[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dzwonka, Racyniak, nie słyszałeś? Wołanie Wąsika zagłuszane szczekaniem psa dobiegło aż
tutaj. %7łe też wszyscy muszą znać moje nazwisko, kiedy ze cztery setki innych uczniów pozostają
anonimowe do końca szkolnej kariery.
Już zasuwam, panie Stefanie, zgubiłem eee... zegarek! zełgałem idiotyczne, bo Wąsik
skojarzył mi się z zegarkiem.
Znowu? uśmiechnął się Wąsik z politowaniem. Czy ty aby nie jesteś jakiś lewy?
To znaczy? upewniłem się. Byłem już blisko wejścia i właśnie starałem się okrążyć łypiącą
na mnie spode łba Sonię.
To znaczy taki niby normalny, a nienormalny objaśnił swoją koncepcję wozny Ciągle
gubisz zegarki... Rodzice wiedzą?
Mam ojca na stanowisku, panie Stefanie, więc nas stać! odpowiedziałem mu przekornie,
przekraczając próg szkoły
Ja ci dam, smarkaczu, stanowisko! zezłościł się Wąsik i odpiął smycz. Sonia zrozumiała
intencje woznego, ale ja również w mig je pojąłem. Kiedy pies skoczył, zamknąłem mu drzwi przed
nosem. Głuchy łomot uderzającego o drewno cielska wywołał we mnie uczucie niekłamanej
satysfakcji. A co tam!
132
Pędząc w kierunku sali gimnastycznej, odkryłem straszną prawdę: całe moje całe życie to jedna
wielka gonitwa. Zmiem przypuszczać, że w poprzednim wcieleniu byłem koniem...
Zbiegłem po schodach na sam dół, a potem pognałem długim korytarzem w lewo. Właśnie miałem
wejść do szatni, kiedy moją uwagę przykuł podłużny tobół, leżący pod ścianą obok kantorka
sprzątaczek. Zignorowałem więc drzwi, poznaczone licznymi odciskami butów sportowych w
dolnych partiach i z czarnym napisem: CHAOPCY.
Zakradłem się na palcach do tajemniczego znaleziska, bo przecież głupio byłoby zostać
przyłapanym na grzebaniu w cudzym tobole. Kiedy się nad nim pochyliłem, w moje czułe nozdrza
uderzyła fala naftalinowego odoru, wgryzając się aż pod sklepienie czaszki. Nie wiem dlaczego, ale
zawsze brzydziłem się tego rodzaju zapachów.
W tym momencie przyszło mi na myśl, że największą zagadką dla przyszłych badaczy mojego
sławnego żywota będzie stwierdzenie, w jaki sposób zdołałem wytrzymać zamknięty w ubikacji,
sam na sam z rozlanym lizolem. Ale tym niech się martwią sami.
Moim zmartwieniem w chwili obecnej stał się porzucony przez staruszka sprintera brązowy płaszcz
w grubą kratę, który z daleka wziąłem za tobołek.
Halo zawołałem najciszej jak potrafiłem.
Za drzwiami kantorka sprzątaczek coś zaszeleściło.
Halo-o! powtórzyłem, lecz teraz ukrywająca się w kantorku osoba przyczaiła się, próbując
udawać, że jej tam
133
nie ma. Ale ja już wiedziałem, że jest. Wiedziałem też, kto to jest.
Pani Danusiu, telefon do pani! Ha-alo! Celowo użyłem imienia jednej z pań sprzątających, by
uśpić czujność staruszka, który, jak przypuszczałem, ukrył się tutaj przed ścigającymi go
bandziorami. Wiem, że pani tam jest
134
dyrektor wzywa! nawoływałem z uporem. Lekcja WF-u zupełnie wyleciała mi z głowy.
Da... Danusi nie ma! dobiegła zza drzwi kiepska imitacja kobiecego głosu. Wyszła za
mąż, wróci po weselu!
To szkoda stwierdziłem. Tak się składa, że dzwonią z kuratorium, bo chcieli jej przyznać
jakiś medal i dać podwyżkę. Ale jak nie, to nie. Idę!
Dla lepszego efektu zatupałem najpierw głośno, potem coraz ciszej, aż wreszcie zamarłem,
wstrzymując oddech.
Minęło kilka ciągnących się w nieskończoność sekund, podczas których zdążyłem zsinieć z braku
powietrza, gdy wtem klamka opadła ostrożnie i przez szparę w drzwiach wysunęła się szczupła
dłoń. Niczym pięcionogi pająk podreptała najpierw w lewo, potem w prawo, by po ukazaniu się aż
do łokcia pochwycić połę kraciastego płaszcza. Złapałem rękę za przegub i pociągnąłem do siebie.
Aaah! usłyszałem.
Staruszek pewnie bardzo się przestraszył, lecz stawiał niespodziewanie silny opór. W końcu, nie
mogąc utrzymać ręki, przygniotłem go drzwiami.
Puszczaj, idioto! jęknął więzień, a potem chrząknął jak dzik. Moje mięśnie natychmiast
zwiotczały i oklapłem niczym przekłuty balon, puszczając rękę delikwenta.
Wyłaz, Kostek powiedziałem zrezygnowanym tonem. Nie będę się przecież z tobą
szarpał.
Cyna? Nie poznałem cię po głosie, synu. Zarumieniony Ptak wyszedł z kantorka i podniósł
płaszcz.
135
Jasne parsknąłem. Znamy się przecież od pięciu minut.
Naprawdę, stary, tak się przejąłem ratowaniem ciebie, że na amen straciłem głowę.
Ty? Ty mnie ratowałeś? Kiedy? stropiłem się, nie mogąc sobie nic takiego przypomnieć.
Przynajmniej z dzisiaj.
Kostek wrzucił płaszcz do kantorka i wziął się pod boki.
Udajesz czy rzeczywiście jeszcze nie załapałeś?
Czego?
A jak myślisz, skąd mam ten płaszcz? Kostek rozejrzał się, po czym postukał palcem w
czoło.
Zgubił go staruszek... zacząłem.
Który, według ciebie, gdzie się podział? przerwał mi niecierpliwie.
Nie wiem... zastanowiłem się. Uciekł?
Mój przyjaciel kucnął i ukrył twarz w dłoniach. Kiwał się przez chwilę na boki, aż naraz podniósł
się, uśmiechnięty od ucha do ucha.
Poddaję się, bo sądzę, że miałeś ciężki dzień i po prostu przestałeś myśleć. Popatrzył mi w
oczy. Powiem ci, gdzie jest ten twój staruszek.
Czyli od początku planowałeś mnie skołować, tak? Nie chciałem, żeby zabrzmiało to
napastliwie, ale tak jakoś wyszło. Ja też coś wiem dodałem. Wiem, kto ma twój telefon!
Poważnie?
Poważnie! Nawet nie przypuszczasz, kto to...
136
No dobrze, nie będę się nad tobą pastwił, Cyna, i od razu ci powiem. Otóż wiem, kto to, bo to
ja.
Wstyd przyznać, ale trochę się pogubiłem, i Kostek to zauważył.
Zaczekaj chwilę, zaraz wszystko się wyjaśni powiedział, wchodząc do kantorka.
Ruszyłem za nim, jednak powstrzymał mnie gestem podpatrzonym zapewne u jakiegoś policjanta z
drogówki.
Stałem więc na korytarzu, czekając, by mnie Ptaszysko oświeciło, aż usłyszałem podniesione głosy.
I wtedy dotarło do mnie, że nie jestem na lekcji! A jeśli właśnie zbliża się któryś z wuefistów? Lub,
co gorsza, nawet dwóch? Przecież mówi się, że nieszczęścia chodzą parami.
Oprócz zajmowanego przez Kostka kantorka w pobliżu nie było żadnej kryjówki. Zdesperowany,
pomyślałem nawet, żeby uwiesić się na którejś z lamp i przeczekać niebezpieczeństwo pod sufitem.
Nie doskoczyłbym jednak, a gdyby nawet, to wątpię, by lampa utrzymała mój ciężar.
Głosy kobiecy i męski stały się już zupełnie wyraznie. Zastukałem do kantorka.
Ptaku, ratuj! szepnąłem przez dziurkę od klucza. Ktoś tu lezie!
Zajęte usłyszałem w odpowiedzi.
Nie świruj, zaraz mnie nakryją na wagarowaniu! Wpuszczaj, człowieku... Jeszcze chwila i
wyląduję na dyrektorskim dywaniku. A za ucieczki z lekcji Walezy podobno rozgniata ucznia na
placek. Dosłownie i w przenośni.
137
[ Pobierz całość w formacie PDF ]