[ Pobierz całość w formacie PDF ]
drgnie, to walnij go tym z całej siły. Jasne? I, Caroline dodała to
twoja wielka szansa udowodnić, \e do czegoś się nadajesz. śe nie
jesteś bezu\yteczna. Rozumiesz? - Pochwyciła ukradkowe
spojrzenie zielonych oczu i powtórzyła: - Rozumiesz?
- Ale co ty masz zamiar zrobić?
Bonnie obejrzała się w stronę polany.
- Nie, Bonnie. - Caroline chwyciła ją za ręką, a Bonnie
dostrzegła połamane paznokcie i otarcia od linki na nadgarstkach. -
Zostań tu, gdzie jest bezpiecznie. Nie idz do nich. Nic nie mo\esz
zrobić...
Bonnie strząsnęła jej dłoń i poszła w stronę polany. W sercu
czuła, \e Caroline ma rację. Nic nie mogła zrobić. Ale dzwięczały
jej w głowie jakieś słowa wypowiedziane przez Matta, zanim tu
wyruszyli. śe trzeba przynajmniej próbować. Miała próbować.
Ale i tak w ciągu tych następnych okropnych kilku minut
mogła tylko patrzeć.
Na razie Stefano i Klaus wymieniali ciosy z taka
gwałtownością i precyzją, \e przypominało to piękny, śmiertelnie
grozny taniec. Ale walka była wyrównana, albo niemal zupełnie
wyrównana. Stefano przez cały czas dotrzymywał tamtemu kroku.
Teraz zobaczyła \e Stefano naciera jesionową włócznią i
powala przeciwnika na kolana, zmuszając go do odchylania się
coraz bardziej do tyłu, jak karaibskiego tancerza limbo, który
sprawdza, jak daleko w tył zdoła się wychylić. Bonnie zobaczyła te\
teraz Klausa, o lekko otwartych ustach, wpatrzonego w Stefano z
czymś w rodzaju zaskoczenia i strachu.
A potem wszystko się zmieniło.
Prawie ju\ le\ał na plecach, wydawało się, \e za moment się
przewróci albo przełamie, ale nagle coś się stało.
Klaus się uśmiechnął.
A potem zaczął odpierać atak.
Bonnie zobaczyła, jak mięśnie Stefano napinają się, jak jego
ramiona tę\eją, kiedy próbował stawiać opór. Ale Klaus, nadal
uśmiechnięty jak szaleniec, z szeroko otwartymi oczami, nacierał.
Rozwijał się jak figurka diabła z pudełka, tyle \e powoli. Powoli.
Nieodparcie. Uśmiechając się coraz szerzej, a\ wyglądało to tak,
jakby od tego śmiechu miała mu pęknąć twarz. Jak kot z Cheshire.
Kot, pomyślała Bonnie.
Kot i mysz.
Teraz to Stefano stękał, zaciskając zęby, usiłując powstrzymać
Klausa. Ale Klaus nacierał kijem, zmuszając Stefano do cofania się,
spychając go w tył.
I cały czas się uśmiechając.
Wreszcie Stefano padł na ziemię, a włócznia Klausa,
skrzy\owana z jego kijem, wciskała mu go w gardło. Przeciwnik
spojrzał na niego rozpromieniony.
- Zmęczyła mnie ta zabawa, chłopczyku powiedział,
wyprostował się i odrzucił swój kij. - Czas umierać.
Odebrał Stefano włócznię z łatwością, jakby zabierał ją
dziecku. Lekkim ruchem nadgarstka podrzucił ją i złamał na
kolanie, popisując się swoją siłą, demonstrując, ile jej przez cały
czas miał. I jak okrutnie bawił się ze Stefano.
Jedna z połówek jesionowego kija cisnął przez ramię przez całą
polanę. Drugą dzgnął Stefano. I to nie zaostrzonym końcem, ale tym
odłamanym, zakończonym licznymi drobnymi odpryskami. Dzgnął
z siłą, która wydawała się zupełnie nie wymuszona, ale Stefano
krzyknął. Klaus dzgnął jeszcze raz, i jeszcze, a za ka\dym razem
jego ofiara krzyczała.
Bonnie te\ bezgłośnie krzyknęła.
Jeszcze nigdy nie słyszała, \eby Stefano krzyczał. Nikt nie
musiał jej mówić, jak wielki był ból, który ten krzyk wywołał. Nikt
nie musiał jej mówić, \e jesion to jedyne drewno, które mogło zabić
Klausa, ale mogło te\ zabić Stefano.
śe Stefano, jeśli jeszcze nie umierał, to za moment umrze.
śe Klaus, tą teraz uniesioną dłonią, zakończy całą sprawę jednym
kolejnym potę\nym ciosem. Klaus uniósł twarz do księ\yca z
szerokim uśmiechem obscenicznej przyjemności, pokazując, \e
właśnie to sprawia mu radość, \e właśnie to jest jego rozrywka.
Zabijanie.
A Bonnie nie mogła się ruszyć, nie mogła ju\ nawet krzyczeć.
Zwiat zawirował wkoło niej. To wszystko było pomyłką, ona nie
była \adną kompetentną osobą, a mimo wszystko jednak dzieckiem.
Nie chciała oglądać tego ostatecznego ciosu, ale nie mogła odwrócić
oczu. To wszystko nie miało prawa się dziać, a jednak się działo.
Działo się.
Klaus zamachnął się tym połamanym kijem i z uśmiechem
ekstazy uderzył.
Ale jakaś włócznia wystrzeliła z drugiego krańca polany i
utkwiła mu w plecach jak dr\ąca wielka strzała, jak połówka
wielkiej strzały. Klaus rozrzucił ramiona, wypuszczając z ręki kij.
Ten cios momentalnie starł mu z twarzy ekstatyczny uśmiech. Stał,
nadal rozpościerając ramiona, przez jakąś sekundę, a potem
odwrócił się, a tkwiący mu w plecach biały kij lekko zadygotał.
Bonnie latały przed oczyma szare plamy i nie mogła nic
zobaczyć wyraznie, ale jasno usłyszała ten głos, chłodny i
arogancki, i pełen absolutnej pewności siebie. To były tylko trzy
słowa, ale te słowa zmieniły wszystko.
- Zostaw mojego brata.
Rozdział 15
Klaus zawył i ten krzyk przypomniał Bonnie pradawne
drapie\niki, tygrysa szablozębnego i mamuta. Krew za-
pieniła się na jego wargach w tak tego krzyku, zamieniające-
go jego przystojną twarz w maskę furii.
Grzebał dłońmi za plecami, usiłując złapać tkwiący
w nich jesionowy kij i go wyciągnąć. Ale drzewce utkwiło
zbyt głęboko. To był dobry rzut.
- Damon szepnęła Bonnie.
Stał na skraju polany między dębami. Patrzyła, jak po-
stąpił krok w stronę Klausa, a potem drugi: sprę\yste, skra-
dające się kroki pełne morderczej determinacji.
I był zbyt rozgniewany. Bonnie uciekłaby na sam widok jego
miny, gdyby nogi nie odmówiły jej posłuszeństwa. Jeszcze
nigdy nie widziała takiej grozby, z taki trudem utrzymy-
wanej pod kontrolą.
- Zostaw... mojego brata powtórzył, prawie na przy-
dechu, ani na moment nie odwracając oczu od Klausa, do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]