[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jak twoje kolano? - spytał, rozglądając się ukradkiem, jakby kontuzja Neely'ego była tajemnicą.
- Do niczego. To ju\ nie kolano.
- Sfaulował cię, sukinsyn. Widziałem to na własne oczy. - Nat uwa\ał się za eksperta, bo stał wtedy
tu\ za linią boczną.
- To było dawno, wieki temu.
- Napijesz się kawy? Mam gwatemalską. Daje takiego kopa, \e hej.
Meandrując między półkami, przeszli na tył sklepu, gdzie jak spod ziemi wyrosło przed nimi coś w
rodzaju urządzonej naprędce kawiarenki. Nat prawie wbiegł za zawaloną szpargałami ladę i zaczął
pobrzękiwać naczyniami. Neely obserwował go z wysokiego stołka. Nat ruszał się z wdziękiem
niedzwiedzia.
- Podobno dają mu niecałe dwadzieścia cztery godziny -rzucił, podnosząc dzbanuszek.
- W tym mieście plotki zawsze były wiarygodne, zwłaszcza te na temat Rake'a.
- Nie, nie, wiem to od kogoś, kto tam był. - Największe wyzwanie w Messinie nie polegało na tym,
\eby być na bie\ąco ze wszystkimi plotkami, tylko na tym, \eby mieć najlepszego informatora. -
Chcesz cygaro? Kubańskie, z przemytu. Te\ daje kopa.
- Nie, dzięki. Nie palę.
Nat nalewał wodę do wielkiego włoskiego ekspresu.
- Czym się teraz zajmujesz? - spytał przez ramię.
- Handluję nieruchomościami.
- Rany. Oryginalne.
- Daje się z tego wy\yć. Masz ekstra sklep. Curry mówi, \e świetnie ci idzie. Próbuję tchnąć w tę
pustynię trochę kultury. Paul po\yczył mi trzydzieści tysięcy dolarów na rozruch, dasz wiarę?
Miałem tylko pomysł i osiem stów, no i \yranta, moją mamę.
- Co u niej?
- Wszystko dobrze, dzięki. Nie chce się zestarzeć. Ciągle uczy trzecioklasistów.
Gdy w ekspresie porządnie zabulgotało, Nat oparł się o ścianę przy małym zlewie i pogłaskał
sumiastego wąsa.
- Rake umiera. Niesamowite, co? Messina bez Rake'a. Zaczynał czterdzieści cztery lata temu.
Połowy mieszkańców hrabstwa nie było jeszcze na świecie.
- Widywałeś go?
- Często tu bywał, ale kiedy zachorował, zamknął się w domu, \eby umrzeć. Od pół roku nikt go
nie widział.
Neely rozejrzał się wokoło.
- Przychodził tu?
- Był moim pierwszym klientem. To on zachęcał mnie do otwarcia sklepu. Gadał, namawiał,
wiesz: nie bój się, Nat, pracuj więcej ni\ inni, nie poddawaj się. Jak w przerwie po pierwszej
połowie meczu. Kiedy wreszcie otworzyłem interes, przychodził ukradkiem na poranną kawę.
Pewnie uznał, \e jest bezpieczny, bo tłumów tu nie było. Ludzie myśleli, \e jak przyjdą, to od razu
złapią AIDS.
- Kiedy zacząłeś?
- Siedem i pół roku temu. Przez pierwsze dwa lata nie starczało mi szmalu na rachunki za światło,
ale potem jakoś się rozkręciło. Poszła plotka, \e to ulubiony sklep Rake'a, i ludzie się
zainteresowali.
- Chyba ju\ gotowa. - Neely wskazał ekspres. -Nigdy nie widziałem, \eby Rake czytał
ksią\kę.
Nat rozlał kawę do dwóch maleńkich fili\anek na spodeczkach i postawił je na ladzie.
- Aadnie pachnie - powiedział Neely. - Siekiera.
- Powinni ją wydawać na receptę. Rake poprosił mnie któregoś dnia, \ebym polecił mu coś do
czytania. Dałem mu Raymonda Chandlera. Wrócił następnego dnia i poprosił o kolejnego. Uwielbiał
Chandlera. Potem dałem mu Dashiella Hammetta. Jeszcze potem zwariował na punkcie Elmore'a
Leonarda. Otwieram o ósmej rano, a tylko kilka księgarni otwiera tak wcześnie, więc dwa razy w
tygodniu przychodził tu, siadaliśmy w kącie i gadaliśmy o ksią\kach. Ani o futbolu, ani o polityce,
ani o niczym innym. Tylko o ksią\kach. Uwielbiał powieści detektywistyczne. Kiedy dzwonił
dzwonek u drzwi, wymykał się tylnym wyjściem i uciekał do domu.
- Dlaczego?
Nat wypił długi łyk kawy i mała fili\anka utonęła w jego bujnych, krzaczastych wąsach.
- Mało o tym rozmawialiśmy. Wstydził się, \e tak go wyrzucili. Był bardzo dumny i zawsze nas
uczył, \e duma jest wa\na. Ale czuł się te\ odpowiedzialny za śmierć Scotty'ego. Wielu ludzi go za
to obwinia i zawsze będzie obwiniać. To bardzo wielki cię\ar. Smakuje?
- Strasznie mocna. Brakuje ci go? Kolejny niespieszny łyk gorącej gwatemalki.
- Jak mo\e mi go nie brakować, skoro kiedyś u niego grałem? Codziennie widzę jego twarz. Słyszę
jego głos. Czuję zapach jego potu. Czuję, jak wali mnie pięścią w ramię, gdy jestem
bez naramienników. Potrafię naśladować jego powarkiwanie, jego zrzędzenie, psioczenie. Pamiętam
jego opowieści, przemowy, jego wskazówki. Pamiętam wszystkie czterdzieści meczów,
w których grałem w zielonej koszulce. Mój ojciec umarł cztery lata temu. Bardzo go kochałem i
trudno mi o tym mówić, ale miał na mnie mniejszy wpływ ni\ Eddie Rake... - Przerwał w połowie
myśli, \eby dolać im kawy. - Pózniej, kiedy ju\ miałem ten sklep i poznałem go nie jako legendę,
tylko jako zwykłego człowieka, kiedy nie bałem się ju\, \e mnie zwrzeszczy, zacząłem podziwiać
tego starego pierdołę. Eddie nie jest miły, ale bardzo ludzki. Strasznie cierpiał po śmierci Scotty'ego i
nie miał się do kogo zwrócić. Du\o się modlił, codziennie chodził do kościoła. Myślę, \e ksią\ki
mu pomagały, \e to był taki nowy świat. Potrafił się w nich zagubić, a przeczytał setki, mo\e na-
wet tysiące powieści. - Szybki łyk kawy. - Brakuje mi go. Wcią\ widzę, jak tam siedzi, jak
rozmawiamy o ksią\kach i pisarzach, \eby nie musiał gadać o futbolu.
Cicho zadzwonił dzwonek u drzwi. Nat wzruszył ramionami.
- Znajdą nas - powiedział. - Chcesz bułeczkę albo coś?
- Nie, jadłem u Renfrowa. Nic się tam nie zmieniło. Ta sama sma\enina, ten sam jadłospis, te same
muchy.
- I te same dupki, które siedzą i psioczą, \e dru\yna znowu przegrała.
- Tak... Chodzisz na mecze?
- A gdzie tam. Kiedy jesteś jedynym facetem w mieście, który otwarcie przyznaje się do
gejostwa, tłum cię raczej nie kusi. Ludzie gapią się, szepczą, przera\eni tulą dzieci i chocia\
zdą\yłem ju\ do tego przywyknąć, wolę unikać takich scen. Poszedłbym sam, ale co to za frajda, a
gdybym zabrał przyjaciela, tamci przestaliby z wra\enia grać. Wyobra\asz sobie, jak wchodzę na
trybuny, trzymając się za rękę z jakimś ładniutkim chłopcem? Ukamienowaliby nas.
- I ujawniłeś się tutaj? W tym mieście? Tak powoli, po cichu czy jak?
Nat odstawił fili\ankę i schował ręce głęboko do kieszeni wyprasowanych, sztywnych od
krochmalu d\insów.
- Nie, nie tutaj. Kiedy zrobiliśmy maturę, wyjechałem do Waszyngtonu, gdzie bardzo szybko
przekonałem się, kim jestem. Po cichu? Nie, brachu, wprost przeciwnie. Wy wrzeszczałem to
wszem wobec. Dostałem pracę w księgarni i nauczyłem się fachu. Przez pięć lat \yłem na całego,
hulałem i szalałem, ale miasto mnie w końcu zmęczyło. Szczerze mówiąc, zatęskniłem za domem.
Tata zaczął chorować i postanowiłem wrócić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]