[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jednym dachem z takim człowiekiem! Mój Boże! Wyjechałabym stąd każdej chwili,
tylko z pewnością ci okropni policjanci nikomu na to nie pozwolą. - Jennifer
przysunęła się do panny Marple i dodała konfidencjonalnym szeptem: - Nieraz
wydaje mi się, że muszę stąd zniknąć, że... że jeżeli prędko nie będzie z tym końca,
to... to ucieknę... - wyprostowała się, spojrzała badawczo w twarz starszej damy. -
Ale postąpiłabym niemądrze, prawda?
- W każdym razie nie najrozumniej - przyznała panna Marple. - Zresztą policja
prędko odszukałaby panią.
- Myśli pani? Czy policja jest taka zaradna?
- Niedocenianie policji to wielki błąd - odparła panna Marple. - Inspektor Neele
robi wrażenie człowieka bardzo inteligentnego.
- Naprawdę? A mnie wydał się strasznie głupi! - zawołała Jennifer i, kiedy
panna Marple przecząco pokręciła głową, dodała innym tonem: - Tak czy inaczej
wciąż myślę... i myślę, że niebezpiecznie tu siedzieć.
- Dla pani niebezpiecznie?
- Dla mnie?... - pani Valowa zawahała się na moment. - Dla mnie?... No... tak.
- Z jakiegoś konkretnego powodu?
- Nie... Ach, nie! Przecież nic nie wiem. Co mogłabym wiedzieć? Chodzi o to,
że... Taka jestem rozstrojona. Rozumie pani? - Ten Crump...
Panna Marple obserwowała drżące nerwowo ręce młodej kobiety i umacniała
się w przekonaniu, że nie o Crumpa chodzi. Odnosiła wrażenie, iż Jennifer jest
czymś naprawdę wystraszona.
XXII
Zapadał zmierzch, więc panna Marple przeniosła się ze swoją robotą na
drutach pod oszklone drzwi biblioteki. Sadowiąc się tam zobaczyła Pat, która
spacerowała po tarasie. Starsza pani uchyliła drzwi, aby zawołać:
- Pozwoli pani tutaj, moja droga. Stanowczo jest za zimno i za wilgotno na
takie przechadzki bez płaszcza.
Pat weszła do pokoju, zamknęła oszklone drzwi i przekręciwszy wyłącznik
zapaliła dwie z licznych lamp.
- Rzeczywiście - powiedziała. - Pogoda nie dopisuje. - Usiadła na kanapie
obok starszej pani i spojrzała na jej robótkę. - Co to będzie?
- Kaftanik dla niemowlęcia. Widzi pani, taka rzecz przyda się każdej młodej
matce. Kaftaników nigdy nie za wiele. Drugi rozmiar. Zawsze robię drugi rozmiar, bo
maleństwa prędko wyrastają z pierwszego.
Pat wyciągnęła długie nogi w kierunku ognia.
- Miło tu dzisiaj - podjęła. - Kominek, nastrojowe światło, pani robi na drutach
kaftanik dla niemowlęcia. Po domowemu, przytulnie, jak powinno być w starej Anglii.
- I tak jest w Anglii, moja droga - podchwyciła panna Marple. Niewiele znajdzie
pani u nas Domków pod Cisami.
- To dobrze, proszę pani, bo tutaj nigdy chyba nie mieszkało szczęście i nikt
nie był naprawdę szczęśliwy... Tak mi się zdaje, chociaż oni mieli i mają moc
rozmaitych rzeczy i wydają masę pieniędzy.
- Słusznie. Nie nazwałabym tego domu szczęśliwym.
- Może najlepiej czuła się Adela - ciągnęła Pat. - Nigdy jej nic widziałam, więc
naturalnie pewna nie jestem. Ale Jennifer jest z pewnością nieszczęśliwa, a Elaine z
siebie wychodzi, aby zdobyć młodego mężczyznę, chociaż w głębi serca zdaje sobie
sprawę, że on wcale o nią nie dba. Ach! Jak chciałabym stąd wreszcie uciec! - Pat
uśmiechnęła się nagle. - Wie pani, co Lance powiedział? Kazał mi trzymać się blisko
pani, dla bezpieczeństwa.
- Pani mąż, moja droga, nie jest głupi - odpowiedziała z uśmiechem starsza
pani.
- Ma się rozumieć! Lance nie jest głupi. Ale chciałabym wiedzieć, czemu
właściwie boi się o mnie. Jedno jest pewne. Ktoś obłąkany mieszka pod tym dachem,
a obłęd zawsze jest grozny, musi być grozny. Trudno przestawić się na sposób
myślenia szaleńca, więc nie wiadomo nigdy, co może zrobić.
- Biedne dziecko westchnęła panna Marple.
- Cóż, o mnie nic trzeba się martwić, proszę pani. Nic mi nie będzie. Zdążyłam
zahartować się przez tyle czasu.
- Dużo spotkało panią złego, prawda, moja droga? - zapytała tonem
współczucia starsza dania.
- Miałam i dobre czasy, proszę pani ożywiła się Pat. - Cudowne dzieciństwo w
Irlandii. Konie, psy, polowania i wielki, pusty dom pełen przeciągów i słońca.
Szczęśliwych lat dziecinnych nikt nie zdoła odebrać... - zrobiła krótką pauzę. Dopiero
pózniej, kiedy dorosłam, wszystko się odwróciło. Pierwsze nieszczęście, proszę pani,
to naturalnie wojna.
- Pani mąż byt lotnikiem? Pilotem myśliwca, prawda?
- Tak, został zestrzelony w niespełna miesiąc po ślubie - Pat zapatrzyła się w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]