[ Pobierz całość w formacie PDF ]
I znowu zapada milczenie pełne niepewności. Słychać tylko
przesuwanie figur na szachownicy. Jest rok 2008.
- Mamo, jak ci się to podoba?
- Cudowne! Może jest trochę zbyt ciemny i groźny. Sam go
narysowałeś czy skopiowałeś z jakiejś książki?
- Oczywiście, że sam.
- Wygląda jak prawdziwy, żywy, jakby zaraz chciał
zaatakować i ugryźć. To fascynujące!
- Prawda? To rekin z rodziny Hemipristis elongatus. Żyje w
Oceanie
Indyjskim,
w
zachodnich
akwenach
Oceanu
Spokojnego i w Morzu Czerwonym. Nie jest zbyt duży, ma
najwyżej metr czterdzieści długości. Monsieur Demy będzie
zadowolony z mojego referatu. Nie sądzisz?
- Masz wielki talent, synku. Może powinieneś zacząć
malować?
- Może.
- Tato, szedłeś tu na piechotę, przy takiej pogodzie? Przecież
Andrija mógł po ciebie przyjechać.
Katja ociera Luce krople deszczu z twarzy.
Luka nie protestuje, lubi, gdy Katja dotyka jego skóry.
Sprawia mu to przyjemność. Nikt inny go tak nie dotyka, już od
wielu lat. Dokładniej mówiąc od czasu, gdy przestał wychodzić
z knajp, aby spędzić kilka godzin w towarzystwie mniej lub
bardziej mu znanych pań. Bez seksu też można przeżyć. Czuje
się jednak stary, zużyty i wypłukany, chociaż ma dopiero
czterdzieści dziewięć lat.
- Nic się nie stało. Przecież wiesz, że muszę się ruszać, a to
tylko parę kropli!
Katja potrząsa z niezadowoleniem głową, jakby Luka był
nieposłusznym dzieckiem, a ona matką, która nie może mu się
nadziwić.
- Co u ciebie, skarbie? - pyta Luka, trzymając ją za rękę.
- Jakoś leci.
Widać jednak, że prawda jest inna. Katja jest blada, ma sine
cienie pod oczami i wilgotną skórę, chociaż nie chodziła po
deszczu. Ciągle ma podwyższoną temperaturę. Luka zastanawia
się, dlaczego testy trwają tak długo.
Jakby na hasło w drzwiach staje Ana. Uśmiecha się do
bratanicy i daje Luce znak, żeby do niej podszedł.
- O co chodzi?
Stoją przed pokojem, w którym leży Katja. Ana zamknęła
drzwi. Luka czuje, że Ana ma złe wiadomości, ale nie wie,
czego ma się spodziewać.
- Przykro mi - mówi Ana, najwidoczniej nie wiedząc, jak
zacząć.
- Chodzi o Katję? Zostało jej niewiele czasu? Czy trzeba ją
natychmiast operować?
W głosie Luki słychać strach, złość i chęć do działania.
- Nie, nie chodzi o to. Nie o Katję.
Ana krzywi niepewnie twarz. Czuje ból, bo prowadzi tę
rozmowę wbrew własnej woli.
- No to o co chodzi? Wyduś w końcu!
Ana patrzy na niego, jakby chciała się z nim pożegnać. Oczy
robią jej się wilgotne i zaczerwienione. Bierze Lukę za rękę, a
on się nie broni.
-Ano!
- Tak bardzo mi przykro...
- O co chodzi, na miłość boską? Powiedz w końcu! Ana
wyciera oczy. Obejmuje Lukę i mocno go do siebie tuli.
- Nie jesteś ojcem Katji - szepcze mu do ucha. Luka mdleje i
osuwa się na podłogę, a ponieważ Ana nie może go utrzymać,
upada razem z nim i leży obok niego. Na zimnym linoleum
pokrywającym szpitalną podłogę.
Przez następne dni Nikola gorliwie rysuje i maluje.
Wprawdzie tylko rekiny i inne morskie stworzenia, ale to
nieważne. W ten sposób powstaje gruba teczka z cudownymi
obrazkami, które wyglądają tak realistycznie, że można się prze-
straszyć widocznych na nich stworzeń. Mimo to chciałoby się
wskoczyć do niebieskozielonej wody.
Dora bierze teczkę i idzie w odwiedziny do swojego starego
przyjaciela Christiana, który jest właścicielem dwóch galerii w
Paryżu i jednej w Berlinie. Przez wszystkie te lata nie spotykali
się zbyt często, lecz jeśli już, to w atmosferze wzajemnej
sympatii i zaufania. Tym razem Dora chce usłyszeć jego
fachową opinię na temat obrazów syna. Jest ciekawa, czy
Christian rozpozna w nich styl ojca chłopca.
- Co za niespodzianka! Minęła chyba cała wieczność!
Christian obejmuje ją serdecznie i trzy razy całuje na
powitanie. Świetnie wygląda, jakby niedawno się zakochał. I
chyba faktycznie tak jest. Christian zakochuje się kilka razy na
rok, jego wybranką jest najczęściej jakaś młoda artystka, której
obrazy wystawia potem w galerii, przeważnie bez powodzenia.
Później zwykle powtarza, że sztukę i interesy należy oddzielać
od spraw sercowych. Twierdzi tak, oczywiście, do następnego
razu.
-Tak, mon ami, za każdym razem tak mówimy i nigdy nic
się nie zmienia.
Dora uśmiecha się i kładzie mu dłoń na policzku, jakby
chciała go pogłaskać.
- Widuję cię regularnie na scenie, chodzę na każdą premierę i
muszę ci powiedzieć, że ubóstwiam twoją Blanche, uważam, że
twoja kreacja przewyższa wykonanie Vivien Leigh.
- Dziękuję, to naprawdę komplement!
- No ale przecież nie jest tak, że nie dostałaś za to żadnej
nagrody, nie udawaj skromnisi, przecież dobrze cię znam!
- No to wiesz, kochanie, że do skromności bardzo mi daleko.
Oboje śmieją się radośnie. Żadne z nich nie wspomina Luki,
bo nie wspominali go też przez wszystkie poprzednie lata.
- No to pokaż, co mi przyniosłaś. Zachowujesz się tak
tajemniczo!
Dora rozkłada teczkę, wyjmuje obrazki i układa je na dużym
stole. Potem cofa się o krok i pozwala, żeby Christian je w
spokoju obejrzał. Christian rzeczywiście poświęca na to dużo
czasu. Niektóre rysunki i obrazki studiuje dłużej, do innych
wraca. Podczas tych oględzin porusza wargami, jakby
bezdźwięcznie sam ze sobą rozmawiał. Cała jego twarz jest w
ruchu, zastanawia się, szuka tropów, powoli je podejmuje. Na
chwilę zamyka nawet oczy, odrzuca głowę do tyłu i przesuwa
dłońmi po rzadkich włosach. Potem wzdycha jak maratończyk
po dobiegnięciu do linii
mety, otwiera oczy i patrzy na Dorę. W zamyśleniu, a nawet
w bardzo głębokim zamyśleniu. I troszkę podejrzliwie.
- Co to jest? - pyta w końcu, grożąc jej palcem.
Zanim jednak Dora zdąży cokolwiek powiedzieć, Christian
wychodzi do drugiego pomieszczenia i przez długi czas nie
wraca. Dora siedzi na stołku i wierci się. Czy my nigdy nie
dorośniemy, pyta w myślach. Potem słyszy, jak Christian woła
coś z drugiego pokoju.
- Co się stało?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]