do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Postanowiła, że pojedzie do niego. Wstała szybko i zaczęła się
ubierać. Włożyła dżinsowe szorty, sportową koszulkę bez rękawów i
tenisówki, po czym chwyciła klucze od domu i pośpiesznie wyszła.
100
ous
l
a
and
c
s
Cały czas rozglądała się nerwowo, szukając wzrokiem potencjalnego
napastnika. Pewniej poczuła się dopiero za kierownicą samochodu.
Wsiadła do środka i zatrzasnęła drzwiczki. Z oddali usłyszała
wycie syreny. Po chwili przemknął obok niej wóz strażacki, a potem
jeszcze jeden i kolejny. Za nimi nadjechała karetka pogotowia.
Sydney poczuła dziwy niepokój, przyspieszyła. Wszystkie wozy
jechały w stronę centrum, a dym, który właśnie spostrzegła, unosił się
nad Bay Street. Dobry Boże, przecież w hotelu przy tej ulicy mieszka
Collin. Przypomniała sobie nocny telefon z pogróżkami. Ale kto
chciałby go skrzywdzić?
Mocniej nacisnęła pedał gazu, ale i tak miała wrażenie, że
minęła wieczność, nim dotarła na miejsce. Nie myliła się. Płonął
hotel. Wszędzie uwijali się strażacy, syreny wyły przerazliwie.
Słyszała krzyki. Zasłoniła usta ręką, żeby nie wdychać duszącego
dymu.
Boże, nie pozwól, żeby ktokolwiek był w środku - modliła się.
Miała nadzieję, że Collin wstał dzisiaj wcześnie i może poszedł na
poranny spacer. Nie mógł zginąć w płomieniach. Nie teraz...
Zaciskając pięści, szukała go wzrokiem, wśród tłumu na ulicy.
Na próżno. Dostrzegła za to właścicieli, Davenportów. Obejmowali
się ramionami i patrzyli w ogień. Płakali.
Rozległ się huk i dach zapadł się, wzniecając snop iskier. Pani
Davenport skuliła się i pochyliła głowę. W powietrzu krzyżowały się
komendy strażaków usiłujących opanować pożar, które zagłuszał
szum ognia i trzask walących się w dół elementów konstrukcji domu.
101
ous
l
a
and
c
s
Sydney struchlała, kiedy zobaczyła sanitariuszy niosących
nosze.
- Dawać tlen! - zażądał jeden z nich.
Pobiegła w kierunku karetki, nie bacząc na żar szalejącego w
pobliżu ognia. Spojrzała na nosze. I zasłoniła usta dłonią, by nie
krzyknąć. To był Collin.
COLLIN ODZYSKAA ODDECH dopiero pod maską tlenową.
Zamieszanie wokół niego uzmysłowiło mu, że po raz kolejny otarł się
o śmierć. Rozejrzał się mało przytomnie. Ciągle otaczały go
płomienie i dym. Nagle dostrzegł jakąś postać. To kobieta, piękna
kobieta. Pochylała się nad nim z oczyma pełnymi lęku.
- Collin, to ja, Sydney... - Poczuł, że delikatnie ujmuje jego rękę.
- Czy nic ci się nie stało?
Usiłował coś powiedzieć, lecz gardło odmówiło mu
posłuszeństwa. Zakaszlał tylko.
- Wezmiemy go do szpitala na obserwację - oznajmił sanitariusz.
Kiwnęła głową. Collin chciał jej dotknąć, dać jej znać, że ją
poznał i cieszy się, że przyszła. Był jednak zbyt zmęczony, ciążyły mu
powieki.
- Zabierzemy pana do szpitala okręgowego - ratownik poklepał
go po ramieniu.
Zamknął oczy. Kiedy je otworzył, zobaczył Sydney. Szybko
jednak zgubiła mu się w tłumie. Znowu się wymknęła. Zdawało mu
się, że słyszy jej szept i czuje chłodne wargi na czole. Spróbował się
102
ous
l
a
and
c
s
uśmiechnąć. Chciał powiedzieć jej, żeby się nie martwiła, ale nie
potrafił nawet otworzyć ust.
OCZY SYDNEY ZASZKLIAY się łzami, gdy karetka wioząca
Collina odjechała z hotelowego dziedzińca.
Dzięki Bogu żył i podobno nie doznał poważniejszych obrażeń.
%7łałowała, że nie mogła pojechać z nim do szpitala. Niestety, nigdy nie
umiała kłamać, więc kiedy kierowca spytał, czy jest kimś z rodziny
rannego, musiała zaprzeczyć.
Zbyt długo musiałaby tłumaczyć, co czuje do tego mężczyzny.
Los zażartował z niej okrutnie, bo Collinowi, na którym zależało jej
teraz jak na nikim innym na świecie, dał oczy jej zmarłego męża -
człowieka, który ją skrzywdził. Przestraszyła się tych myśli. Zależy
jej? Nie, raczej jest mu wdzięczna za to, że uratował jej życie. I
powinna teraz, oczywiście tylko z wdzięczności, pomóc mu wrócić do
zdrowia. Jeśli tylko jest to możliwe... Poczuła dreszcz przerażenia.
Nie, nie może go teraz utracić.
Szybkim ruchem dłoni otarła łzy i podniosła głowę. I wtedy
dostrzegła sierżanta Raeburna. Stał nieopodal przy swoim służbowym
samochodzie i nie spuszczał z niej zimnego spojrzenia. Od jak dawna
ją obserwował? I co zobaczył? Ukłonił jej się z przesadną galanterią,
bez cienia sympatii. Po prostu dał jej do zrozumienia, że ją zauważył.
Poczuła się nieswojo. Gotów obwinić ją za ten pożar, bo przecież
nigdy nie uwierzy w telefon z pogróżkami.
Podszedł do niego jeden ze strażaków. Odwrócił się do niego i
uwolnił ją wreszcie od ciężaru swego oskarżającego spojrzenia.
103
ous
l
a
and
c
s
Sydney odetchnęła z ulgą. Wsiadła do samochodu i ruszyła w
kierunku szpitala.
Po drodze uległa niewesołym myślom. W tym małym i jak do tej
pory bezpiecznym miasteczku stanowczo zbyt często dochodziło do
wypadków. Co gorsza, wszystkie miały z nią jakiś związek. Jeżeli
nocny telefon nie był żartem, a pożar spowodowało podpalenie,
powodów do zmartwień miała aż nadto.
Zaparkowała samochód przed szpitalem i niemal pobiegła do
izby przyjęć.
- Proszę mi powiedzieć, jak czuje się pan Cash-zawołała od
progu.
Pielęgniarka w recepcji uśmiechnęła się ciepło.
- Badania jeszcze trwają. Czy pani jest jego żoną?
- Nie, przyjaciółką, ale chciałabym wiedzieć, w jakim jest stanie.
- Zaraz się dowiem, moja droga - poklepała ją serdecznie po
ramieniu. - Niech pani usiądzie i spróbuje się uspokoić.
Sydney posłusznie przycupnęła na jednym z krzeseł pod ścianą.
Niecierpliwie spoglądała na zegarek. Jego wskazówki zdawały się
wiecznie tkwić w tym samym miejscu. Zacisnęła pieści i wstała.
Miarowym krokiem przemierzała korytarz tam i z powrotem, tam i z
powrotem. Czuła się jak zamknięta w klatce.
W powietrzu unosił się zapach środków antyseptycznych i
alkoholu. Zrobiło jej się niedobrze. W tej chwili nie myślała jednak o
sobie. Prześladowało ją wspomnienie Collina leżącego na noszach,
jego poparzonej skóry, osmalonych dłoni. Nie jest tak zle, pocieszała
104
ous
l
a
and
c
s
się, gdyby było, ktoś na pewno by jej o tym powiedział. A jeśli
płomienie i dym uszkodziły mu wzrok? Potrząsnęła głową, jakby
chciała odpędzić ponure przypuszczenia.
Nareszcie usłyszała miękkie kroki pielęgniarki. Natychmiast do
niej podbiegła.
- Pan Cash leży na razie na oddziale intensywnej terapii, ale nic
mu nie grozi - usłyszała upragnioną informację.
Przymknęła oczy. Dzięki Bogu!
- Czy mogę go zobaczyć? - spytała po chwili.
- Niestety, nie wolno nam wpuszczać nikogo z wyjątkiem
członków najbliższej rodziny.
- Nie wiem, czy on w ogóle ma jakąś rodzinę - wyjaśniła
Sydney. - Jestem jedyną osobą w Beaufort, którą zna.
Pielęgniarka przypatrywała jej się przez dłuższą chwilę.
- Dobrze, proszę pani, ale tylko pięć minut. On potrzebuje teraz
przede wszystkim spokoju.
Sydney otarła łzę, która potoczyła się jej po policzku i
pospieszyła za pielęgniarką w głąb długiego korytarza. Odetchnęła
kilka razy głęboko pod drzwiami izolatki i nacisnęła klamkę. Cicho
wślizgnęła się do środka.
Z trudem stłumiła szloch. Collin leżał nieruchomo. Był blady,
oddychał płytko i tylko dzięki pomocy respiratora. Podeszła bliżej i
wtedy dostrzegła liczne siniaki i zadrapania. Całe ciało, z wyjątkiem
twarzy i ramion, okrywały ślady oparzeń.
105
ous
l
a
and
c
s
Azy napłynęły jej do oczu. Poczuła się nagle zmęczona i bardzo
samotna. Tak niewiele brakowało, by go utraciła. Nieśmiało
pogładziła jego dłoń, przesunęła miękko ręką wzdłuż jego palców. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl