do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 On się martwi. Mama się martwi. . .
 Nie może być?  mruknęła Jagoda ironicznie.
%7ływe Srebro westchnął.
 Smutno bez ciebie. Wróć do domu, Jagoda.
 Ojciec kazał ci to powtórzyć?
 Nieee. . .  Chłopiec potrząsnął głową.  Ale ja wiem, że by chciał. Po-
słuchaj. . .  Wychylił się jeszcze bardziej, przybierając tajemniczą minę.  Ma-
ma i ojciec rozmawiali dzisiaj, bardzo pózno w nocy. Tylko ja słyszałem, reszta
spała. Mama płakała. Jagoda. . .  zniżył głos do szeptu.  Boimy się. Ja i Ty-
grys, i Błyskawica. Co się stało? Czy ty już nie wrócisz do domu?
Jagodzie łzy stanęły w oczach. Biedny dzieciak. Nie był niczemu winien, a na-
gle znalazł się pomiędzy dwiema skłóconymi stronami, całkiem zdezorientowany.
Ucałowała brata w czoło.
37
 Nie wiem, Sreberko. Chyba lepiej będzie, jeśli powiesz ojcu, żeby tu przy-
szedł. Powinniśmy porozmawiać. . . chyba tak. . .
Chłopiec pobiegł, uskrzydlony nowiną. Jagoda odwróciła się do Srebrzanki,
która dotąd tkwiła przy szafliku z talerzami, udając głuchą.
 Czy ja dobrze robię?
 Dobrze  uspokoiła ją Srebrzanka.  Nie należy nikogo skazywać bez
sądu. Słony jest bardzo porządny w gruncie rzeczy. Nie daliście mu się wytłuma-
czyć. Kto wie, jak było naprawdę?
* * *
Zebrali się wszyscy. Słony siedział na krześle ustawionym w rogu rozległe-
go tarasu. Wyglądał mizernie, jakby nie spał już od kilku nocy. Stali mieszkańcy
Osady Magów usadowili się na barierce, na przyniesionych stołkach lub wprost
na kamiennych płytach. Między nimi a Mówcą pozostała wolna przestrzeń pod-
kreślająca potępienie. Cisza przedłużała się.
 Czekamy  powiedział wreszcie krótko Wiatr Na Szczycie.
Słony odetchnął głęboko i powiódł wzrokiem po tych wszystkich twarzach 
poważnych i wyczekujących.
 Zjawili się siedem miesięcy temu. Wędrowiec i Stworzyciel  przedstawi-
ciele góry Kręgu. Zadawali pytania. Chciałem ich zbyć, ale okazało się, że wie-
dza. Spójrzcie prawdzie w oczy. Nie było trudno was tu znalezć. Trochę logiki,
trochę szczęścia, jeden Mistrz Obserwator o wystarczająco dużym zasięgu. Zwy-
kła metoda eliminacji możliwych miejsc. . . i trafili. Mogli wybrać wszystkich jak
kraby z kosza. Ale nie chcieli. Ktoś tam postanowił, że wolą was mieć tutaj 
w jednym miejscu, spokojnych i nie sprawiających kłopotów. Chcieli ode mnie
regularnych, szczegółowych raportów. Co dwadzieścia pięć dni. Co robicie, jak
się rozwijacie. . . nad czym prowadzicie badania. O dziecku Srebrzanki. . .
 I ty się zgodziłeś. . . ?  wysyczał Nocny Zpiewak.
Srebrzanka położyła mu rękę na ramieniu, gestem nakazując spokój.
 Nie mogłem się nie zgodzić. Od razu zaczęli grozić. Mam rodzinę. Który
z was wie, jak to jest  budzić się o świcie i z sercem w gardle liczyć dzieci, czy
którego nie brakuje? O mało nie oszalałem. Ale to nie było najgorsze.
Słony przerwał i przetarł ręką oczy.
 Jagoda. . . Ukrywałem talenty %7ływego Srebra i Tygryska, ale wiedzą o Ja-
godzie. O tym, że ma czynny talent. I to ogromny. Sprzedałem się za obietnicę, że
jej nie skrzywdzą. Poderżnąłbym sobie gardło, gdyby tego zażądali.
 Dlaczego mieliby zrobić coś złego Jagodzie?  spytał Myszka.  To wiel-
38
ki talent, choć nieuznany w Kręgu.
 Póki moja córka była dzieckiem, nie obchodziło ich, gdzie jest i co robi.
A teraz dorosła i stała się łakomym kaskiem. Zastanawiają się. . . zastanawiają. . .
 mag z trudem wyduszał z siebie słowa, dławiąc się wręcz ze wstrętu  . . . jakie
dzieci dałoby się. . . z niej. . . wyhodować. . .
Urwał i zakrył twarz dłonią.
 Na Miłosierdzie. . .  szepnął ktoś.  Chyba zwymiotuję.
Słony znów zaczął mówić, patrząc w ziemię. Wyrzucał z siebie nagromadzone
napięcie.
 Nie mogłem. . . po prostu nie mogłem. Zniło mi się to po nocach: moja
dziewczynka, uprowadzona gdzieś daleko, zgwałcona, zmuszona do rodzenia. . .
Zdawałem sobie sprawę, że nie zrezygnują, ale miałem nadzieję. Grałem na zwło-
kę. Tutaj mogła chociaż wybrać. Założyć normalną rodzinę.
Zamilkł ostatecznie.
 Jak muchy w słoju  powiedział Diament bezbarwnym głosem.  Patrzą
na nas, kalkulują i w każdej chwili mogą zrobić z nami, co zechcą.
 A więc o to chodzi? Wygasają im linie błękitnych  odezwał się Wiatr
Na Szczycie.  Słyszałem o tym jeszcze w Zamku. Srebrzanka i jej dziecko. . .
Zastanawiam się. . .  mówił bardzo wolno.  Zastanawiam się. . . Ja sypiałem
tylko z Różą. A inni? Gryf, ty bywałeś w Ogródku. I ty, Zpiewak. Wężownik,
Stalowy. . . Możliwe, że któryś z was ma gdzieś dziecko.
 Ostatnio chcieli wiedzieć, ile tu jest miejsca i ile ruin nadaje się do wy-
remontowania  odezwał się Słony.  Coś kręcą. Wypytują o rozmaite rzeczy
dotyczące samego miasta, smoczych terytoriów, zwierzyny i roślin. Moim zda-
niem chcieliby na nowo skolonizować wyspę. My zrobiliśmy początek. Pewnie
uznali to za korzystne.
 Poroniony pomysł. Bzdura. Uważają, że my tak po prostu się z tym pogo-
dzimy?
 A jakby ci zaproponowali ułaskawienie, spokój i ładną żonę tylko za to,
żebyś miał jak najwięcej błękitnych dzieci, tobyś się nie zgodził?
 Obrzydliwe i do tego nierealne. I tak już jest nas za dużo. Smoki by tego nie
zniosły. Napad na Promienia najlepiej o tym świadczy. Stanowimy konkurencję
do zdobyczy  rzekł Stalowy.
 A właśnie, dlaczego smoki nie podniosły alarmu? Przez siedem miesięcy
żadnej reakcji?
 Statek przepływał w większej odległości niż zwykle. Nie zbliżał się do ich
strefy terytorialnej. Wyznaczono błękitnego Wędrowca. Pracował na ostatecznej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl