycznej prawdy, że - z tytułów faraona żartować nie wolno nikomu!...
Ramzes znał historią swego kraju i pamiętał, że w Egipcie wiele rzeczy przebaczono wielkim. Wielki pan
mógł zepsuć kanał, zabić ukradkiem człowieka, drwić po cichu z bogów, brać prezenta od posłów
obcych mocarstw... Ale dwa grzechy były niedopuszczalne: zdrada kapłańskich tajemnic i zdrada
faraona. Człowiek, który popełnił jedno lub drugie, znikał, czasami po upływie roku, spośród sług i
przyjaciół. Ale gdzie się podziewał i co się z nim działo?... o tym nawet mówić nie śmiano.
Otóż Ramzes czuł, że znajduje się na podobnej pochyłości, od czasu gdy wojsko i chłopi zaczęli
wymawiać jego imię i rozprawiać o jakowychś jego planach, zmianach w państwie i przyszłych
wojnach. Myśląc o tym książę doznawał wrażenia, że jego, następcę tronu, bezimienny tłum nędzarzy i
buntowników gwałtem pcha na szczyt najwyższego obelisku, skąd można tylko zlecieć i rozbić się na
miazgę.
Pózniej, gdy po najdłuższym życiu ojca zostanie faraonem, będzie miał prawo i środki dokonać wielu
takich czynów, o których nikt w Egipcie nie pomyślałby bez zgrozy. Ale dziś musi naprawdę strzec się,
aby go nie uznano za zdrajcę i buntownika przeciw zasadniczym ustawom państwa.
W Egipcie był jeden jawny władca: faraon. On rządził, on chciał, on myślał za wszystkich, i biada temu,
kto ośmieliłby się wątpić głośno o wszechpotędze faraona albo mówić o jakichś swoich zamiarach czy
choćby o zmianach w ogóle. Plany robiły się tylko w jednym miejscu: w sali, gdzie faraon słuchał zdań
członków rady przybocznej i wypowiadał jej swoje opinie. Wszystkie też zmiany mogły wyjść tylko
stamtąd. Tam płonęła jedyna widoczna lampa mądrości państwowej, której blask oświetlał cały Egipt.
Ale i o tym bezpieczniej było milczeć.
Wszystkie te uwagi z szybkością wichru przelatywały przez głowę następcy, gdy siedział na kamiennej
ławce ogrodu Sary, pod kasztanem, i patrzył na otaczający go krajobraz.
Woda Nilu już odrobinę opadła i poczęła robić się przezroczystą jak kryształ. Ale jeszcze cały kraj
wyglądał niby zatoka morska gęsto usiana wyspami, na których wznosiły się budynki, ogrody warzywne
i owocowe, a gdzieniegdzie kępy drzew wielkich, służących do ozdoby.
Dokoła wszystkich tych wysp widać było żurawie z kubłami, za pomocą których nadzy ludzie miedzianej
barwy, w brudnych przepaskach i czepkach, czerpali
wodę z Nilu i kolejno wlewali ją do coraz wyżej położonych studzien.
Szczególnie jedna taka miejscowość odbiła się w pamięci Ramzesa. Był to stromy pagórek, na którego
zboczu pracowały trzy żurawie: jeden wlewał wodę z rzeki do studni najniższej; drugi czerpał z
najniższej i podnosił o parę łokci wyżej, do studni średniej; trzeci ze średniej przelewał wodę w studnię
najwyższą, położoną już na szczycie pagórka. Tam zaś kilku równie nagich ludzi czerpało wodę
konwiami i polewało zagony jarzyn albo za pomocą ręcznych sikawek skrapiało drzewa.
Ruchy żurawi, zniżających się i podnoszących, nachylenia kubłów, wytryski sikawek były tak rytmiczne,
że ludzi, którzy je wywoływali, można było uważać za automaty. %7ładen z nich nie przemówił do swego
sąsiada, nie zmienił miejsca, nie obejrzał się, tylko pochylał się i wyprostowywał zawsze w ten sam
sposób od rana do wieczora, od miesiąca do miesiąca, a zapewne od dzieciństwa do śmierci.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]