[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Kalinowski milczał z kamienną twarzą. Od momentu napadu nie
wypowiedział ani słowa.
- Spoko, Grześ! - mruczał Marek, czując chłód poranka. Goły tors
miał wysmarowany smugami oleju. Pozostałość po czołganiu się we
wnętrzu garażu. - Już po wszystkim!
Ale dopiero o piątej rano, gdy już słońce podniosło się poprzez
mgłę, mogli względnie spokojnie ocenić sytuację. Siedzieli w
mikrobusie, który nadjechał od strony Kluków. Ktoś poił ich
herbatą z termosa, inny okrywał kocem. Nie wiedzieli, co się stało
z napastnikami. Oficerowie nie informowali o niczym. Tylko jeden,
kierowca policyjnej toyoty, podniósł kciuk w geście zwycięstwa.
- Wszyscy w kajdankach.
Mirella z oczami w ciemnych obwódkach wciąż drżała.
- %7łółw jest taki twardy, ponieważ jest taki miękki - uśmiechnął
się Marek.
Skrzywiła usta w podkówkę.
- Pewnie mnie uważasz za głupszą od kserokopiarki.
Grześ niczego nie rozumiał z tej wymiany zdań.
- Dlaczego nie puściłeś serii? - pytał z wyrzutem. - Gdybym to ja
miał broń...
- Nie sztuka zabawiać się w Schwarzeneggera. Sztuka myśleć!
zapamiętaj to sobie.
- Ja nie rozumiem - bulgotał, bo krwawiący nos opatrzono mu kłębem
waty.
- Nie musisz. Jestem odpowiedzialny za tych, którzy są
odpowiedzialni. Pożyjesz, zrozumiesz.
Mirella wyciągnęła dłoń z kubkiem.
- Jest tam jeszcze coś gorącego?
Marek potrząsnął termosem.
- Nic.
Do mikrobusu wsiadł kierowca.
- Jedziemy.
Mirella zaprotestowała.
- Chcę do domu. Muszę się ubrać i umyć.
Oficer to rozumiał. Samochód jechał szosą, by po niedługim czasie
skręcić na podjazd "U Leona". W restauracji wszystkie drzwi były
otwarte. Pani Barbara biegała tam i z powrotem, jakby to mogło w
czymś pomóc. Na widok czwórki odzianej w koce wybuchnęła płaczem.
- O Boże! %7łyjecie!
Policja wciąż zabezpieczała ślady. Zanim pozwolono im wejść do
splądrowanego budynku stacji, zdążyli zjeść gorący posiłek.
Strona 60
Boglar Zobaczysz że pewnego dnia...
- Co z panem Kulikiem?
- Potrącił go motocyklista. Jakieś skomplikowane złamania. Ale
jego życiu nic nie zagraża - opowiadał pan Leon, włączając
ekspres. - Słyszeliśmy strzały, Barbara nie pozwoliła mi wyjść.
Zachowywała się jak szalona...
- Też byś się tak zachowywał, gdybyś myślał. I miał choć trochę
wyobrazni! - odcięła się, wycierając Grzesiowi twarz gorącą wodą.
Potem zajodynowała rany. - Każdy głupi wylatuje z domu wprost pod
kule!
- Zdążyli zabrać kasę? - denerwował się Kalinowski. Dopiero teraz
odzyskał mowę. - Takie straty. Bałagan, wybite szyby...
- Ale żyjesz, Bronek! - wrzasnęła pani Barbara. - %7łyjesz!
- Dzięki Markowi - powiedziała Mirella, parząc sobie usta gorącym
mlekiem. - On nas wciągnął do samochodu. Ale dlaczego posadziłeś
przy kierownicy Grześka? Nie masz prawa jazdy?
Marek rozłożył ramiona.
- Wstyd się przyznać, ale nie.
- Nieważne! Teraz marzę tylko o prysznicu!
Pani Barbara przyjrzała się ocalonej grupie.
- Tam was nie wpuszczą. Musicie się myć u nas. Tylko po kolei.
Mirka pierwsza. I nie nabrudzić!
O dwunastej w południe odjechała ekipa techniczna. Zdjęli odciski
palców z kasy, mieszkania i broni.
Brezentowy pakunek, choć opisany w zeznaniach, wciąż leżał koło
dystrybutora.
- To ich? - spytał nadkomisarz, przypatrując się Markowi
przebierającemu się w przydługą koszulę pana Leona.
- Tak.
- Skąd wiedziałeś... skąd pan wiedział, że tam jest broń? Wyjął
pan jeden z pistoletów.
- Ale nie strzelałem.
- Wiem. Naboje są w magazynku. Ale mnie interesuje, skąd pan
wiedział, że w zapakowanej paczce jest broń.
Marek zawinął prawy rękaw.
- Jeden z tych, którzy byli na górze, krzyknął do pilnującego nas,
żeby odpakował karabin. Byłem szybszy. Dałem mu w łeb kolbą czy
lufą... nie pamiętam. Ale byłbym strzelił, gdyby Grześ czy Mirella
znalezli się w niebezpieczeństwie.
Oficer wpatrywał się w notes.
- No cóż... może i tak było.
Mirella wróciła z łazienki. Prysznic sprawił, że nabrała
rumieńców. Siedziała przy stoliku w spódnicy pani Barbary
sięgającej łydek. Wyglądała w niej, jakby wyszła z balu maskowego.
- Czemu się pan czepia? Paczka leżała tam, gdzie teraz.
Zapamiętałam ją, bo się potknęłam wsiadając do samochodu. Tego
srebrzystego. Naprawdę nie było czasu do namysłu...
Oficer miał nieprzeniknioną twarz.
- Złożycie państwo oficjalne zeznania w tej sprawie. Ale... mnie
tu się coś nie zgadza. To zresztą nie ma w tej chwili żadnego
znaczenia. Włamywacze napadli na stację, by zdobyć pieniądze...
albo z zemsty. Tylko za co?
- Olewam! - warknęła dziewczyna. - Wymyśla pan bajki!
Marek przygryzł wargi. Dziewczyna szła w zaparte. Nigdy nie
zdradzi "faszerowanego" volkswagena. Chyba po trupie. Podobała mu
się jej determinacja. Uśmiechnął się z sympatią.
- Przestań się litować nad sobą, udawać ofiarę losu, rodziny,
społeczeństwa, systemu. Nie wrzeszcz ciągle: olewam!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]