[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzeczy ukazuje światu swoje wnętrze. Obnażanie ciała to rzecz stosunkowo łatwa, ale
dopuszczanie publiczności do własnego ja, obnażanie swoich przekonań, uczuć i problemów,
to zupełnie co innego.
Umiejętność odtwarzania wewnętrznych przeżyć w tak realistyczny sposób, żeby widz
się z nami identyfikował, a może nawet rozumiał samego siebie po raz pierwszy w życiu,
wymaga nie tylko dużej znajomości przedstawianego problemu, ale jest jak gdyby
przyznaniem się aktora do tego, że w rzeczywistości przytrafiło mu się kiedyś coś bardzo
podobnego. Człowiek, pozbawiony skłonności do ekshibicjonizmu, niełatwo odkrywa swoje
wnętrze, ale bez tego nie istnieje chyba wielkie aktorstwo.
Wielkim aktorem nie jestem. Jestem po prostu dość zdolny i popularny. Zawsze
wiedziałem, że jeżeli nie zdobędę się kiedyś na pełną szczerość - a myśl o tym przerażała
mnie - to nigdy nie wybiję się ponad przeciętną. Dotychczas stale napotykałem na
wewnętrzną barierę, która uniemożliwiała mi przekroczenie pewnej granicy. Ale w tamtych
scenach w samochodzie puściłem sobie wodze w nadziei, że moje własne ja pomiesza się w
odbiorze widza z indywidualnością i cierpieniami odtwarzanego przeze mnie bohatera.
Stało się tak na pewno za sprawą Evana: bardziej jemu na przekór, niż żeby go
uszczęśliwić. Istnieje granica, do której reżyserowi można przypisywać zasługę za grę aktora,
ale w tym wypadku sam byłem odpowiedzialny za swoją kreację.
- O czym myślisz? - zainteresował się Konrad.
- %7łe w przyszłości będę przyjmował wyłącznie role w przygodowych i rozrywkowych
filmach. Tak jak robiłem dotychczas.
- Jesteś tchórzem, drogi chłopcze.
- Tak jest.
Strącił popiół z cygara do popielniczki.
- Jeszcze sobie zrazisz widzów.
- Ależ skąd!
- Po obejrzeniu prawdziwego klejnotu nikt nie zadowoli się już imitacją.
- Przestań pić, bo zaczynasz mówić głupstwa. Przemierzyłem pokój, nałożyłem
marynarkę i wsunąłem do kieszeni portfel i notes.
- Chodzmy do baru - zaproponowałem. Konrad posłusznie wygramolił się z fotela.
- Nie można uciec od samego siebie, drogi chłopcze.
- Przeceniasz mnie.
- Nic podobnego, drogi chłopcze, zapewniam cię, że wiem, co mówię.
Nazajutrz, w Germiston, zastałem przy wejściu na tor nie tylko przyrzeczony mi przez
Greville a Arknolda wolny bilet wstępu, ale i młodego człowieka, który oświadczył mi, że
poinstruowano go, żeby przyprowadził mnie na lunch do prezesa Klubu Wyścigowego.
Poszedłem więc za nim i po chwili znalazłem się w dużej jadalni, gdzie przy długich
stołach pożywiało się już dobre sto osób. Cała rodzina van Hurenów, wraz z ponurym
Jonatanem, zajmowała stół tuż przy drzwiach. Na mój widok van Huren wstał i przywitał się.
- Panie Klugvoigt, pan pozwoli, że przedstawię Edwarda Lincolna - powiedział do
mężczyzny siedzącego na honorowym miejscu, a zwracając się do mnie dodał - Prezes
naszego klubu, pan Klugvoigt.
Klugvoigt podniósł się z krzesła, uścisnął moją dłoń, wskazał na puste miejsce po
swojej lewicy, po czym wszyscy usiedliśmy. Naprzeciwko mnie, a na prawo od prezesa,
znajdowała się Vivi van Huren w dość śmiałym jaskrawozielonym kapeluszu na głowie, a
obok niej jej małżonek. Sally van Huren siedziała na lewo ode mnie, za nią Jonatan. Z
Klugvoigtem van Hurenowie byli najwyrazniej w zażyłych stosunkach, przy czym
zauważyłem, że panowie są dość do siebie podobni. Otaczała ich ta sama aura zamożności,
pewności siebie, obydwaj byli barczyści i robili wrażenie ludzi bystrych i inteligentnych.
Po wstępnych uprzejmościach (Jak mi się podoba Afryka Południowa? Iguana Rock
jest najlepszym hotelem w mieście. Jak długo zamierzam tu pozostać?) rozmowa przeszła na
najważniejszy temat.
Na konie.
Van Hurenowie byli właścicielami czterolatka, który przed miesiącem przyszedł trzeci
w wyścigu o Złoty Puchar Dunlopa, ale postanowili dać mu odpocząć przez kilka
najbliższych miesięcy. Klugvoigt z kolei był właścicielem dwóch trzylatków, które miały
biegać dzisiejszego popołudnia, ale z którymi nie wiązał większych nadziei.
Skierowałem rozmowę na temat koni Nerissy, a następnie na osobę Arknolda.
Zapytałem po prostu, co mówi się o nim jako o trenerze i człowieku.
Ani van Huren, ani Klugvoigt nie byli widać ludzmi, którzy na takie pytania
odpowiadają w sposób bezpośredni. Natomiast Jonatan niespodzianie wychylił się naprzód i
powiedział:
- Arknold to kawał chama. Ma łapy ciężkie jak sztaby złota.
- Muszę coś poradzić Nerissie, jak tylko wrócę do domu - zauważyłem.
- Ciotka Porcja zawsze mówiła, że on doskonale prowadzi jej konie - odezwała się
Sally.
- Pewnie, ale do tyłu - odburknął jej brat.
Van Huren rzucił synowi szybkie spojrzenie, nie pozbawione zresztą iskry humoru, i z
wprawą człowieka światowego skierował rozmowę na inne tory.
- Link, ten pana Clifford Wenkins zatelefonował do mnie wczoraj po południu i
zaprosił nas na pańską premierę.
Był tym wyraznie rozbawiony. Z zadowoleniem stwierdziłem, że powiedział do mnie
Link, i pomyślałem, że za godzinę lub dwie i ja zacznę chyba zwracać się do niego per
Quentin.
- Widocznie chciał się zrehabilitować za niezbyt uprzejmy sposób, w jaki mnie
potraktował, kiedy próbowałem się dowiedzieć, gdzie pan zamieszkał.
- Może zorientował się, z kim ma do czynienia - dodał Klugvoigt, który widać już znał
tę historię.
- To jest... no, zwykły film przygodowy - powiedziałem. - Obawiam się, że nie
przypadnie panu do gustu.
- Przynajmniej nie będzie pan mógł oskarżać mnie o to, że krytykuję coś, czego nie
widziałem - uśmiechnął się.
Odwzajemniłem mu się uśmiechem. Szwagier Porcji podobał mi się coraz bardziej.
Po doskonałym lunchu postanowiliśmy obejrzeć pierwszą gonitwę. Dżokeje już
[ Pobierz całość w formacie PDF ]