[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyczyną jego śmierci, agonia była długa.
Najwyrazniej nadmiernie upraszczaliśmy przebieg wypadków. Nie wszyscy zmarli
natychmiast. Niektórzy zginęli w domach, niektórym udało wydostać się na ulicę. A ten
dzieciak... - potrząsnął głową. -
Sprawdzmy w innych domach.
Burton zawrócił jeszcze do gabinetu doktora. Dziwna mu się wydała rozcięta noga i
nadgarstek oraz otwarta klatka piersiowa bez kropli krwi. Było w tym coś niesamowitego i
nieludzkiego, jak gdyby krwawienie było oznaką człowieczeństwa. Cóż, pomyślał. Może to
fakt, iż jesteśmy w stanie wykrwawić się na śmierć, czyni nas ludzmi.
Dla Stone'a to, co zaszło w Piedmont, było zagadką, wyzwaniem.
Chciał przeniknąć jego tajemnicę, żywił przekonanie, że w miasteczku może
dowiedzieć się wszystkiego o naturze schorzenia, jego przebiegu i zejściu. Była to jedynie
kwestia właściwej interpretacji faktów.
W trakcie poszukiwań był jednak zmuszony przyznać, iż tego, co zobaczył, nie da się
logicznie uporządkować.
Trafili na dom, gdzie przy stole w jadalni siedzieli mężczyzna, kobieta i ich młoda
córka. Najwyrazniej byli odprężeni i zadowoleni, żadne z nich nawet nie odsunęło się od
stołu. Zamarli, uśmiechając się do siebie nad talerzami psującego się już jedzenia, na którym
teraz siedziały muchy. Stone zauważył, jak z brzęczeniem fruwają po pokoju. Pomyślał, że
musi to sobie zapamiętać.
Stara kobieta o siwych włosach i pomarszczonej twarzy. Uśmiechała się łagodnie,
kołysząc się na pętli umocowanej do belki pod sufitem.
Ocierająca się o drewno lina trzeszczała.
U jej stóp leżała koperta, na której starannym, niespiesznym pismem było napisane:
Do wszystkich, których to może dotyczyć .
Stone otworzył kopertę i przeczytał list:
Nastał dzień Sądu Ostatecznego. Otworzą się ziemia i wody, pochłaniając ludzkość.
Niech Bóg okaże miłosierdzie mej duszy i tym, którzy okazali miłosierdzie mnie. Reszta
niech idzie do diabła. Amen .
Burton przysłuchiwał się, podczas gdy Stone czytał.
- Zwariowana stara damulka - stwierdził. - Otępienie starcze.
Zobaczyła, że wszyscy dookoła umierają, i jej odbiło.
- I popełniła samobójstwo?
- Tak, tak sądzę.
- Dość niezwykły sposób odebrania sobie życia, nie uważa pan?
- Ten dzieciak również wybrał niezwykłą drogę - powiedział Burton.
Roy C. Thompson mieszkał samotnie. Po wyświechtanym kombinezonie poznali, iż to
on prowadził stację benzynową. Roy najwidoczniej napełnił wannę wodą i uklęknął w niej, po
czym zanurzył głowę w wodzie i tak trzymał aż do zgonu. Gdy go znalezli, jego ciało było
zesztywniałe, samo utrzymywało się pod powierzchnią wody.
Nikogo w pobliżu nie było, brak też było śladów walki.
- Niemożliwe - zdziwił się Stone. - Nikt nie może popełnić samobójstwa w ten sposób.
Lydia Everett, szwaczka, wyszła na podwórko za domem, usiadła w fotelu, oblała się
benzyną i zapaliła zapałkę. Koło resztek jej ciała znalezli osmalony kanister po benzynie.
William Arnold, sześćdziesięcioletni mężczyzna, siedział sztywno w fotelu w
saloniku, w swoim mundurze z czasów pierwszej wojny światowej. Był wówczas kapitanem i
na krótko stał się nim ponownie, nim strzelił sobie w prawą skroń z colta 45. Znalazłszy
Arnolda nie natrafili na żadne ślady krwi; siedział w fotelu z suchą, równą dziurą w głowie;
wydawało się to prawie niedorzeczne.
Koło niego stał magnetofon, jego lewa dłoń spoczywała na obudowie. Burton spojrzał
pytająco na Stone'a, po czym zaczął przesłuchiwać taśmę.
Przemówił do nich William Arnold trzęsącym się, rozdrażnionym głosem:
Za Chiny nie spieszyło się wam, żeby do nas dołączyć, co? Mimo to cieszę się, że
wreszcie się zjawiliście. Potrzebujemy posiłków. Mówię wam, toczymy tu cholernie ciężką
walkę z Hunami. Zeszłej nocy zdobywając wzgórze straciliśmy czterdzieści procent składu, a
dwóch naszych oficerów już gryzie piach. Jest nieciekawie, słowo daję. Gdyby tylko był tu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]