[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-Może się zdarzyć, że kiedy się tu pojawi, zatrzyma się w Wielkim Domu i z nikim się nie
będzie spotykała.
- W Wielkim Domu? - zapytał Douglas. Dziewczyna nie odzywała się, wtuliła ręce pod pled i
pochylała głowę tak, by ukryć twarz w cieniu. Nie potrafił z jej twarzy niczego wyczytać, ale
czuł, że patrzy na niego spokojnie, przenikliwie... i nieprzychylnie.
- W Clachan Mor, jej dworze po drugiej stronie wyspy. To największy dom na Caransay,
więc tak został nazwany. Jeżeli baronowa tu przyjedzie - ciągnął Norrie, wpatrzony w unoszą-
cy się nad fajką dym - może będzie pan mógł do niej napisać.
32
- Pisywałem już wcześniej listy do tej damy. Jeżeli przypłynie na Caransay, muszę z nią
osobiście porozmawiać i pokazać jej naszą pracę.
- Ona niechętnie przyjmuje tutaj gości. - Norrie rzucił inżynierowi ostre spojrzenie. - Nie ma
pan od niej pozwolenia, by korzystać z naszych plaż i portu. Wiemy, co pan zrobił, by uzy-
skać do tego prawo. - Potrząsnął głową, jakby go Dougal rozczarował.
- To sprawa interesów. Nie miałem wielkiego wyboru - powiedział inżynier, zaskoczony tym,
jak bardzo pragnie zasłużyć na aprobatę starca.
- No cóż, baronowa niechętnym okiem patrzy na obcych na Caransay, ale jak przyjedzie do
Clachan Mor, zostanie powiadomiona, że jest pan tutaj. - Norrie wyprostował się w ramio-
nach i pokazał fajką na skałę w oddali. - Jeżeli chce pan sprawić przyjemność tej damie i
zyskać jej wdzięczność, niech pan sobie znajdzie inną skałę na swoją wieżę świateł. Nie
pochwala budowy, bo chciałaby, by wyspa pozostała zaciszna i odosobniona, a skała jest
niebezpieczna.
- Jest bardzo niebezpieczna - wtrąciła Margaret MacNeill. -Szaleją tam sztormy, rozbijają się
o nią potężne fale.
- Tak, panno MacNeill, wiem o tym - odpowiedział cicho Dougal, spoglądając na nią. -
Mroczne, gwałtowne sztormy i grzywacze tak wysokie, że zalewają skałę. - Utkwiła w nim
wzrok, a w jej niebieskozielonych oczach zobaczył nagły błysk wyzwania i gniewu.
O, tak, pomyślał. To byłaś ty.
Nastała głęboka noc. Dougal nie mógł zasnąć, więc wyszedł z baraku, żeby przejść się po
machair, porośniętej dzikimi kwiatami łące, która rozciągała się w poprzek wyspy w pobliżu
wydm. Pociemniało wreszcie - latem nad Hebrydami resztki światła utrzymywały się na
niebie jeszcze na godzinę czy dwie przed świtem - księżyc świecił, wysoki i blady, i odbijał
się w drobnych falach.
Z rękami wetkniętymi w kieszenie Dougal spacerował, pogrążony w myślach. Zastanawiał się
nad pewnym skomplikowanym problemem technicznym. W wykopie pod fundamenty na-
leżało umieścić prostokątne, ważące po kilka ton, precyzyjnie przycięte bloki kamienia.
Inżynier rozrysował diagramy i obrnyślił metody pomiarów, jednak każdy blok trzeba było
obrobić na miejscu. Ufał swoim kamieniarzom, ale dokładność podawanych przez niego
wymiarów powinna być jak największa. Długi spacer często pomagał mu w myśleniu.
Przystanął i zapatrzył się na morze. Myśli miał tej nocy równie niespokojne jak fale, nie
dlatego że łamał sobie głowę nad przycinaniem granitowych bloków, tylko dlatego, że
Margaret MacNeill znowu nawiedziła jego sny. Nie potrafił powiedzieć, gdzie byli, ale
33
weszła mu w ramiona, pocieszała pocałunkami i ponętnym uściskiem, który po chwili stał się
gorący i namiętny. Szeptała, że mu przebacza, zanim zdążył ją przeprosić. Potem prosiła, by
przebaczył jej. Najdroższa dziewczyno, nie zrobiłaś niczego złego. Moja najdroższa...
Niesłychanie niepokojący sen. Zdrzemnął się nad papierami i obudził zlany ciepłym potem,
nękany gwałtowną tęsknotą, na wpół podniecony i nie wiadomo dlaczego wściekły na siebie.
Chwycił za surdut i wyszedł, żeby podczas spaceru ochłonąć z niesamowitego wrażenia, jakie
wywarł na nim ten sen.
Przyglądał się morzu. Fale sunęły w stronę brzegu, wznosiły się, opadały, napływały w
kojącym, uwodzicielskim rytmie. Księżycowe światło przeświecało bladozielono przez
grzywacze, a postrzępiona jak koronka piana układała się w głowy i piersi białych ogierów.
No i masz swoje morskie konie, mruknął do siebie.
Kiedy zobaczył je przed siedmiu laty, był pijany, miał rozbitą głowę i niewiele mu brakowało
do śmierci. Człowiek w takich okolicznościach byłby w stanie uwierzyć we wszystko, nawet
w boginki morskie.
A więc dziewczyna ze Sgeir Caran jest w rzeczywistości kobietą z Hebryd, a jasne konie,
które go uratowały, to po prostu fale i na ich grzbietach szczęśliwie dojechał na brzeg. Był
wtedy otumaniony, zatracił poczucie rzeczywistości. No cóż, teraz będzie to musiał jakoś
nadrobić.
Nie ma innego wyjścia, skoro wie, co kiedyś zrobił tej młodej i niewinnej dziewczynie, a
teraz zobaczył w jej oczach ostre, płomienne oskarżenie.
Gdzieś daleko Sgeir Caran rysowała się czarną sylwetką na lawendowym niebie. Spod wody
wystawało też wiele mniejszych skał, stanowiących część długiej rafy, która zatopiła tak
wiele statków i pochłonęła tak wiele istnień ludzkich.
Jego ojca i matkę zatopił w pobliżu tej niegodziwej rafy iście piekielny sztorm. Ich statek nie
rozbił się na Sgeir Caran, rozdarły go ostre grzbiety innych podwodnych skał. Gdyby w naj-
wyższym punkcie rafy Caran płonęło światło, statek wiozący rodziców ominąłby zdradziecki
archipelag i dopłynął bezpiecznie do portu.
Przeczesał palcami włosy, westchnął głęboko. Będzie walczył
o latarnię morską na Sgeir Caran do ostatniej uncji woli i determinacji, jakie posiadał. Zwiatło
zapobiegnie tragediom i uratuje życie ludzi. Gdyby tylko baronowa i rzesza jej prawników ze-
chcieli sobie to uświadomić. Dla Dougala dodatkowo światło latarni miało upamiętniać tych,
którzy zginęli na rafie.
Nie wolno dopuścić, by cokolwiek przeszkodziło w postawieniu im tego pomnika.
34
Jego usta i dłonie się zacisnęły, starał się odepchnąć od siebie wspomnienie ich twarzy, ich
głosów, życzliwości, śmiechu. Nie mógł sobie pozwolić, by myśleć o rodzicach, o ich miłości
i radach, których tak ogromnie brakowało mu przez te wszystkie lata.
Patrzył na morskie przestworza, które kryły ich szczątki, i wiedział, że wciąż jeszcze nie
uporał się ze smutkiem i gniewem, chociaż od dawna starał się je pokonać. Zanim osiągnął
wiek męski, doprowadził do perfekcji samokontrolę i wyrobił w sobie bezprzykładną odwagę.
Był to jego sposób na walkę z własnymi emocjami. Zmiercią się nie przejmował. Stawał z nią
twarzą w twarz zbyt wiele razy, by się jej teraz obawiać. Sam również uczestniczył w
katastrofie na morzu, przeżył furię sztormów, nurkował na głębiny, wspinał się wysoko na
rusztowania, ryzykował wiele, stawiając te latarnie. Poznał już ostry dreszcz radości, jaki
niesie ze sobą ryzyko i śmiałość, a co więcej - nauczył się, że odwaga to po prostu kwestia
przewagi zaufania nad lękiem.
A ze wszystkich latarni morskich, w których budowie miał swój udział, ta była zdecydowanie
dla niego najważniejsza. Tu potrzeba więcej determinacji niż odwagi. Znany był ze swego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]