[ Pobierz całość w formacie PDF ]
trochę nieśmiało: - Jeśli dasz mi swój numer, zadzwonię i się umówmy.
Mikayla przez chwilę milczała, ponieważ nad czymś się zastanawiała.
- Jest jeszcze inne wyjście. Mama ma mnie dzisiaj odebrać spod szkoły, więc
jeśli po lekcjach nie będzie ci się bardzo śpieszyć, możemy poczekać, aż
przyjedzie, ustalę z nią wszystko, i wtedy będziemy mogli umówić się od razu.
Wyraz twarzy Armana zmienił się nieznacznie, ale Mikayla nie mogła nie
dostrzec, że jest speszony. Domyśliła się przyczyny. Pewnie doszedł do
wniosku, że ona z jakiegoś powodu nie chce mu dać numeru telefonu. Na jego
miejscu też by tak pomyślała. Postanowiła więc jak najszybciej naprawić swój
błąd. Wyjęła z torby jedną z wizytówek, które niedawno sama zaprojektowała i
wydrukowała.
- Twój pomysł jest chyba lepszy. Po co masz tracić czas i czekać ze mną na
mamę? Zwłaszcza, że ona może się spóznić powiedziała i wręczyła mu
wizytówkę. Tu masz wszystko, mój adres, numer telefonu i adres mejlowy.
- Dzięki rzucił, chowając wizytówkę do kieszeni. Na jego twarzy było widac
ulgę. Ale chętnie poczekam z tobą na mamę. Nigdzie mi się nie śpieszy.
Umówili się przed głównym wejściem do szkoły. Mikayla, która jako ostatnia
miała biologię, w Sali znajdującej się przy samej szatni, dotarła do swojej
szafki, jeszcze zanim zrobiło się tu tłoczno. Tak było zawsze po lekcjach,
zwłaszcza w piątki, kiedy to wszyscy marzyli tylko o tym, by jak najszybciej
opuścić szkołę.
Wyjęła kurtkę przeciwdeszczową, ale nie włożyła jej. Przed godziną przestało
padać, a tuż przed końcem lekcji do klasy wpadły pierwsze tego dnia promienie
słońca. Gdy wyjrzała przez okno, zobaczyła, że na niebie nie ma ani jednej
chmurki.
Poczuła radość; może widok słońca tak poprawił jej nastrój, może fakt, że
rozpoczynał się weekend albo perspektywa jutrzejszego spotkania z Armanem,
albo wszystkie te rzeczy jednocześnie. Nie zastanawiała się nad tym; z
przyjemną lekkością ruszyła w stronę wyjścia, przekonana, że nawet
nieprzyjemną sprawę z Rynaem Barrettem uda się jakoś załatwić. I pewnie
gdyby, przechodząc blisko szafki Armana, nie zerknęła w jej stronę, nic nie
zepsułoby jej dobrego humoru.
Na drzwiczkach szafki wisiała kartka. Mikayli wydawało się, że minęła cała
wieczność, zanim udało jej się oderwać stopy od podłogi, zrobić kilka kroków i
podejść na tyle blisko, by zobaczyć napis. Widziała go, ale nie mogła odczytać,
ponieważ nie znała tych liter. Zresztą nawet gdyby je znała, nie zrozumiałaby
arabskiego tekstu.
Znów stanęła w miejscu, oburzona i wściekła, a przede wszystkim niepewna,
co robić. Dopiero kiedy za plecami usłyszała głosy i zbliżające się kroki, w
ułamku sekundy podjęła decyzję. Zerwała kartkę i schowała ją w kieszeni. Nie
miała już jednak czasu usunąć kawałka taśmy, którą była przylepiona, bo
nadeszła Sandra.
- Co z Grace? spytała.
- Nie najlepiej rzuciła Mikayla, zaklinając w duszy koleżankę, żeby sobie
poszła i pozwoliła jej odlepić taśmę.
Najwidoczniej nie była jednak dobra w zaklinaniu. Sandra nie zamierzała
bowiem odchodzić i zadała kolejne pytanie:
- Kiedy przyjdzie do szkoły?
- Na pewno nie w przyszłym tygodniu.
- Może przydałoby się ją odwiedzić zasugerowała Sandra.
- Sądzisz, że o tym nie pomyślałam? rzuciła Mikayla. Starała się panować nad
głosem, mimo to było w nim słychać nutę zniecierpliwienia.
- Przepraszam, nie miałam nic złego na myśli.
- To ja cię przepraszam powiedziała szybko Mikayla, zdając sobie sprawę, że
koleżance jest przykro. Mam dzisiaj kiepski dzień dodała, widząc, że na
usunięcie taśmy i tak już jest za pózno, ponieważ do szafek znajdujących się w
tym samym rzędzie, co ta należąca do Armana, podeszło dwóch chłopców.
Jednym z nich był Joel Hoffman.
Był drobnym chłopakiem o szczupłej, dość bladej twarzy. Teraz, po śmierci
brata, wyraznie zmarniał i wyglądał nieco anemicznie. Dziś, po kilkudniowej
przerwie, po raz pierwszy przyszedł do szkoły. Mikayla widziała go już
wcześniej, na przerwie po pierwszej lekcji. Nie zauważył jej, choć machała do
niego ręką; nie usłyszał naewt, jak mówiła mu cześć . Wtedy przypisała to
przeżyciom związanym z tragedią, jaka dotknęła jego rodzinę, i nawet jej przez
głowę nie przeszła myśl, że zachowanie Joela może mieć coś wspólnego z nią.
Teraz jednak nie miała co do tego wątpliwości.
Joel popatrzył na nią i na Sandrę. Po niej jego wzrok prześlizgnął się, jakby
była powietrzem, a na Sandrze się zatrzymał.
- Cześc, Sandro powiedział, co wprawiło Mikayle w osłupienie.
Przywitał się tylko z Sandrą.
Nie mogła już wmawiać sobie, że jej nie zauważył. Ignorował ją. Ale
dlaczego? Był przecież chłopakiem jej przyjaciółki. Jedli we trójkę lancze, kilka
razy była z Grace u niego w domu, wiele rzeczy robili wspólnie. Lubiła go i od
jakiegoś czasu traktowała jak przyjaciela, a nie kolegę ze szkoły, i wydawało jej
się, że to jest obustronne. Więc co się stało?
W głębi duszy znała odpowiedz, ale jakaś część jej umysłu próbowała nie
dopuścić do tego, by Mikayla przyznała się przed sobą do tego, że wie, o co
chodzi. Nie mieściło jej się w głowie, że ktoś pokroju Ryana Berretta mógł mieć
wpływ na chłopaka tak inteligentnego jak Joel. Ale z drugiej strony miała przed
oczami obraz ze stołówki Ryana pochylonego nad nim, mówiącego coś do
niego i wskazującego palcem na nią i Armana.
- To ja już lecę oznajmiła Sandra. Miłlego weekendu! zawołała i już jej
nie było.
- Tobie też odpowiedziała Mikayla, nawet na sekundę nie odrywając się od
swych ponurych myśli. Nie widząc, że Sandra jest już na tyle daleko, że nie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]