[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pod marynarkę, by pieścić jej plecy poprzez jedwabną bluzkę.
Materiał ślizgał się zmysłowo po jej skórze, ogrzewał się od
płomienia jej ciała i ognia jego rąk. Pocałunek mężczyzny był
coraz głębszy. Jego dłonie spoczęły na jej piersiach. Jęknęła
cicho tracąc nieomal świadomość.
Bez reszty pochłonięci ogarniającą ich namiętnością
zostali nagle brutalnie przywróceni do rzeczywistości jakimś
dziwnym beczeniem.
Dopiero po chwili Denverowi udało się na tyle ochłonąć,
by podnieść głowę i poszukać zródła osobliwego dzwięku.
Wychodząc na przeciw jego staraniom koza wlepiła w niego
oczy i znowu zaczęła beczeć.
Zduszony śmiech zadudnił głęboko w jego piersiach, gdy
spojrzał na kobietę, którą trzymał z ramionach. Jej wargi były
wilgotne i lekko nabrzmiałe, oczy promieniały pragnieniem.
Uśmiechnął się powoli. - Nasza przyzwoitka jest
zgorszona.
Odpowiedziała mu uśmiechem, chociaż jej był nieco
niepewny. Pomyślała, iż powinna być wdzięczna kozie za to,
że przerwała im kochanie się. Zdrowy rozsądek mówił jej, że
tak było najlepiej, ale jej ciało ciągle jeszcze pulsowało
niespełnionym pragnieniem.
- Opuściła ramiona. - Ja też powinnam.
Przechylił na bok głowę, by lepiej widzieć twarz
dziewczyny. - Dlaczego nie miałabyś mnie pragnąć? To co
jest między nami, to najbardziej naturalna rzecz na świecie.
Ponieważ czuła pulsujący w niej jeszcze ogień, odsunęła
się o krok do tyłu. Bała się, że ogarnie ją znów przemożna
pokusa, by zarzucić mu ręce na szyję. - Nie chcę się z tobą
wiązać, Denver. Mówiłam ci już.
- Słyszałem, ale ci nie uwierzyłem. I teraz też nie wierzę.
Bardziej szczera byłaś przed minutą, w moich objęciach.
Pragniesz mnie tak bardzo, jak ja pragnę ciebie.
Mogła temu zaprzeczyć. Ale po co? I tak wiedziałby, że to
kłamstwo. Tak, pragnęła go. Ale też nie chciała być znowu
zraniona. - Będziesz musiał znalezć sobie kogoś innego do
romansu, Denver. Ja nie byłabym w tym dobra.
Zledził uważnie jej twarz. Widząc z jej oczach brak wiary
w samą siebie i podatność na najmniejsze zranienie,
nienawidził faceta, który ją do tego doprowadził. - Dlaczego
nie pozwolisz, bym ja to osądził?
- Wziął ją za rękę i wyprowadził z łazienki. - Lepiej stąd
wyjdzmy, zanim wróci Phoenix i zobaczy w tej łazience coś
więcej niż kozę przeżuwającą siano.
Zjechała razem z nim windą. Trzymał jej rękę we
władczym uścisku. Złościło ją, że wszystko, co mówiła, nie
robiło na nim żadnego wrażenia. Pomijał milczeniem
wszystkie jej odmowy, ignorował jej protesty i całował ją z
niekłamanym uczuciem, co zapierało jej dech w piersiach i
odbierało możliwość jakiejkolwiek obrony. I co tu zrobić?
zastanawiała się nieomal w desperacji. Po raz pierwszy odkąd
została odrzucona przez Philipa, zaczynała pragnąć czegoś
więcej niż tylko kariery naukowej i własnej samotności.
Kiedy dotarli do ciężarówki, Denver posadził ją na
siedzeniu dla pasażera, a sam wślizgnął się za kierownicę.
Zamiast włączyć silnik, jednym łokciem oparł się na
kierownicy, a drugie ramię położył z tyłu na oparciu. Spojrzał
na Courtney. - Wcześniej zarezerwowałem stolik w restauracji
w Yorktown ale kiedy byliśmy w domu Phoenixa,
anulowałem to. Nie da się już tego odkręcić. Ale nie
mieszkam daleko stąd. Mógłbym sam przyrządzić coś do
jedzenia, jeśli nie masz nic przeciwko improwizowanym
posiłkom. Możemy też pójść do jakiejś tutejszej restauracji.
Wszystko zależy od ciebie.
Rozważając wybór, który jej zostawił, czuła na sobie jego
spojrzenie. Już choćby fakt, że to jej pozostawiał decyzję, był
dość zastanawiający. I sam pomysł, że będzie z nim sam na
sam w jego domu. Gdzież się podziały te wszystkie
ostrzeżenia, które wcześniej wywoływała w swym umyśle?
Właściwie chciałaby zobaczyć, gdzie on mieszka. Z uczuciem,
że stoi na środku niebezpiecznie chwiejącego się mostu
wiszącego nad bezdenną przepaścią łamała sobie głowę, czy
lepiej będzie cofnąć się bezpiecznie na poprzednie miejsce,
czy też iść do przodu, choćby nawet ryzykować.
Zaryzykowała pierwszy krok. - Jestem głodna. Siano
Chanel zaczyna przybierać apetyczny wygląd.
Odetchnął z ulgą. Nie miał najmniejszego pojęcia, co
znajdzie u siebie w kuchni, ale jego apetyt zaspokoiłoby samo
przebywanie z tą dziewczyną.
- Sądzę, że jednak umiem zrobić coś lepszego niż wiązka
siana - rzekł przekręcając kluczyk w stacyjce. Znając już gust
Phoenixa Courtney nie wiedziała, czego można się
spodziewać w domu jego brata. Była przyjemnie zaskoczona.
Kiedy ciężarówka minęła zakręt, w czołowych światłach
Courtney ujrzała wielki murowany dom w stylu rancho.
Denver zaparkował przed frontowymi drzwiami w kształcie
łuku. Opuścił małą klapkę przy tablicy rozdzielczej.
Wciskając jeden z wielu guziczków włączył światełka po obu
stronach drzwi frontowych i te wzdłuż wyłożonej chodnikiem
alejki prowadzącej do wejścia. W wąskich okienkach po lewej
stronie drzwi również zobaczyła światło.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]