do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

czym łokcie oparł na poręczy balkonu  najpierw wytłumaczę ci wszystko
i pokażę zapasy. Ty jesteś wyszkolony i z pewnością masz także piękne
pismo, więc mógłbyś zaraz zrobić spis wszystkich rzeczy, które tu mamy.
Brunelda życzyła sobie tego od dawna. Jeśli jutro przed południem będzie
ładna pogoda, poprosimy Bruneldę, żeby sobie usiadła na balkonie, a my
tymczasem będziemy mogli spokojnie i nie przeszkadzając jej pracować
w pokoju. Bo na to, Rossmann, musisz uważać przede wszystkim. %7łeby
tylko nie przeszkadzać Bruneldzie. Ona wszystko słyszy, możliwe,
że jako śpiewaczka ma takie wrażliwe uszy. Na przykład wytaczasz
beczułkę z wódką, która stoi za skrzynią, to wywołuje hałas, bo beczułka
jest ciężka, a tam wszędzie leżą porozrzucane rozmaite rzeczy, tak że nie
można przetoczyć jej za jednym zamachem. Brunelda leży, na przykład,
spokojnie na kanapie i łapie muchy, które jej w ogóle bardzo dokuczają.
Więc myślisz, że jej nic innego nie interesuje, i toczysz swoją beczułkę
dalej. Ona wciąż jeszcze leży spokojnie. Ale w pewnej chwili, kiedy się
tego w ogóle nie spodziewasz i kiedy sprawiasz najmniej hałasu, siada
nagle, uderza obydwiema rękami w kanapę, tak że nie widać jej zza
chmury kurzu  od kiedy tu jesteśmy, nie trzepałem jeszcze kanapy; nie
mogłem tego zrobić, ona przecież wciąż na niej leży  i zaczyna strasznie
krzyczeć, jak mężczyzna, i krzyczy tak godzinami. Sąsiedzi zabronili jej
śpiewać, ale krzyku nikt jej nie może zabronić, ona musi krzyczeć, zresztą
teraz zdarza się to już rzadko, ja i Delamarche zrobiliśmy się już bardzo
ostrożni. To jej także bardzo szkodziło. Raz zemdlała i ja  Delamarche
właśnie nie było  musiałem sprowadzić z sąsiedztwa Studenta, który
spryskał ją jakimś płynem z dużej butelki, to nawet pomogło, ale ten płyn
miał nieznośny zapach, czuje się go jeszcze teraz, jeśli zbliżyć nos do
kanapy. Student jest na pewno naszym wrogiem, jak wszyscy tutaj, toteż
musisz przed wszystkimi mieć się na baczności i z nikim się nie zadawać.
 Ty, Robinson  powiedział Karl  to jest ciężka służba. Na ładną
posadę mnie poleciłeś.
 Nic się nie martw  powiedział Robinson i z zamkniętymi oczami
potrząsnął głową, aby rozwiać niepokój Karla.  Ta posada ma także zalety,
których nie mogłaby ci dać żadna inna. Jesteś wciąż w pobliżu takiej damy
jak Brunelda, czasem śpisz z nią w tym samym pokoju, co już, jak możesz
się domyślić, przysparza rozmaitych przyjemności. Będziesz hojnie
opłacany, pieniędzy jest tutaj mnóstwo, ja, jako przyjaciel Delamarche,
nie dostawałem nic; tylko kiedy wychodziłem, Brunelda zawsze mi coś
dawała, a tobie będą naturalnie płacić jak każdemu innemu służącemu.
Nie będziesz też rzeczywiście niczym innym. Ale najważniejsze dla
ciebie jest to, że ja ci tę służbę bardzo ułatwię. Na razie, oczywiście, nic
nie będę robił, żeby przyjść do siebie, ale jak tylko trochę wypocznę,
możesz na mnie liczyć. Właściwe obsługiwanie Bruneldy zachowuję w
ogóle dla siebie, a więc fryzowanie jej i ubieranie, o tyle, o ile nie zajmuje
się tym Delamarche. Do ciebie będzie należało tylko sprzątanie pokoju,
sprawunki i cięższe roboty domowe.
Nie, Robinson  powiedział Karl.  To wszystko mnie nie pociąga.
 Nie rób głupstw, Rossmann  powiedział Robinson, przysunąwszy
twarz tuż do twarzy Karla.  Nie trać lekkomyślnie takiej wspaniałej
sposobności. Gdzież ty dostaniesz od razu jakąś posadę? Kto cię zna?
Kogo ty znasz? My, dwaj mężczyzni, którzy już wiele przeżyli i posiadają
wiele doświadczenia, włóczyliśmy się tygodniami, nie mogąc dostać
pracy. O to nie jest łatwo, o to jest nawet rozpaczliwie trudno.
Karl kiwnął głową i zdziwił się, jak rozsądnie Robinson potrafi mówić.
Dla niego jednak te rady nie miały żadnego znaczenia, on nie mógł tu
zostać, w wielkim mieście na pewno znajdzie się dla niego jakieś skromne
miejsce, całą noc, o tym wiedział, wszystkie gospody były przepełnione,
potrzebowano obsługi, a w tym miał już teraz wprawę. Wciągnąłby się
szybko i bez robienia kłopotu do każdej pracy. Właśnie w przeciwległym
domu znajdowała się na dole mała gospoda, z której dolatywała głośna
muzyka. Główne wejście zasłonięte było tylko wielką, żółtawą kotarą,
która czasem, poruszona jakimś powiewem, potężnie trzepotała nad ulicą.
Gdyby nie to, byłoby na ulicy z pewnością o wiele ciszej. Na większości
balkonów było ciemno, tylko w oddali błyszczało jeszcze tu i ówdzie
pojedyncze światło, lecz zaledwie wzrok zdążył je pochwycić, ludzie
wstawali i wchodzili do mieszkania, a ten z mężczyzn, który opuszczał
balkon ostatni, po krótkim spojrzeniu na ulicę wykręcał żarówkę.
 Teraz zaczyna się już noc  pomyślał Karl.  Jeśli pozostanę tu dłużej,
będę już należał do nich. Odwrócił się, aby odsunąć kotarę z drzwi do
mieszkania.
 Co chcesz zrobić?  powiedział Robinson i stanął pomiędzy Karlem
a kotarą.
 Chcę odejść  powiedział Karl.  Puść mnie! Puść mnie!
 Nie będziesz jej przecież przeszkadzał!  zawołał Robinson.  Co
ci przyszło do głowy!  I otoczył ramieniem szyję Karla, uwiesił się na
niej całym ciężarem, ścisnął nogami jego nogi i w ten sposób w jednej
chwili go przewrócił. Ale Karl pośród chłopców od windy nauczył się
trochę bić, toteż uderzył Robinsona pięścią pod brodę, ale słabo i bardzo
go oszczędzając. Ten zadał Karlowi jeszcze szybko i bezwzględnie silny
cios kolanem w brzuch, potem jednak, trzymając się obiema rękami za
podbródek, zaczął tak głośno zawodzić, że z sąsiedniego balkonu jakiś
człowiek, wściekle klaszcząc w dłonie, wrzasnął:  Spokój!  Karl leżał
jeszcze przez chwilę, żeby przemóc ból spowodowany uderzeniem
Robinsona. Zwrócił tylko twarz ku ciężkiej kotarze, która wisiała [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl