[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trawie, kierując się zapachem.
Cass, wyszeptał Luis. Widzę ją. Wyczuje nas.
Nie miałam co do tego wątpliwości. Już nas wyczuła, chociaż była zdezorientowana, nie mając widocznego dowodu
naszej obecności. Dreptała wokół nas, okrążała nas powoli, pomarańczowymi oczami wpatrywała się w otwartą przestrzeń,
kierowana zmysłem, który mówił jej, że tu właśnie jesteśmy, mimo że inne zmysły temu zaprzeczały.
Możesz ją wyeliminować? - spytałam Luisa. Być może, odpowiedział, jeżeli zbliży się wystarczająco. Ale nabawimy się
wielkiego problemu, który każdy zauważy. A nie po to się skradamy.
Zamknęłam oczy, wcisnęłam twarz w czystą wiosenną trawę i uruchomiłam moje eteryczne zmysły, żeby znalezć coś,
cokolwiek, co mogłoby nam pomóc.
Wyczułam jelenia. Wspaniałego młodego byka, ocierającego się porożem o pień drzewa tuż za linią drzew.
Przestraszyłam go pulsem ziemskiej mocy i wypłoszyłam na polanę, gdzie zamarł z przerażenia na widok olbrzymiej,
drapieżnej postaci chimery węszącej w pozornie pustej trawie.
Chimera gwałtownie uniosła głowę, kiedy zapach widzialnej ofiary przytłumił ulotny ludzki zapach.
Biegnij, powiedziałam do jelenia i go uwolniłam. Odwrócił się i wbiegł z powrotem między drzewa, walcząc o życie.
Chimera rzuciła się za nim, pędząc na potężnie umięśnionych nogach. Odpowiedziało mu wycie innych stworzeń
dobiegające ze wszystkich stron - wyruszających na polowanie. Poczułam się zle, ale jeleń już wcześniej popełnił
śmiertelny błąd, ja tylko wykorzystałam go na naszą korzyść.
Posuwaliśmy się tak szybko, jak tylko się dało. Zanim dotarliśmy do kopuły, usłyszałam wycie silników samochodów po
drugiej stronie przepaści. Agent Sanders robił hałas, mnóstwo hałasu. Słychać było krzyki, brzęk metalu. Przenosili
wszystkie swoje namioty w widoczne miejsce. Skończyło się ukrywanie i zabawa w chowanego.
Usłyszałam głos Sandersa, zamienionego w niski krzyk giganta, przetaczający się przez okolicę niczym fala.
- Wy w kopule - powiedział. - Chcę porozmawiać z przywódcą Kościoła Nowego Zwiata w tym miejscu.
%7ładnej reakcji. Uniosłam głowę, żeby zrobić rozeznanie. Droga dojazdowa znajdowała się niecałe trzy metry przed
nami, a po lewej stronie był tylko odsłonięty otwarty teren, pokryty jedynie piachem tak starannie, jakby ukształtowała go
sama natura. Tu dostarczano zapasy. To znaczyło, że jest tutaj chociaż jedno wejście. Ludzka natura i efektywność mówiły
mi, że się nie mylę. Nie buduje się drogi i punktu dostaw, jeżeli wejście znajduje się po drugiej stronie budynku.
A wiedziałam, że Perła mogła wybudować wejście, jakie tylko jej się zamarzyło.
Chodzcie za mną, wyszeptałam do Luisa i Turnera i okrążyłam punkt dostaw, niemal do samej kopuły. Pózniej już tylko
czekaliśmy. Trochę to trwało. Agent Sanders w kółko powtarzał prośbę w uprzejmy i denerwująco poprawny sposób. Kiedy
się zmęczył, puścił ryczącą piosenkę, nagraną przez piosenkarza, który brakiem wyobrazni obrażał nawet moją ograniczoną
wrażliwość.
Niemal po półgodzinie wejście otworzyło się i na zewnątrz wyszła jedna osoba.
Oczywiście nie była to Perła. Nie rozpoznałam tego człowieka. Był wysoki, opalony, szczupły i miał poważną twarz.
Wygląda! na osobę silną, ale niezbyt miłą. On też miał megafon.
Wyszedł innym wejściem, znajdującym się dalej, za zakrętem kopuły.
- Kim jesteś? - spytał stanowczo głosem równie donośnym i niskim, jak głos Sandersa. - Czego na nas chcesz?
Mężczyzna musiał wiedzieć, że w jego domu trzyma się uprowadzone dzieci.
Zobacz, czy możesz otworzyć to wejście, wyszeptałam do Luisa i poczułam, jak czołga się obok mnie i dotyka dłonią
kopuły tuż przy punkcie dostaw.
285
83
Kiedy człowiek Perły i Sanders prowadzili symulowane negocjacje - i nie było żadnych wątpliwości, jak to się skończy
- miejsce w kopule, na którym spoczęła dłoń Luisa, nagle zapadło się do środka i otworzyło się z chłodnym szeptem
powietrza, tworząc okrąg.
Jak usta.
Zawahałam się, patrząc na to. Ostatnim razem, kiedy weszłam do kryjówki Perły, omal nie przypłaciłam tego życiem,
ale wtedy byłam sama. Nie musiałam się martwić o życie dwóch innych osób, wlokących się za mną.
Luis ruszył w stronę otworu, ale ja wyciągnęłam rękę i chwyciłam go mocno za ramię. Nie, powiedziałam.
Co jest, do licha? Czemu? Tutaj jesteśmy na widoku!
Tego właśnie chciała Perła, inaczej nie ściągnęłaby mnie tutaj. Pikadorzy i byki. Otworzyła te drzwi, którymi chciała,
żebym weszła. Perła mnie rozumiała. W pewnym sensie byłyśmy takie same - wyrzucone poza nawias, złe, mściwe. Ja
poszłam jedną drogą, ona inną, ale były to drogi równoległe, nie przeciwstawne.
Zamknęłam na chwilę oczy i zadrżałam.
Zostańcie tu obaj, wyszeptałam. Leżcie. Otworzę je, żeby wyprowadzić dzieci.
Luis przyglądał mi się przerażonymi, szeroko otwartymi oczami.
Nie możesz wejść sama.
Nie będę sama, zaprzeczyłam. Zawsze jesteś ze mną.
Mimowolnie wyciągnął rękę w moją stronę, dotknął mojego policzka ciepłą, brudną dłonią, a na jego twarzy malowały
się przerażenie, zawód i złość.
Zacznij atakować inne kopuły, poprosiłam.
Me możesz tego zrobić, odrzekł. Leżący obok niego Turner wykonywał ponaglające gesty. Pozbawiony talentu Strażnika
Ziemi do porozumiewania się bez słów, nie słyszał naszej rozmowy.
Tam będą czekały dzieci, powiedziałam Luisowi. Jeżeli wejdziemy grupą, na pewno ktoś zginie. Nie mogę do tego
dopuścić. Tego właśnie chciała Perła. %7łebyśmy utknęli przy wejściu i walczyli o życie z dziećmi. Im więcej nas się tam
znajdzie, tym więcej będzie ofiar w ludziach.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]