do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

powoli się przerzedzać. Na bladej skórze twarzy malowały
się rumieńce, które mogły być wynikiem za\enowania,
gorączki albo alkoholu.
- Nie ma sprawy - powiedziała Faith, zmuszając się do
Strona 128
Elizabeth Lowell - Rubinowe bagna
uśmiechu, chocia\ wcią\ miotały nią silne emocje. - U Donovanów
czasami te\ bywa gorąco.
- Gorąco. - Davis uśmiechnął się jak mę\czyzna, który
nieczęsto to robi. - No có\. Poka\ę państwu pokoje. Kiedy
się nieco odświe\ycie, zapraszam do stołu. Tiga w pewnych
sprawach jest nieco... hm... roztrzepana, ale na nizinach nie
ma lepszej kucharki ni\ ona. Obecnie nie ubieramy się ju\
do kolacji. Proszę za mną.
Obecnie nie ubieramy się ju\ do kolacji...
Przez chwilę Faith wyobraziła sobie wszystkich zebranych
zasiadających do stołu bez jakiegokolwiek ubrania. Sądząc
po uśmiechu Walkera, bezbłędnie odczytał jej myśli.
Nie spojrzała na niego, nie chcąc wybuchnąć śmiechem albo
się zarumienić. Nie zerknęła równie\ wtedy, gdy okazało
się, i\ mają sąsiednie pokoje. Gdyby odwróciła głowę
w jego stronę, na pewno by się zarumieniła na wspomnienie
własnej obietnicy, \e wślizgnie się do jego łó\ka i zacznie
go lizać.
Zagryzła wargę i skoncentrowała się na pokojach. Apartament
przeznaczony był dla bawiącej z wizytą rodziny. Po
obu stronach wspólnego salonu znajdowały się sypialnie.
Czterdzieści lat temu do większej z nich dobudowano łazienkę,
tak przynajmniej wynikało z wyjaśnień gospodarza.
Działo się to jeszcze w czasach, kiedy \yła pani Montegeau
i niemal co tydzień przyjmowano gości.
- Obawiam się, \e będziecie musieli korzystać z jednej
łazienki - powiedział Davis przepraszająco. - Pozostałe sanitariaty
na tym piętrze po prostu nie działają, z wyjątkiem
tych, które znajdują się w apartamencie Mel i Jeffa, po
przeciwnej stronie domu. - To mówiąc, dr\ącą ręką wskazał
na dalsze pomieszczenia znajdujące się na tym samym
piętrze.
- Ta jest śliczna - zapewniła Faith szybko. - To bardzo
miło z pana strony, \e nas pan zaprosił.
Davis na chwilę zamknął powieki. Wizja czekającej go
klęski wcale nie była miła. Otworzył oczy i spojrzał na sympatyczną
młodą kobietę, która była starą przyjaciółką jego
przyszłej synowej.
I być mo\e jego wybawieniem.
Dotychczas funkcję tę pełniła whiskey. Jeśli wypił jej
wystarczająco du\o, nie musiał zadręczać się z powodu
wszystkich popełnionych przez siebie błędów.
- Cała przyjemność po mojej stronie - zapewnił ich cicho.
- Przed kolacją będzie mo\na wypić drinka w bibliotece.
Serdecznie zapraszam.
- Dziękuję - powiedział Walker. - Zejdziemy na dół,
gdy tylko nieco się odświe\ymy.
- Przyniosę baga\e - oznajmiła Faith, gdy Davis zniknął.
Walker był ju\ na korytarzu i zmierzał w stronę schodów.
- Pamiętasz, \e jesteś na Południu? Ja je przyniosę.
- Ale...
- Jeśli nie chcesz mieć w łazience towarzystwa - powiedział
z południowym akcentem - lepiej się pospiesz. Nie
mam zamiaru spóznić się na typową nizinną kolację przygotowaną
przez Antiguę Montegeau.
Gdy godzina przeznaczona na koktajle dobiegła końca,
Faith odetchnęła z ulgą. Ju\ nie musiała się zastanawiać, co
jest przyczyną rumieńców gospodarza. Pomimo groznych
spojrzeń Jeffa Davis w krótkim czasie wypił dwa kieliszki
whiskey i właśnie raczył się trzecim. Mimo uroczego uśmiechu
na ustach Mel sprawiała wra\enie spiętej. Walker zachowywał
całkowitą obojętność, potwierdzając, \e nieobcy był
mu widok mę\czyzny, który nie potrafi zachować umiaru
w piciu. Biorąc pod uwagę wszystko, co powiedział Faith na
temat swojego dzieciństwa, z pewnością to mu się nie podobało,
jakkolwiek udawał, \e niczego nie dostrzega.
Dokładnie o ósmej Tiga wzięła do ręki stary jak świat
kryształowy dzwonek i energicznie nim potrząsnęła. Na
Strona 129
Elizabeth Lowell - Rubinowe bagna
korytarzu prowadzącym do jadalni rozległy się miłe
dzwięki.
Obijacz spał zwinięty w kłębek przed niepotrzebnym acz
atrakcyjnym kominkiem. Na odgłos dzwonka ogar zerwał
się na równe nogi, wypadł z biblioteki i zajął stanowisko na
jednym końcu stołu, tu\ obok kapitańskiego krzesła z wysokim
oparciem. Było to miejsca Davisa.
Jeśli nie liczyć kurzu le\ącego na nieco ekstrawaganckim
\yrandolu, w jadalni było du\o czyściej ni\ w salonie. Pod
wpływem czasu i zu\ycia elegancki koronkowy obrus o zawiłym
wzorze zamienił się z białego na złoty, niemniej niemal
wszystkie cienkie niteczki były całe. Chocia\ od dawna
nikt nie polerował ogromnego mahoniowego stołu, kredensu,
szafki na porcelanę i osiemnastu krzeseł, tkane obicia
były stosunkowo świe\e i w świetle świec mieniły się wspaniałymi
barwami drogich kamieni.
Pomimo zmatowienia ozdobny srebrny kandelabr i srebra
stołowe pięknie odbijały ciepłe światło woskowych
świec. Wyglądały jak lśniąca od wewnątrz \ywa satyna.
Porcelana albo była tak stara jak dom, albo stanowiła wspaniałą
kopię. Faith opowiadała się raczej za tą pierwszą mo\liwością,
poniewa\ zdobiący brzeg ka\dego talerza zawiły
wzór pod wpływem zu\ycia zdą\ył ju\ nieco zmatowieć.
Przy ka\dym nakryciu stały karafki z r\niętego szkła wypełnione
lodowatą wodą.
Niezale\nie od stanu majątkowego obecnego pokolenia
Montegeau, w przeszłości rodzina ta musiała mieć naprawdę
mnóstwo pieniędzy.
Albo prawdziwych piratów w swym gronie.
Walker uśmiechnął się, widząc, jak Faith czubkiem palca
wodzi po złotym brzegu kryształowego kieliszka na wino.
Szepnął jej na ucho imię Black Jacka Montegeau. Wcale nie
musiał tego robić. I bez tego wiedziała, o czym on myśli.
Dawne cię\kie czasy były wyjątkowo łaskawe dla niektórych
członków rodziny Montegeau.
Na ścianach wisiały poczerniałe, rzucające się w oczy,
oprawione w rzezbione ramki portrety. Jasno dawały do zro-
zumienia, kto skorzystał na dziedzictwie piratów. Uwiecznione
zostały wszystkie pokolenia Montegeau, od Black
Jacka poczynając. Brakowało jedynie dwóch ostatnich
przedstawicieli rodu.
Ka\da z kobiet miała rubinowy klejnot, którego nie powstydziłaby
się cesarzowa.
- Nie ma dwóch takich samych - zauwa\ył Walker, idąc
za wzrokiem Faith.
- Słucham? - spytała z roztargnieniem.
- Mówię o zdobiących je rubinach. Albo nie przekazywano
naszyjników następnym pokoleniom, albo ka\da generacja
tworzyła nową oprawę.
- Masz dobre oko - pochwalił go Jeff. - Zgodnie z tradycją,
po namalowaniu portretu bi\uteria wędrowała do Błogosławionego
Kufra, by zapewnić fortunę temu konkretnemu
pokoleniu, a tak\e następnym. Gdy klejnot znalazł się
ju\ w Błogosławionym Kufrze, kobiety mogły go nosić, ale
nie wolno było go sprzedać, gdy\ to przyniosłoby pecha.
Tak przynajmniej głosi rodzinna legenda.
Walker cicho gwizdnął i z nowym zainteresowaniem
przyjrzał się portretom.
- Warto byłoby otworzyć taki kufer.
- Nie musisz mi tego mówić. - W głosie Jeffa słychać
było gorycz. - Zniknął za \ycia moich dziadków. - Uniósł
głowę, gdy ciotka wręczyła mu półmisek pełen sma\onych
krabów, które z powrotem wetknięte zostały do skorupek. -
Dziękuję, Tigo.
Przytaknęła i usiadła. Chocia\ przy ogromnym stole znajdowało
się zaledwie sześć osób, Tiga zajęła miejsce na odległym
końcu, naprzeciwko swojego brata, Davisa.
- Gdy byłem chłopcem, ludzie wcią\ jeszcze mówili
Strona 130
Elizabeth Lowell - Rubinowe bagna
o kufrze - przypomniał sobie Walker. - Pamiętali o związanych
z nim dość smutnych okolicznościach.
Jeff delikatnie się uśmiechnął.
- Tak mi się wydawało, \e mówisz jak mieszkaniec
nizin.
- Urodziłem się tu i dorastałem - przyznał Walker. Wziął
do ust kawałek sma\onego kraba. - O Bo\e! - zawołał. -
Panno Montegeau, to istny cud, \e jakiś mę\czyzna nie zakradł
się tu i nie porwał pani ze względu na wyjątkowe
umiejętności kulinarne. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl