[ Pobierz całość w formacie PDF ]
waszej prababki... raczej, ona ma stosunek do jego ukazania, lecz zupełnie nie to, co myślicie.
Po raz pierwszy zauważyłam na beznamiętnej twarzy gospodyni przejaw zdziwienia.
- Ach tak? - Diwiena użyła deserowej łyżeczki odłupując boczek wytwornego ciastka,
pytając się mnie z nieprzyzwoitym napłynięciem emocji. -- Skądże ono się więc pojawiło?
- Znikąd. Tak naprawdę, niepoprawnie postawiliście pytanie. ONO tu się nie
odrodziło. To jest ON. Fantom.
- Przepraszam, ja zupełnie nie rozumiem różnicy.
- Fantom - to przywidzenie, wywołane przez maga - objaśniłam. -- W waszym zamku
pojawił się niekij psotnik, aktywnie tworząc fantomy: widzieliśmy trzy jednocześnie na
różnych piętrach zamku. One są niestałe, walą się od zetknięcia się z materialnym obiektem,
nawet od głośnego dzwięku. Jak ten nie bał się dzwięku, obstrzał zjawy porcelaną dawał
dobre rezultaty...
- I cóż wy nam poradzicie? Nosić z sobą po półmisku? - chichotał emerytowany
dozorca.
- Po co? Będziemy usuwać przyczynę.
- I jak, przepraszam, to zrobicie?
- Wampir,- poważnie powiedziałam.
- Przepraszam?
- Jak mówi się, klin klinem wybijają. U mnie jest znajomy wampir, zaprosiłam go by
troszeczkę pomieszkał w waszym zamku, - objaśniłam, z siłą starając się nie zauważać
wyciągających się twarzy osób audytorium. - On w ogóle - to ludożerca, lecz nie bójcie się,
on obiecał zjeść tylko czarownika. Myślę, że tej nocy ze zjawą, jak i z jego gospodarzem,
będzie wszystko skończone. Wy i wasze dzieci będziecie mogli spać spokojnie...
I tu Diera i Słar zaryczeli zgodnie w głos.
Mój obrachunek okazał się słuszny - Rolara - jednak zauważyli, wynaleziona w biegu
flanela wypadła na miejscu i okazała potrzebny efekt.
- Fe, dzieci, jak nieładnie,- skrzywiła się pani Biełozierska. -- Wy słyszeliście: nie ma
ani najmniejszego powodu do niepokoju. Sam król ufał pani Riednej ochronę swego spokoju!
Zakrztusiłam się ciastkiem, lecz potrafiłam kiwnąć, jakby nadal trzymałam królowi
czopek.
- Może, u nich brzuchy rozchorowały się? - zmieszanie przypuściła niania. -- Oni
wczoraj wieczorem wilgotne ciasto z kuchni ciągali, ja ich obkrzyczałam, lecz gdzie zaś za
takimi urwisami nadążysz?
- A gdzie zaś wam nadążyć za małym czarownikiem i wiedzmą? - potwierdziłam. --
Pani Diwiena, nie wiem czy zmartwi was to albo ucieszy, lecz u kogoś z waszych dzieci -
możliwe, że u obu, niedawno ujawnił się magiczny dar, spadek po prababce. Ot oni i bawią
się jak mogą - stwarzając fantomy, produkując słuchowe przywidzenia.
- Dzieci, to prawda? - srogo zapytała gospodyni, patrząc na maluchy.
Ryk wzmocnił się.
- No, więc teraz idzcie stąd i stańcie w kącie - zdecydowała Diwiena. -- Jak wam nie
wstyd - straszyć domowników zjawą! Z jutrzejszego dnia zajmę się wyszukiwaniem
odpowiedniego nauczyciela i zaczniecie brać lekcje magii. Pani Riedna, a wy nie zabierzecie
ich do siebie na naukę?
Słowo lekcje przeraziło blizniaków bardziej niż słowo kąt . Najgorsza kara - kiedy
psota przeobraża się w nudne codzienne zajęcie. Oni ryczeli - każdy ze swojego kąta - jak
dwie niewinne dziewice przed ślubem pod przymusem.
- Bardzo ubolewam, lecz jestem zmuszona zrezygnować. - Skręciłam leżącą na
kolanach serwetkę i wstałam zza stołu. -- Razem z krewnymi będziemy śpieszyć się do...
Jaśniejącego Gradu, by spełnić ważne królewskie polecenie. Najlepiej jeśli odda pani
dziecięta do Starminskiej Szkoły Magów, tam ich zdolnościom znajdą najlepsze
zastosowanie.
Ku ogólnej przyjemności, wszyscy zgodzili się. Białozierska ceremonialnie odliczyła
mi sześćdziesiąt złotych i kiedy zapewniliśmy siebie we wzajemnym szacunku, jak gdyby po
drodze zauważyła:
- Pani Redna, teraz, kiedy wszystko wyjaśniło się, nie moglibyście wy zabrać swojego
wampira? On już kilka godzin siedzi na progu zamku, nie dając nam wyjść, a dworzaninowi,
który nocował u bratanka na wsi - wejść. Ja nie wiedziałam, że on wasz przyjaciel i nie
chciałam niepokoić was do śniadania, lecz, ponieważ wszystko tak udanie się...
Nie dosłuchawszy, rzuciłam się do najbliższego okna, spojrzałam w dół, oczekując
zobaczyć tam kogoś zwykłego, do żywogłota włącznie, lecz...
Na progu, położywszy mordę na łapy, niewzruszenie drzemało duże zwierzę, śnieżną
plamą kontrastując się na szarych stopniach.
ROZDZIAA 5
Zaniepokojona zleciałam na dół, skacząc po kilka stopni. Kiedy z rozbiegu
otworzyłam na oścież drzwi, wilk wciąż był tam. Na widok mnie podskoczył, nastroszył się...
a potem przycisnął uszy, jak nieszkodliwy pies, podszedł do mnie i położył się u nóg, z winą
zaglądając w twarz i merdając ogonem. Rzuciłam się przed nim na kolana, objęłam za szyję i
wtuliwszy w gęstą sierść z cierpkim zapachem leśnego zwierzęcia, rozpłakałam się z ulgi.
Rolar i Orsana, którzy spóznili się ode mnie parę sekund, nie śpieszyli się triumfować,
trzymając się z dużej odległości od wilka. Wampir zaczął pierwszy:
- Wolha, jesteś pewna, że on nie...
W tym samym momencie koniuch pani Biełozierskiej akurat przyprowadził nasze
konie, wyczyszczone i osiodłane - wczoraj wieczorem kilka razy powtórzyliśmy mu (na
wszelki wypadek, bo u koniucha był dziwny zwyczaj kiwania głową jak u nierozumnego
cudzoziemca), że konie będą nam potrzebne już o świcie, ale sami zaspaliśmy. Smółka,
zobaczywszy mnie w objęciach z wilkiem, zazdrosno parsknęła i zaryła ziemię ostrym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]