do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nie popełnia błędu, uciekając od niego. Może wynikłoby z
tego związku coś solidniejszego, a nie tylko zaspokojenie
jego potrzeby żony, która nie może świadczyć przeciwko
mężowi? On potrzebuje odpowiedniej kobiety...
O czym ona w ogóle myśli? Chciała skończyć studia,
mieszkać w akademiku, być wolna i niezależna. A w końcu
wyjść za mężczyznę, który będzie ją kochał, uwielbiał i czcił.
Mężczyznę, który nie będzie miał tajemnic.
Na takiego człowieka warto, czekać.
Później, w domu, Zach kręcił się wokół jadalni i czekał, aż
Julianne przyjdzie na kolację. Spędzili zdumiewająco przy-
jemny dzień. Miała dobry humor, żartowała, flirtowała z nim,
a nawet go pocałowała. Cieszył się, że się z nim nie kłóciła,
ale to się niestety zmieni.
Godzinę temu, tuż po ich powrocie, zadzwonił Jamey.
Powitała go radośnie, po czym zbladła. Prawdopodobnie za-
wiadomił ją, że nie pomoże jej opuścić wyspy. Nie patrząc na
Zacha, pobiegła do wieży i już nie zeszła.
- Mam jej powiedzieć, że kolacja gotowa? - spytała za-
niepokojona pani Moody.
- Tak, proszę.
Wróciła po paru minutach.
- Powiedziała, że nie jest głodna. Zmusił się do uśmiechu.
- To nowość.
- Tak, proszę pana.
- Dziękuję pani.
Skinęła głową i wyszła. I co teraz? Czy powinien dać jej
czas na pogodzenie się z małżeństwem? Nie traktowała tego
poważnie, bo miała nadzieję, że Jamey pomoże jej uciec.
Zach posmakował dzisiaj, jak mogłoby wyglądać życie z nią,
i wstąpiła w niego pewna nadzieja na przyszłość.
A ona poczuła się teraz osaczona i powróciła do po-
przednich reakcji. Powinna zrozumieć, że to dla jej dobra,
żeby nie musiała znów chodzić do sądu i przyznawać się do
związków z przestępcą. A ta sprawa ściągnęłaby większe
zainteresowanie mediów niż sprawa jej brata. Oczywiście nie
myślała o tym w ten sposób, bo miała za małą wiedzę, ale im
mniej wiedziała, tym była bezpieczniejsza.
Wszedł na górę i zapukał do jej drzwi. Spodziewał się, że
będzie wściekła, ale kiedy otworzyła, wyglądała na bardzo. ..
zmęczoną. Albo zrezygnowaną.
- Co? - spytała, krzyżując ramiona.
Pani Moody powiedziała, że nie jesteś głodna. Chciałem
sprawdzić, czy dobrze się czujesz.
- Jestem zmęczona.
- To był długi dzień.
- Położę się wcześniej.
- O siódmej?
- Może poszłabyś na spacer?
- Nie, dziękuję.
Sięgnął do kieszeni i wyjął batonik z ziarnami, który za-
brał po drodze z kuchni.
- Na wszelki wypadek - powiedział, podając jej.
Łzy napłynęły jej do oczu. Co jest, do diabła, to tylko ba-
tonik.
- Nie mogę pozwolić, żebyś wygrał, Zach.
Aha, więc jeszcze nie przestała z nim walczyć. Ale czy
podziwiałby ją tak bardzo, gdyby było inaczej?
- Tego nie było w twoim planie.
Otarła łzy, które spływały jej po policzkach.
Ani w moich marzeniach. Nie chciał słuchać jej wyja-
śnień.
- To spotykamy się przy śniadaniu?
- Jasne.
- Dobranoc. Zatrzymał się w kuchni.
- Zjem teraz kolację, pani Moody.
- Oczywiście, proszę pana.
- I proszę za jakiś czas zanieść Julianne mokkę.
- Bardzo chętnie. Lepiej się czuje?
- Będzie dobrze.
Musi jej teraz lepiej pilnować. Pozostały jej dwa dni, żeby
się uchronić przed tym małżeństwem. Był pewien, że je do-
brze wykorzysta.
Julianne zorientowała się, że musi znaleźć możliwość
ucieczki z wyspy łodzią. Wiedziała, że żaden z mieszkańców
jej nie przewiezie, więc pozostawał tylko człowiek, który
przywoził pocztę. Jednak on przybijał do przystani w miej-
scu, w którym Lil widziała go ze swojego sklepu, co
powodowało, że szanse na rozmowę z nim były marne. Ale
nie daruje sobie, jeżeli nie spróbuje.
- Jadę do Lil - poinformowała panią Moody po lunchu.
Pan Moody z Zachem ruszyli pieszo w stronę miejsca, gdzie
zawsze lądował helikopter. - Może coś potrzeba?
- Nie, dziękuję. Bierzesz jeepa?
- Chyba mogę, prawda?
- Dlaczego nie?
Po chwili była już u Lil, jadła ciasteczka i piła kawę. W
końcu przybiła łódź z pocztą.
- Och, zapomniałam listu, który przywiozłam - powie
działa. - Przyniosę go z samochodu.
Wzięła list i poszła powoli do przystani, dając Lil i męż-
czyźnie czas na rozmowę. Lil śmiała się, chyba z nim flir-
towała. Julianne odwróciła kopertę i podała mu.
Proszę, nie odwracaj jej jeszcze teraz, ale potem obejrzyj.
Proszę - zaklinała w duchu.
Włożył ją do swojej torby i pomachał na do widzenia. Ju-
lianne wstrzymała oddech. Zdołała się uśmiechnąć do Lil,
lecz zaraz odeszła. Podejmowała olbrzymie ryzyko, ale to
była jej jedyna szansa. Jeśli to on sam będzie sortował pocztę
i znajdzie jej notatkę, może dziś wieczorem dostanie odpo-
wiedź. Jeśli się oczywiście zgodzi.
Sprawdziła, czy ma włączony telefon komórkowy. Cze-
kała. Zadzwonił tuż przed kolacją.
- Spotkajmy się o północy na przystani - szepnął, jakby się
bał, że ktoś usłyszy.
- Będę tam - odpowiedziała.
Spakowała już torbę, jedną, żeby było łatwiej. Opuści wy-
spę o północy. Zniknie na tak długo, jak długo będzie
w stanie wytrzymać. Nawet Jamey się nie dowie, gdzie jest.
A Zach po jakimś czasie o niej zapomni. Tylko ona nigdy nie
zapomni o nim.
Tuż przed północą Julianne zobaczyła światła łodzi. Przy-
kucnęła w cieniu, ale wyprostowała się, gdy tylko łódź się
zbliżyła. Podeszła do pomostu na końcu przystani. Te ciem-
ności były dosyć przerażające.
Motorówka zwolniła, a puls Julianne przyspieszył. Za-
kręciło jej się w głowie. Mężczyzna rzucił jej linę, a ona
schwyciła ją i przyciągnęła łódź. Płócienny dach osłaniał go
od siąpiącego deszczu. Wrzuciła torbę na tył łodzi. Męż-
czyzna podał jej rękę.
- Wybierasz się dokądś, Julianne?
Cofnęła się. Zach! Jak...? Kto mu powiedział...? Powinna [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl