do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

będzie już na dole.
Zjawia się w chwili, kiedy znowu przechodzę do działu z pejzażami. Nie
podnoszę głowy, słyszę jednak jego kroki. Nosi buty ze stukającą
podeszwą.
Wracam do sklepu z pamiątkami, a on idzie za mną. Wygląda, jakby mógł
być gliniarzem. Jeśli faktycznie jest, to znaczy, że Osioł zdecydował się
mnie przyskrzynić. A jeśli Osioł zdecydował się mnie przyskrzy-nić, to
znaczy, że sprawy w Manchesterze wzięły zły obrót.
Na ulicy przed klubem kawałek dalej zgromadził się tłum. Ruszam w
tamtą stronę. Odór taniej wody po goleniu i kwiatowych perfum gryzie się
z zapachem piwa i kiepskiej włoskiej kuchni. Schylam głowę i zapalam
papierosa. Gość podobny do Hulka, w Wyprasowanej koszulce polo zwala
się na mnie. Udaje mi się uchylić, zanim przez przypadek wsadzi mi
papierosa w oko.
Rzucam okiem za siebie - czarnej skórzanej kurtki nigdzie nie widać.
Zatrzymuję się na chwilę, żeby złapać oddech.
Piątkowy wieczór, wszędzie taki sam. Hordy koszul w kratę, kobiet z
fałdami tłuszczu wokół bioder, w topach z odkrytymi plecami. Słyszę chór
zalanych w trupa Walijek. Wszystkie białe, chwieją się na nogach i
przerazliwie klną. Nie mogę zrozumieć, co mówią ale z pewnością nie jest
to nic miłego.
To jest piekło, Wallinger. Rozejrzyj się dookoła.
Spiralnymi schodami w górę, przez kładki, które krzyżują się nad szosą.
Samochody z rykiem pędzą ku granicy miasta. Zapada noc. Staję przy
barierce i przyglądam się ruchowi na ulicy. Po chwili światła samochodów
zlewają się w czerwone linie. Zbieram dość śliny, żeby po-
128
rządnie splunąć na szosę. Nie sprawia mi to takiej samej satysfakcji jak
wtedy, kiedy miałem dziesięć lat. Próbuję jeszcze raz, ale z mizernym
skutkiem. Muszę wytrzeć brodę ze śliny.
Opieram się o barierkę i wyrzucam papierosa. Powinienem wrócić do
hotelu, ale wcale mi się nie chce. Ciężar, który czuję w nogach, mógłby
rozlać się na całe ciało. Muszę być rozbudzony. Na wszelki wypadek.
Znając moje szczęście, wystarczy, że wyciągnę się na minutkę, a obudzę
po dziewięciu godzinach z niczym.
Dzwoni komórka. Odbieram.
- Panie Innes, tu George.
- George?
- Pracuję w kasynie. Zostawił mi pan swoją wizytówkę. Myślę, że jest
tutaj Rob Stokes.
- Jesteś pewien? - pytam. Ale wiem, że jest pewien. Zna Roba Stokesa.
Tak właśnie przypuszczałem, kiedy z nim rozmawiałem.
- Pasuje do pańskiego opisu.
- Aha. Dopiero przyszedł?
- Już jakąś chwilę się tu kręci. Musiałem poczekać, aż będę miał
przerwę.
- Jasne. Niedługo będę. Nie spuszczaj go z oczu, dobrze? I daj mi
znać, gdyby wyszedł.
Rozłączam się i zawracam w stronę miasta. Bolą mnie nogi i zaczyna rwać
chory ząb. Rob Stokes jest w kasynie. Zwietnie. Tylko że coś się tu nie
zgadza. Wszystko dzieje się za szybko, żebym mógł to ogarnąć. Jestem w
mieście raptem dwa dni i już znalazłem zbiega, więc dlaczego nie udało
się to Morrisowi?
Bo nie zaszedł aż tak daleko. Może poddał się zaraz przy pierwszej
przeszkodzie.
Nie ma co się nad tym zastanawiać. Powinienem płynąć z prądem,
zobaczyć, dokąd mnie zaprowadzi. Skoro George twierdzi, że Stokes jest
w kasynie, to pewnie tam jest. Jeżeli się myli, wrócimy do punktu wyjścia.
Zaglądam do portfela. Jeśli to właściwy facet, powinienem Geor-ge'owi
zapłacić. W porządku, mam dość kasy. Parę setek powinno załatwić
sprawę. Potem wystarczy, że pójdę za Stokesem do domu.
A pózniej zadzwonię do Mo i spadam.
A co ze Stokesem? Nie stać mnie na to, żeby się o niego martwić. Jeśli
wyjadę z Newcastle, przynajmniej nie będę o tym słyszał. W każdym razie
dopóki Mo nie zacznie się przechwalać. Ale wtedy będę już
9 - Sobotnie dziecko
129
z Tiernanami kwita. I nie będzie powodu, żebym musiał któregoś oglądać
jeszcze raz.
Powtarzaj to sobie, Cal.
Idę dłuższą drogą dookoła, omijając pijanych i unikając kontaktu
wzrokowego. Przed rozbawionym pubem dwóch gości w koszulkach
hilfingera gada, opluwając się przy tym nawzajem. Jeden ma na sobie
więcej biżuterii niż moja mama. Odbija się w niej światło, kiedy tak macha
rękami.
Przyspieszam. Docieram do dworca, w pobliżu rośnie właśnie długa
kolejka czarnych taksówek. Ludzie ruszyli do kasyna albo już dostatecznie
opici piwem, żeby przepuścić resztę pieniędzy, albo z myślą o tym, żeby
zrobić wrażenie na tym, kto akurat uwiesił im się u ramienia. Puszczam
stado przodem. Mam czas. Nie muszę się spieszyć. Wiem, że Rob Stokes
zostanie tam całą noc. Ma co przepuszczać.
- No to mu mówię, żeby mi, kurde, zszedł z drogi. A potem jak mu nie
przywalę w tę jego cholerną gębę...
Dwóch mięśniaków w garniturach idzie tuż za mną.
- Wszędzie krew, a ten pojeb zaczyna gaworzyć jak jakiś berbeć. To
dołożyłem mu jeszcze kopa w jaja.
Nie odwracam się. Mówią jak pewien gliniarz, którego znam, choć ten
rodzaj obmierzłego sadyzmu wskazuje raczej na bramkarzy. Gdybym się
nie zorientował wcześniej, to szybko rozwiałoby moje wątpliwości:
- Mówiłem mu. Powiedziałem: żadnych pieprzonych studentów.
- Gnoje myślą że są kimś wyjątkowym.
- Nie na tyle, żeby nie dostać w mordę. i
Docieramy do kasyna. Bramkarze ruszają prosto do gości przy drzwiach, a
ja zostaję z tyłu. Te wszystkie poklepywania po plecach i szczerbate
uśmiechy. Prześlizguję się niezauważony do recepcji, gdzie wciąga mnie w
swój wir grupa młodych obojga płci, którzy uznali, że to miejsce jest
dostatecznie faaajne. Jeden chłopak z nastroszonymi włosami i tłustą cerą
próbuje zapisać wszystkich do klubu. Inny stara się dojść do ładu z
kartami, a dziewczyny chichoczą między sobą. Zapach wody po goleniu
jest obezwładniający - zanim zdążę się zorientować, zaczynają mi łzawić
oczy.
Podaję swoją kartę. Recepcjonistka rzuca na nią okiem i otwiera drzwi.
Kiedy znajduję się w środku, miejsce wygląda, jakby przeszło gwałtowną
transformację. Rozświetlają je białe i niebieskie światła. Piątkowy tłum
napiera z całą mocą. Zgiełk rozmów, stukot kulek w kołach do ruletki,
ekscytacja w powietrzu. Najświeższe i najmodniejsze
130
doznania hazardowe. Absolutnie niepodobne do klubu Tiernana. Ale
właśnie w tym rzecz. To miejsce to zupełnie nowa szkoła.
George wciąż stoi za barem. Napotykam jego wzrok i spacerkiem ruszam
w tamtą stronę. Ruchem głowy wskazuje chudego jak szczapa wysokiego
gościa, który gra w ruletkę. Widzę tylko jego plecy, ale włosy ma
poprzetykane siwizną.
Zatrzymuję się i znajduję miejsce w końcu sali. Podchodzi kelner z [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl