[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wieczorami na jasno oświetlonem Corso i te same dzieci jeszcze igrają w słońcu na dległych pia
cach, pod fontanną jaką perlistą lub na stopniach kościołów.
Dostałem nawet moje dawne ulubione mieszkanie, uwieszone jak gniazdo jaskółcze na stoku Kapitolu, tuż obok
starego Tabularium i naprzeciw szeroko rozsiadłych poniżej ruin Forum rzymskiego.
Jedno z okien mojego pokoju wychodzi właśnie na te zwaliska, takie jedyne na świecie, gdzie każdy głaz ma swego
ducha i swój język, a każda złamana kolumna opowiada o jakiejś w wiekach zamierzchłej wielkości, sławie czy
zbrodni. Dziwne umarłe miasto, wyłonione w pośrodku żywego z pod ziemi, z pod trawników zielonych, pod którymi
zapomniane spało przez stulecia i jeszcze dzisiaj zdumiewające Rzym, ogromnych budowli pełen, ogromem gruzów
swych, a tak majestatyczne i malownicze zarazem w tej na proch rozsypującej się dawnej chwale swojej. Ze świątyń, w
których niegdyś marmurowi bogowie mieszkali, kolumn już tylko samotnych niewiela zostało; stoją jeszcze trzy łuki
tryumfatorów, ale z innych już nic, okrom fundamentów potężnych, które dawne miejsce ich znaczą, lub wieści
przekazanej, że były... Trawa bujna dawną rzymską mównicę
porasta, trawa się puszcza ze szczelin w marmurowych posadzkach bazylik zwalonych, trawa na miejscu, gdzie
niegdyś gorzał Westy ogień wieczysty; młody krzew laurowy pnie się po rozsypanych w gruz piedestałach, co ongi
niewiadomo czyją marmurową lub bronzową sławę dzwigały.
Lubię tu siedzieć w otwartem oknie i błądzić okiem swobodnie wśród tych pamiątek dawnej wielkości i mocy. Oto tuż
przede mną resztka rzezbionego architrawu na ośmiu granitowych kolumnach, pozostałych ze świątyni Saturna, a za
niemi ciężkie, wiekiem poszczerbione marmurowe cielsko tryumfalnej bramy Sewera i ceglany mur w kościół
zamienionej kurji Juljusza Cezara... A dalej, tak się z góry wydaje, jakoby łoże jakiegoś wyschłego potoku
tatrzańskiego, jeno że każdy złom głazu to granit jakiś lub marmur, z czoła nieistniejącej już świątyni opadły, ze
zrównanej z ziemią bazyliki, z pomnika jakiegoś albo też ołtarza... Resztki murów sterczą tu i ówdzie wśród tego
piargu, co oblewa osamotnione, do olbrzymich, odartych pni starych drzew podobne trzy marmurowe kolumny
świątyni Kastora i, od czarnej ściany palatyńskiego wzgórza odbity, płynie aż tam
pod gigantyczne, ciemnemi otworami rozdartych sklepień podziurawione ruiny bazyliki Konstantyna i dalej, po grzbiet
Velji, olśniewająco białym marmurem łuku cesarza Tytusa, za kościołem św. Franciszki, przytulonym do ostatniej i
górującej nad nim ściany dawnej świątyni Wenery i Romy bliższą dzwonicą kościelną przekreślona zatacza się na
niebie nieprawdopodobnie olbrzymim półkręgiem potężna ruina amfiteatru Flawjusza... Między nim a zczerniałym
murem, podtrzymującym stok Palatynu, widno jeszcze wśród ciemnych sylwetek pinji białe szczyty odległej katedry
św. Jana Laterańskiego, pierwszej papieskiej stolicy i sine pasmo Albańskich gór na widnokręgu. A za forum, za
kościołami, w kolumny pogańskich świątyń wmurowanemi, piętrzą się domy Eskwilinu, przecięte szeroką via Cavour,
która wieczorem, za ciemną otchłanią ruin, rozbłyskami elektrycznemi lampami, jakby daleko wyciągnięty sznur
świetlistych pereł. We dnie wygląda jak rzeka pośród skał, do których podobna jest naprawdę ta masa domów,
wspinająca się wyżej i wyżej, porywana zielenią ogrodów, kopułami kościołów sfalowana aż tam po widną na
niebie bazylikę Santa Maria Maggiore, po
królewski zamek na szczycie Kwirynału i średniowieczną wieżę z czerwonej cegły na skręcie via Nazionale... W
pośrodku, na ciemnem tle błękitu chwieje się samotna palma, strzelająca z za murów jakiegoś dalekiego ogrodu. A gdy
się zwrócę na lewo, to widzę za Tabularum w perspektywie ważkiej uliczki kawałek sąsiedniego placu na szczycie
Kapitolu i zrąb przez Michała Anioła rysowanej fasady pałacu Konserwatorów... i jeszcze kopułę wspaniałego kościoła
dei G e s u w oddali.
Drugie okno mojego pokoju otwiera się wprost na Palatyn. Na ogromnem, czarnem, ślepemi oczyma arkad patrzącem
podmurowaniu, które ongi kazał wznieść Kaligula, aby dzwigało złoty dom jego, gdy mu na szerokim Palatynie
miejsca już nie stało, nad bibljoteką Augusta i dachami współczesnych kamienic, ponad kościółkiem świętego
Teodora: oaza drzew, wiecznie zielone dęby dawnych farnezyjskich ogrodów, sadzonych na ruinach tyberjuszowego
pałacu, czarne, smukłe cyprysy i palmy, strzelające z gęstwiny wawrzynów i drzew pomarańczowych, ze zwałów
cegły, trawertynu i marmuru... A ponad tem wszystkiem lekka, zalotna, o niebem przepełnionych otworach loggietta
willi Ms, czekającej samotnie wśród ruin, rychło ją rozburzą, aby z pod jej fundamentów wydobywać dalej na słońce
resztki pogrzebanego domostwa cezarów...
Pomarańcze zaczynają już dojrzewać, nabierają już jasnej, złotej barwy, która z każdym dniem mocniej się płoni i
kiedy popołudniowe słońce padnie na farnezyjskie ogrody, widzę stąd z daleka, jak się lśnią całą masą na tle ciemnych,
połyskujących liści. Pod pomarańczami rosną tam róże. Nie widzę ich, ale wiem o tem. Rwałem je tam niegdyś na
ruinach, rok czy dwa lata temu, w grudniu, aby świeżych, wonnych płatków czerwonych nasypać do jakiegoś listu,
który wysyłałem na północ...
Ale i bliżej, pod samem oknem, z tej strony mam dwa drzewa pomarańczowe, złotem owoców ciężkie i róże w
maleńkim, do spadzistości wzgórza przyczepionym ogródku. A jeszcze niżej jest podwórze sąsiedniego domu. Gdy się
wychylę z okna, patrzę na nie z góry i widzę wszystko, co się tam dzieje. Pod ścianą domu siedzi tam zwykle jakiś
tapicer i od rana do wieczora jednostajnym ruchem ramienia medii białą wełnę, opadającą całemi zwałami puchu
dookoła niego. W bramie stary szewc roz
łożył skromny warsztat, a obok niego przekupka ma stragan ze staremi książkami do modlenia, kawałkami
pozieleniałych bronzów i okruchami marmurów ze ścian i posadzek dawnych rzymskich budowli. Cudowny, prawie
czarnemi na perłowozielonem tle plamami znaczony verde antico", miękki, ciepły, w płomień czasem przechodzący
giallo", krwawy albo znów chmurny, jak zsunięte Jowisza brwi africano" i barwą subtelną dziewczęce ciało
[ Pobierz całość w formacie PDF ]