[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Grymas wykrzywia twarz Solendatego, który na moment traci całą swoją wyniosłość,
pogardę i pewność siebie.
Niech Bóg wam przebaczy te insynuacje, Fabiani! Przypomniałem tylko, że po to, by
zatwierdzić tę decyzję, musi się zebrać Zwięte Kolegium. To czysta formalność, ale przecież
możemy równie dobrze nigdy nie osiągnąć niezbędnego kworum aż do śmierci papieża.
I uważacie za sukces, że nie pozostała wam już żadna inna władza poza uchylaniem się od
obecności?
Dwaj potencjalni emeryci mierzą się wzrokiem. W ich spojrzeniach przewija się całe życie
intryg pałacowych, nieodzownych podwójnych gierek i osobistych ambicji w służbie Bogu.
Wiecie, o czym myślę, Luigi?;
Głowa wielkiego kardynała obraca się powoli w stronę sztucznego światła dziennego, które
opalizuje w obramowaniu dwóch białych firanek, łagodząc surowy wygląd bunkra. Jego wargi
rozchylają się powoli. Oczekuje: bez ponaglania, zniecierpliwienia ani jakiejkolwiek emocji.
Myślę o ripoście, której na naszym miejscu udzieliłby monsigniore Bierens.
Człowiek, który stoi na czele mojego procesu, rozkłada ręce i pozwala im opaść na sutannę,
na znak bezsilności albo aprobaty pełnej rezygnacji. Na konklawe w 1978 roku, z którego
wyłączono kardynałów powyżej osiemdziesięciu lat, na mocy testamentu Pawła VI, wszyscy
pozostali, którzy zgodnie z tradycją spalili w piecu swoje karty do głosowania, o mało co się nie
zaczadzili w kłębach czarnego dymu, który wypełnił Kaplicę Sykstyńską. Kardynał Bierens,
osiemdziesięciodwuipółletni prefekt Domu Papieskiego, zapomniał nakazać przeczyścić
komin.
A gdy pomyślę, że na dodatek wzdycha Luigi Solendate wkrótce ofiarujemy Ojcu
Zwiętemu jego ostatni triumf w postaci kanonizacji Juana Diega...
Nie będzie kanonizacji.
Prefekt oponuje łagodnie, z wyrazem wyższości:
Doprawdy? Przecież wasz ekspert właśnie stwierdził niemożność zakwestionowania cudu.
Skąd to wiecie? Fabiani aż podskakuje. Przechwytujecie moje faksy?
Tamten tylko splata palce.
Powiedzmy, że dotarła do mnie kopia raportu.
Z dłońmi zaciśniętymi na skraju stołu adwokat diabła zrywa się z fotela w napadzie
oburzenia.
Założyliście podsłuch na mojej zastrzeżonej linii!
Nie przypisujmy słowom sensu, którego nie mają, Eminencjo. Po to, żeby mogła zostać
zastrzeżona, ta linia musi być połączona z telefoniczną centralą Watykanu, i jako taka
zastrzeżona przez kompetentne służby, których obowiązkiem jest informowanie zwierzchników.
Jakich zwierzchników? W żaden sposób nie jestem waszym podwładnym, Solendate!
Jako Promotor Wiary w procesie, który prowadzę, tak: podlegacie mi.
Chyba nie mianowaliście mnie adwokatem diabła tylko po to, żeby podpiąć się pod moją
linię!
Proszę nie oceniać aż tak nisko moich możliwości, monsignore: mam inne asy w rękawie.
Poza tym, kiedy objęliście obserwacją moje konta w Banco Ambrosiano, w 1978 roku, nie
skarżyłem się na nadużycie władzy ani na ambicje, których stałem się ofiarą.
Wypełniłem swoje zadanie wyłącznie w interesie Kościoła. Mimo że, niestety, kontrola
waszych kont nie dała mi wystarczających dowodów na to, by ogłosić was wspólnikiem
Marcinkusa!
A sądzicie, że wasze nudne rozmowy telefoniczne oświeciły mnie bardziej?
Obaj milkną na moment, mierzą się wzrokiem, na koniec uśmiechają się. Biedny jest
Kościół w rękach tych podejrzliwych staruchów, którzy bronią wyłącznie swoich przywilejów
i co jakiś czas zastawiają na siebie pułapki. Przesunięcie wieku emerytalnego zmieni najwyżej
ich twarze, ale nie mentalność. Wielcy kapłani azteccy z czasów mojej młodości może nie byli
niewiniątkami, ale przynajmniej zabijali po to, żeby nakarmić słońce, na rozkaz swoich bóstw,
z samozaparciem i bez ukrytych intencji.
Macie zamiar powołać nowego eksperta? podejmuje prefekt, z tym samym łagodnym
uśmiechem.
Nie.
A więc?
A więc sami się przekonacie Fabiani wskazuje kwaśno telefon z faksem. Ale możecie
już teraz zarezerwować jedną celę w waszym opactwie dla emerytowanych duchownych: Juan
Diego nie przetrwa moich wniosków.
Jesteście bardzo pewni siebie.
Zostawcie mi ten przywilej.
Wielki kardynał, kierując się w stronę wejścia do windy, odwraca się z wyciągniętym
oskarżycielsko palcem.
Nie macie prawa ukrywać przede mną żadnego dowodu, Fabiani! Każdy nowy element
w sprawie ma zostać poddany dochodzeniu w...
To nie jest żaden nowy element. Wszyscy mieli to pod nosem, ale nikt się tym nie
zainteresował. Moglibyście się jeszcze wiele dowiedzieć, monsignore, gdyby ktoś dał wam na to
wystarczająco dużo czasu.
Prefekt ze złością odwraca się do niego plecami i szuka przycisku na gładkich ścianach.
Fabiani, siedząc za stołem, wyciąga nogę i naciska guzik ukryty pod dywanem. Drzwi windy
rozsuwają się z lekkim szelestem.
Proszę się nacieszyć swoim schronieniem, Damiano, przez tych kilka tygodni, które wam
pozostały. Nie mieliście czasu sprawdzić jego zalet.
Wciąż nie tracę nadziei.
Wysoki starzec śmieje się pod nosem, z zaciśniętymi ustami, po czym pyta z udawanym
niepokojem:
Uważacie, że konflikt nuklearny wybuchnie wcześniej, niż ktoś was zastąpi?
To zależy tylko ode mnie.
Myślę, że już najwyższy czas, by przekazać wasze obowiązki, Fabiani. Zaczyna się uwiąd
starczy.
Tylko ja decyduję o zamknięciu biblioteki, Eminencjo. Niezależnie, czy będzie wojna, czy
pokój: jeśli tylko najdzie mnie ochota, by zamknąć się tu z pamięcią całej ludzkości, nikt nie
będzie w stanie otworzyć tych drzwi wcześniej niż za pięćdziesiąt lat, bo tyle wynosi okres
ochronny dla manuskryptów przed skażeniem radioaktywnym.
Wolne żarty.
Skoro tak uważacie... Miłego dnia, monsignore.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]