[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stary antykwariusz ubrany był nietypowo jak na kogoś pracującego w stałym kontakcie z
kurzem i pleśnią. Miał na sobie nieskazitelnie białą koszulę i aksamitną kamizelkę. Stał obok
jednej półek i bawił się trzymanym na dłoni małym skorpionem&
Leśniakiewicz zamarł z wrażenia nie widząc co robić. Nerwowo obejrzał się na
Drwęckiego. Pan Władysław nie zdradzał jednak żadnych wrogich ani samobójczych zamiarów.
Patrzył na skorpiona z wielką czułością. Drwęcki przyjrzał uważniej i stwierdził, że to jednak nie
skorpion. Ten stawonóg miał co prawda charakterystyczne szczypczyki, które na pierwszy rzut
oka mogły wprowadzić w błąd, ale nie posiadał równie typowego ogona z jadowym kolcem. Był
też znacznie mniejszy, wielkością nie dorównywał nawet pająkom krzyżakom. Do tego był
kosmaty.
Cóż to za paskudztwo?! wzdrygnął się Leśniakiewicz.
Ale co też pan mówi! obruszył się urażony antykwariusz. Basia to
najpiękniejszy z zaleszczotków! Jest prawdziwą królową naszego antykwariatu.
To jest zaleszczotek? upewnił się Drwęcki.
Bardzo pożyteczny pajęczak wyjaśnił pan Władysław. Zwłaszcza w
księgozbiorach, ponieważ żywi się roztoczami niszczącymi papier i pergamin. Basia jest
wyjątkowo duża jak na swój rodzaj. Z pewnością uratowała niejeden cenny starodruk, podobnie
jak jej potomstwo& Podsunął pajęczakowi palec, po czym ostrożnie przeniósł go na grzbiet
najbliższej książki. Zaleszczotek powędrował w górę i skrył się w głębi regału. Dawno jej nie
widziałem, już myślałem, że umarła. Zwykle nie wpuszczamy tu obcych, żeby przypadkiem nie
zrobili jej krzywdy&
Jerzy chrząknął znacząco.
Tak, tak, rozumiem, zajmuję panom cenny czas zreflektował się antykwariusz.
Zatem interesuje panów manuskrypt, który dziewiętnaście miesięcy temu przedstawiono mi do
wyceny?
Tak dokładnie pan to pamięta? zapytał Drwęcki.
Dobra pamięć w moim fachu to podstawa. Jeśli interesują panów szczegóły,
zapraszam do kantorka. Tędy proszę.
Pokoik na tyłach antykwariatu pełnił rolę stróżówki oraz warsztatu introligatorskiego.
Oprócz przyborów do naprawy i konserwacji książek, stał tutaj okazały samowar, aktualnie pod
parą. Antykwariusz bez pytania zaczął robić gościom herbatę. Nie oponowali. Uwagę Jerzego
przykuł fakt, że gospodarz nie używa chroniących przed kurzem zarękawków, a mimo to
mankiety jego koszuli są śnieżnobiałe. Spinały je srebrne spinki, wypolerowane do lustrzanego
połysku. %7łeby utrzymać taki efekt, spinki musiały być czyszczone przynajmniej raz w tygodniu.
Rękawy zaś nie mogły się zabrudzić gdyż chroniła je przed tym niezwykła precyzja i
oszczędność ruchów pana Władysława, który po prostu nie dotykał niczego przypadkiem.
Chwilami wydawało się, że jego świadomość kryje się w palcach i dłoniach. Ponadto, w pokoju
panowała wręcz chirurgiczna czystość i porządek. Całe otoczenie, wygląd i gesty wskazywały, że
mają do czynienia z człowiekiem niezwykle sumiennym i pedantycznym. Proces obsługi
samowara w jego wykonaniu, miał w sobie coś z rytuału japońskiej ceremonii herbacianej.
Zatem, panowie gospodarz rozpoczął opowieść dopiero wtedy gdy wszyscy obecni
umoczyli usta w parujących filiżankach. Wycena nastręczała pewnych trudności, gdyż z
manuskryptu usunięto pierwsze i ostatnie stronice. Mówiąc wprost, wydarto je ordynarnie, krótko
przed przyniesieniem księgi do mnie, na co wskazywał stan papieru na krawędziach przedarć.
Siłą rzeczy nie mogłem dowiedzieć się kto jest autorem dzieła, ani dokładnie ustalić czasu jego
powstania. Na podstawie stanu papieru i atramentu, szacuję go na przełom osiemnastego i
dziewiętnastego wieku. Pomiędzy kartkami zachowały się pojedyncze ziarenka piasku
używanego do osuszania wpisów. Struktura krystaliczna i barwy tych ziarenek są zupełnie różne,
co wskazuje, że właściciel podróżował w trakcie pisania tej księgi. Pod koniec na pewno
korzystał z wiślanego piasku.
Jak wyglądał obecny właściciel? przerwał mu Jerzy.
Tego nie mogę powiedzieć, gdyż miałem tylko do czynienia z pośrednikiem
podającym się za właściciela.
Skąd pan to wie?
Młody człowiek, który przyniósł manuskrypt wyraznie nie umiał znalezć się w swojej
roli. Twierdził, że księgę niedawno odziedziczył, lecz bardzo wątpię aby pochodził ze
środowiska, w którym zwykło się dziedziczyć księgozbiory z pokolenia na pokolenie. Dość
komicznie udawał osobę wykształconą. Właściwie robił to jak trzeciorzędny aktor, który
ukończywszy ledwie szkołę powszechną uparł się grać profesora. Bez sensu wplatał mądre
słowa, których znaczenia najwyrazniej nie rozumiał. Sądząc po akcencie był to w istocie typowy
warszawski andrus.
Może pan określić dzielnicę? wtrącił Leśniakiewicz.
Warszawa zdecydowanie lewobrzeżna, natomiast dzielnica& antykwariusz
zamyślił się głęboko. Powiśle nie& Czerniaków nie& Gdyby nie udawał kogoś innego, nie
byłoby kłopotu& Hm& Jeżeli miałbym wybierać to postawiłbym na Dziki Zachód, czyli
zachodnie śródmieście.
Bardzo panu dziękuję powiedział Drwęcki. Teraz wróćmy do książki.
Sądzę, że nie o wycenę tu szło. Ten, kto wysłał pośrednika oczekiwał raczej, że
pomogę mu zrozumieć jej treść. Tak sądzę teraz. Specjalnie usunął stronę tytułową, żebym był
zmuszony szukać w tekście wskazówek do wyceny. Jednak ustalona przeze mnie wartość
antykwaryczna dzieła w ogóle go nie zainteresowała. Nie wiem tylko po co wyrwał zakończenie.
To oburzające barbarzyństwo! %7łeby chociaż wyciął nożykiem! Ale nie, on musiał& Są ludzie
którzy traktują książki jak jajka, zbić, usmażyć, zjeść i wyrzucić skorupkę!
Co pan stwierdził? zniecierpliwił się Jerzy.
Po pierwsze to, co panowie już wiedzą, że księga pisana jest po rosyjsku, ale przy
użyciu alfabetu łacińskiego i według francuskich reguł pisowni. Czytając ją tylko w ten sposób
otrzymujemy coś, co dziś moglibyśmy nazwać zapiskami impresjonistycznymi, albo literaturą
nowoczesną. Czytają może panowie współczesną prozę niemieckojęzyczną? Otóż& podjął
wątek gdy obaj przecząco pokręcili głowami. Styl określiłbym jako zbliżony do Franza Kafki.
Albo Joyce a jeżeli wziąć pod uwagę obszar literatury anglojęzycznej. To jednak tylko połowa
szyfru. Faktycznie dzieło to napisane jest po grecku, ściślej mówiąc greką klasyczną, należy
tylko czytać pierwsze, drugie lub trzecie sylaby słów, zależnie od tego czy jest to rzeczownik,
czasownik czy przymiotnik. Dodatkową trudność stanowi fakt, że właściwy tekst zawiera szereg
niezdefiniowanych neologizmów, znanych tylko autorowi. Generalnie jednak, jest to traktat
naukowy z zakresu psychologii. Podejście do człowieka dość dziwne, rzekłbym prekursorskie i w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]