[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jeszcze mniejszym entuzjazmem napawała nas myśl, by wyciągnąć z wody biedną
płotkę czy okonia i wbić w nią nóż. Albo uderzać w jej głowę tak długo, aż wyzionie ducha.
Czy uskuteczniać jakieś inne krwawe zabiegi.
Na szczęście problem nas nie dotyczył, gdyż nie złowiliśmy ani jednej ryby.
Za to Edmund złapał anginę. Wprawdzie według niego niegrozną, w końcu już kilka
razy przechodził tę chorobę, jednak miał wysoką gorączkę i zrobił się niezwykle ospały.
Myślał tylko o tym, by się położyć i zasnąć. Ewentualnie trochę poczytać.
Czytanie, spanie i picie powiedział. Z nich trzech utkam sobie zdrowie.
Czy to przypadkiem nie przysłowie lapońskie?
Nie odparł Edmund. Mój ojciec tak mawiał.
Ten prawdziwy?
Też pudło powiedział. Tamten... nigdy w życiu. Jedyne, co potrafił robić, to
gadać głupoty.
Przez te ostatnie dni jakoś trudniej niż zwykle rozmawiało mi się z Henrym. Kiedy nie
wyjeżdżał swoim Killerem, by pozałatwiać jakieś sprawy, przechadzał się dookoła posesji,
mrucząc coś pod nosem i paląc.
Odnosiło się też wrażenie, że opuścił się w pisaniu. Siedział nieruchomo i wpatrywał
się w Faciten, tak jakby chciał, aby ta powieść sama się napisała. Czasem tylko było słychać,
jak klął i darł kolejne kartki. Wydawał się zdenerwowany i bardzo przygnębiony.
Ponieważ zarówno Edmund, jak i mój brat byli bardzo zajęci sobą, Edmund z powodu
anginy, Henry zaś z zupełnie innego powodu, to i ja starałem się chodzić własnymi ścieżkami.
Narysowałem ponad dziesięć stron Pułkownika Darkina , z których nawet byłem
zadowolony. Odkąd postanowiłem nałożyć cenzurę na wszystkie półnagie ciała kobiet,
łatwiej mi było ciągnąć całą tę historię. Widocznie tak musi być, pomyślałem nieco
zrezygnowany. I w książkach, i w życiu.
Przez te ostatnie dni posiłki były nieszczególnie urozmaicone. Edmund nie miał
apetytu, no a Henry... temu można było postawić pod nosem talerz mchu i też by go zjadł.
Zupełnie go nie obchodziło, co jadł. I właśnie dlatego jedliśmy głównie ziemniaki z masłem.
Przy każdym posiłku wystawialiśmy też na stół dwie puszki ze śledziami, lecz żaden z nas
nawet nie zadał sobie trudu, by odkryć wieko którejś z nich i powąchać zawartość.
Sprawy wyglądały tak, jak wyglądały, a ziemniaków mieliśmy w bród.
***
Właśnie skończyłem Dziesięciu Murzynków i odwróciłem się do ściany, by zasnąć,
gdy usłyszałem ich przechadzających się po trawie. Henry ego i Ewę. Spojrzałem na
fluorescencyjną tarczę mojego zegarka. Było wpół do pierwszej. W drugim łóżku Edmund
oddychał głęboko przez usta. Trochę wiało, więc od czasu do czasu słychać było, jak gałęzie
ocierają się o okno. Pomyślałem, jak mi dobrze i bezpiecznie pod tą ciepłą kołdrą. Jak dobrze
być daleko od tej niebezpiecznej rzeczywistości, która jest za oknem.
Dopóki byłem w łóżku. Tam za oknem było zupełnie inaczej. Wręcz odwrotnie.
Gdybym tylko postawił stopę na zimnej podłodze, od razu wystawiłbym się na duże
ryzyko i związany z tym koszmar.
Wprawdzie byli tam inni: Henry owie, Ewy i Edmundowie. Ale też podbite oczy,
spuchnięte wargi i zaciśnięte pięści bezlitosne i twarde jak kamień.
Decyzje, które trzeba podjąć i sprawy, z którymi trzeba się zmierzyć niezależnie od
tego, czy się tego chce, czy nie. Koszmary, które się zjawiały, Treblinki, guzy rakowe, które
się rozprzestrzeniały.
Tam w świecie. Gdyby tylko zejść z łóżka. Przewróciłem się na drugi bok i jeszcze
szczelniej nakryłem się kołdrą. Dochodziły do mnie strzępki rozmowy, którą prowadzili
przyciszonym głosem Ewa i Henry.
Tym razem nie było żadnej muzyki. %7ładnego rytmicznego skrzypienia łóżka i
zmysłowego pojękiwania. Zrozumiałem, że to nie taki wieczór. To był wieczór innego
rodzaju.
Zastanawiałem się, o czym rozmawiali. Przez chwilę zastanawiałem się, czy nie
przystawić szklanki do ściany, jak to robią detektywi w niektórych filmach. O ile to w ogóle
działa. A jeśli tak, to czy jest równie skuteczne w przypadku podłogi.
Przy łóżku Edmunda stała do połowy pusta szklanka. Obfite picie płynów było
elementem jego walki z anginą, więc gdybym rzeczywiście chciał się dowiedzieć, o czym tak
rozprawiała tam na dole ta dwójka, nie musiałbym się jakoś szczególnie wysilać. Wystarczyło
podejść do okna i wylać sok jabłkowy. Potem przystawić szklankę do podłogi, a do niej ucho.
Dziecinnie proste.
Jednak nie zrobiłem tego. Może byłem zbyt zmęczony. A może wydawało mi się, że
nie byłoby to po dżentelmeńsku.
%7łeby, do cholery, być przynajmniej dżentelmenem.
Nie była to najgłupsza dewiza życiowa. W końcu nie tylko ja, ale i Edmund
zdecydował się jej przestrzegać. Można by oczywiście dyskutować, jak dalece
dżentelmeńskie było stanie w zaroślach i podpatrywanie Henry ego i Ewy. To z kolei nasuwa
wniosek, że nawet dżentelmeni mają swoje gorsze dni. Ale i na słońcu są plamy.
Tak sobie rozmyślałem, leżąc wygodnie w łóżku. Odgłosy z zewnątrz docierały do
mnie w postaci słabo słyszalnego szeptu i kiedy po chwili zasnąłem, automatycznie
odrzuciłem szorstki głos Henry ego. Słyszałem tylko głos Ewy skierowany do... mnie.
Siedziała obok mnie na łóżku, albo raczej ze mną, znów masowała mi plecy. I nie tylko plecy.
Nie miałbym nic przeciwko temu, by móc nigdy się nie obudzić z tego snu.
***
Rano znalazłem w kuchni na stole kartkę.
Muszę pozałatwiać parę spraw. Wrócę w nocy, pewnie grubo po dwunastej. W
spiżarce znajdziecie pulpety mięsne i brzoskwinie. Henry.
Nieczęsto się zdarzało, żeby mój brat zostawiał wiadomość dotyczącą swoich planów.
Wnioskowałem, że te miały związek z Ewą Kaludis. Wprawdzie Henry na ogół przebywał
poza Genezaret więcej niż sześć, może osiem godzin, a tu proszę, cały dzień i prawie cała
noc. Aż dziw, że zdobył się na napisanie czegoś takiego. To nie było w stylu mojego brata,
nie w jego stylu.
Sprawdziłem, czy w spiżarce rzeczywiście były te konserwy. Zgadzało się, stały na
półce. Jedna puszka Mor Elnas z pulpetami z mięsa łosia w sosie śmietanowym. Jedna z
połówkami brzoskwiń w gęstym syropie. Nie najgorzej, pomyślałem, mimo że nie bardzo
rozumiałem to z syropem. Zakładając, że Edmundowi dalej nie będzie dopisywał apetyt,
mogłem jeśli nie na co innego liczyć przynajmniej na przyzwoity posiłek tego dnia.
Szkoda tylko, że nie ma odrobiny bitej śmietany do brzoskwiń, pomyślałem. Jednak lekką
przesadą byłoby pedałować czy wiosłować po nią do Laxmanow. Zresztą to wszystko, co
mogłoby zaprzątać głowę teraz, kiedy pojawiły się czarne chmury.
Cały ten dzień był jakiś niemrawy. Przynajmniej na początku. Edmund mówił, że
czuje się coraz lepiej, choć do pełni sił jeszcze trochę mu brakowało. By całkiem wyzdrowieć,
potrzebował kolejnej doby, może dwóch, przynajmniej tak twierdził.
A zatem spanie, czytanie i picie. Absolutnie żadnych wycieczek. Czy to do
Laxmanow, czy gdzie indziej. Nie brał tego pod uwagę, bo nawet nie chciało mu się wstać z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]