[ Pobierz całość w formacie PDF ]
głęboko na sercu - jesteśmy przecież, ja i Joe, zwykłymi, przeciętnymi ludzmi.
Prostymi, bez wyższych aspiracji, bez wykształcenia... A ty byłaś taka...
nadzwyczajna. Inna od wszystkich dzieci. Nad swój wiek mądra, rozsądna. I
jeszcze... jakby to nazwać... taka... niezależna, samowystarczalna, zamknięta w
sobie. Nigdy niczego się nie domagałaś, na nic się nie skarżyłaś, nie prosiłaś o
pomoc w żadnej sprawie. Skupiona, zdecydowana szłaś swoją własną drogą.
- 126 -
S
R
Obok nas. Czasami wyglądało na to, że nas zupełnie nie potrzebujesz. %7łe nie
bylibyśmy w stanie zaspokoić żadnej z twoich potrzeb! Chad i Charlene... Te
małe diabełki bez przerwy szalały, zawracały głowę, broiły. Trzeba było
poświęcić mnóstwo uwagi i zachodu, żeby ich w ogóle upilnować. Wymagania
też miały niewąskie. Ja chcę to, mnie daj tamto, a dlaczego tylko jemu, a czemu
tylko jej! Chad do dziś niewiele się zmienił, chociaż to już dorosły chłopak i
dzięki tobie student. No właśnie, sama wiesz najlepiej, jak bezczelnie ten
huncwot potrafi z człowieka ciągnąć. Ale cię kocha, Dani, nie powinnaś w to
wątpić!
- No a Charlene? Też kocha? - W pytaniu Dani gorycz mieszała się z
ironią. - Przecież ta dziewczyna... Zupełnie nie wiem, dlaczego... Po prostu mnie
nie znosi, nie cierpi!
- Zazdrość, Dani, zwyczajna zazdrość, nic więcej. O urodę, o zdolności, o
każdy sukces. O wszystko, czego jej brakowało i brakuje. Szczeniacka zazdrość.
%7łona i matka, a ciągle się zachowuje jak jakaś głupia koza. Może jeszcze z tego
wyrośnie, miejmy nadzieję...
Sophie chwyciła Dani za rękę, przytuliła dłoń córki do swego policzka.
- Kochanie! My po prostu nie wiedzieliśmy, jak z tobą postępować.
Przerastałaś nas jakoś. Ale kochaliśmy cię zawsze bardzo, wcale nie mniej niż
bliznięta. Nie umieliśmy ci tego okazać, to fakt - przyznała z ogromnym
poczuciem winy. - Ale naprawdę kochaliśmy cię i kochamy, uwierz,
przysięgam!
Pod wpływem ogromnych emocji Danielle nie była w stanie ani wykonać
żadnego ruchu, ani wydobyć z siebie głosu. Wzruszenie ściskało jej gardło,
zmuszało podbródek i dłonie do nie kontrolowanego drżenia, napędzało do oczu
łzy. Próbowała je pohamować, lecz nie mogła, nie dawała rady. Zapłakanym
wzrokiem spojrzała na rodziców. Byli również wzruszeni, a przy tym
zawstydzeni, zakłopotani. Patrzyli na nią niemal błagalnie. I tak bardzo
wyczekująco.
- 127 -
S
R
- Ja... też... was... kocham - wykrztusiła w końcu, pozwalając łzom
swobodnie spływać po policzkach.
Sophie rzuciła się ku niej, wzięła ją w ramiona. Przytuliła mocno, zaczęła
leciutko kołysać. Płakały razem...
Zbliżył się do nich Joe, objął obydwie. Jemu, powściągliwemu, zawsze
zapracowanemu, małomównemu mężczyznie również zaszkliły się oczy. Oto
wreszcie spotkali się wszyscy troje: matka, ojciec i córka. Wreszcie naprawdę
odczuli wzajemną bliskość, przywiązanie, miłość. I wdzięczność wobec losu, że
w końcu pozwolił im odzyskać to, czego każdemu z nich brakowało na swój
sposób przez całe długie lata!
Kilka godzin pózniej, gdy Sophie i Joe odjechali już do domu, w
mieszkaniu Dani ponownie zjawił się Jason. Stanąwszy w drzwiach sypialni, ze
skrzyżowanymi na piersi rękoma, spojrzał uważnie na nią. Leciutko, pytająco
uniósł jedną brew.
- Wściekła?
- A właśnie, że nie! - odpowiedziała z ciepłym uśmiechem. - Zbyt
wdzięczna, żeby się złościć.
- Gotowa, żeby porozmawiać o nas?
- Tak - szepnęła niemal bez tchu.
Jason uśmiechnął się, podszedł bliżej, usiadł na brzegu łóżka. Pochylił się,
ujął Dani za podbródek i zmusił, by spojrzała mu prosto w oczy.
- Posłuchaj więc uważnie, moja ty, nowoczesna kobieto, niech ja też mam
dziś szansę rozwiać twoje obawy i wątpliwości. Oto oświadczam ci uroczyście,
że powodem, dla którego chcę się z tobą ożenić, jedynym powodem,
podkreślam, jest miłość! Kocham cię, Dani - kontynuował dzwięcznym i
całkowicie poważnym tonem po króciutkiej pauzie na zaczerpnięcie głębszego
oddechu. - Kocham w tobie wszystko, łącznie z wadami i słabostkami.
Chciałbym stale trzymać cię w ramionach, prowadzić przez życie chroniąc
przed wszystkim, co mogłoby cię zranić i przed wszystkimi, którzy mogliby cię
- 128 -
S
R
skrzywdzić. Kocham cię teraz, gdy jesteś młoda, cudowna, atrakcyjna. I będę
kochał zawsze, także jako zrzędliwą siwowłosą staruszkę. Kocham cię, Dani,
uwierz mi!
Pochylił się, żeby pocałować ją w usta.
- Złapiesz grypę... - szepnęła.
- Twój pocałunek, o pani mego serca, wart jest nawet życia, a nie tylko
banalnej grypy. Nie powstrzymałbym się przed nim za żadną cenę - od-
powiedział z lekko żartobliwą powagą.
A potem pogładził ją po policzku i dodał już całkowicie serio:
- Kocham cię, Danielle Edwards, całą duszą, całym sercem. Od ciebie też
nie chcę niczego więcej, poza miłością. No i obietnicą, że zostaniesz moją żoną!
Dziewczyna w milczeniu słuchała jego słów. Rozumiała, co do niej mówi,
lecz wciąż nie mogła uwierzyć, że ten cudowny, taki troskliwy, taki opiekuńczy,
a przy tym mocny, zdecydowany, nieugięty mężczyzna jej pragnie! Właśnie jej!
Tylko jej!
To przecież wprost nieprawdopodobne, a jednak. Jednak prawdziwe,
musiała przyznać. W twarzy, oczach i głosie Jasona nie dało się wychwycić ani
odrobiny fałszu, ani śladu obłudy. Była tylko szczerość, ogromne pragnienie i
niekłamane uczucie!
Dani poczuła nagle, że serce po prostu wyrywa się jej z piersi, pracując
głośno i szybko, na najwyższych obrotach. I że po raz drugi tego dnia napływają
jej do oczu łzy.
Rozpłakała się ze szczęścia, zupełnie już nie dbając o to, że takie babskie
łzy raczej nie przystoją nowoczesnej kobiecie, samodzielnej, niezależnej,
wykształconej businesswoman. Cóż, businesswoman może i nie wypada płakać,
ale takiej niedoświadczonej, dziewiczo zakochanej kobiecie jak ja... - pomyślała
z odrobiną pobłażliwej autoironii. I odezwała się stłumionym, drżącym, lecz
całkowicie już wolnym od wszelkich wątpliwości i lęków głosem:
- 129 -
S
R
- Ja też cię bardzo kocham, Jasonie. I niczego na świecie bardziej nie
pragnę niż tego, byśmy zostali mężem i żoną!
- 130 -
S
R
[ Pobierz całość w formacie PDF ]