[ Pobierz całość w formacie PDF ]
o to ani trochę, póki tylko mogę być z tobą.
Spojrzał na nią zaskoczony. Czy któregoś dnia Rebeka przestanie go wreszcie
zdumiewać? Nie było w niej żadnych zahamowań, oddała się miłości z zapamiętaniem i z
jakąś pokorną czułością.
Jednak niezależnie od tego, jak bardzo pochłonęła ich miłość, będzie musiał kiedyś
zrobić porządek z resztą tamtego życia, lecz teraz obraz siebie samego, jaki ujrzał w jej
oczach, zanadto mu pochlebiał. Connor zapragnął być samolubny i nie przejmować się
tym. Po przemocy, jakiej doświadczył, i po udziale w wojnie miał, jego zdaniem, prawo
do odrobiny egoizmu. Częścią zaś owego egoizmu było to, że wolał nie mówić Rebece
całej prawdy o sobie. Nie zrobi tego, póki ona nie będzie do niego należeć całkowicie i
legalnie. Póki poznanie pełnej prawdy nie będzie groziło, że poczuje do niego niechęć i
rozczarowanie.
Zwilgotniały mu dłonie. W jaki sposób mógł dożyć dwudziestego dziewiątego roku
życia, nie myśląc o małżeństwie, mimo że odkąd skończył osiemnaście lat,
arystokratyczne dziedziczki wprost go oblegały? Bale i przyjęcia roiły się od panien na
wydaniu, ale żadna z nich nie zdołała wzbudzić w nim zainteresowania na dłużej. Był
rozgoryczony, pochłaniały go własne problemy i poddawanie stałej próbie granic
ojcowskiej cierpliwości. Przedłużenie rodu wydawało mu się niemiłym obowiązkiem,
którego należało dopełnić w jakiejś odległej przyszłości.
Odkąd jednak ocknął się w objęciach Rebeki, nie myślał o niczym innym. A co będzie,
jeśli się jej oświadczy, ona zaś zacznie się wahać i trzeba będzie ją usilnie przekonywać?
Wiedział, co by wtedy zrobił. Po raz pierwszy w życiu posunąłby się do próśb. Zacząłby
jej nawet grozić, gdyby okazało się to konieczne. Straszyłby ją, że mogła przecież zajść
w ciążę. Na Boga! Małżeństwo z nią było jedynym prawdziwym pragnieniem, jakie
żywił od bardzo dawna. A potem chciałby już tylko wynagrodzić jej to, czyniąc ją
szczęśliwą na resztę życia.
- Connor, czy ty się dobrze czujesz? - spytała z niepokojem.
Connor nigdy jeszcze nie słyszał, by ktoś oświadczał się wybrance w stroju adamowym,
nie dbał jednak o to, czy istniał wcześniej w tej dziedzinie jakiś precedens.
- Rebeko... - zdołał z trudem wychrypieć. Aadny początek!
- Connor, proszę cię, usiądz koło mnie. Wyglądasz, jakby ci się robiło słabo! Czy nie
dokucza ci ramię? Mogę na nie spojrzeć?
- Nie! - burknął z irytacją. Rebeka drgnęła.
- Myślałam, że...
Chyba lepiej by wyglądało, gdyby przed nią ukląkł, lecz cofnęła się, nieco
zaniepokojona. Z trudem pohamował wybuch histerycznego śmiechu. W jaki sposób
zakochani mogą to zręcznie zrobić? Czy można w ogóle znieść coś takiego jak
zaręczyny?!
- Connor...
- Bądzże cicho! - parsknął ostrzejszym tonem, niż zamierzał. - Próbuję poprosić cię o
rękę!
Otworzyła ze zdumienia usta i spojrzała na niego oczami całkiem pozbawionymi wyrazu,
a po chwili wybuchnęła chichotem. Connor popatrzył na nią ze złością.
- Och, tak, tak, tak! - wydusiła z siebie z trudem, nadal chichocząc. - Oczywiście! Ja...
ja... strasznie cię przepraszam, ale to było... och, takie romantyczne!
Usta Connora zaczęły nagle drgać i w końcu on także zaśmiał się głośno i triumfalnie.
Uznał za rzecz nieważną, że oświadczył się jej w najniezręczniejszy z możliwych sposób,
skoro otrzymał akurat taką odpowiedz, jakiej sobie życzył. Co z tego, że przerywaną
chichotem!
Rebeka rzuciła mu się w ramiona, a on objął ją mocnym uściskiem.
- Mam niewiele pieniędzy, Rebeko, lecz ciotka bez wątpienia nam pożyczy, tak że
będziemy mogli szybko pobrać się w Gretna Green. Musimy jednak wkrótce ruszyć w
drogę, żeby tam dotrzeć. Popłyniesz ze mną do Ameryki, prawda? Może będziesz tam
mogła leczyć ludzi... - mówił jak najęty, czując jednocześnie ulgę, nieopisane szczęście i
strach na myśl o niesłychanej wadze kroku, na który przed chwilą się ważył.
- Tak - wyszeptała z głową wspartą o jego pierś. - Zgadzam się na wszystko, bylebyśmy
tylko byli razem!
Connor objął ją i ukrył twarz w jej włosach, wdychając ich zapach. A jednak Marianne
Bell, Richard, ojciec i młody Pickering tkwili gdzieś na skraju jego świadomości niby
strzępy złego snu.
16
Domek myśliwski nie miał wprawdzie okien, lecz brzask przenikał przez szpary. Rebeka
otworzyła oczy. Connor siedział na łóżku koło niej, obejmując kolana rękami i
spoglądając ku drzwiom. Rebeka na wpół sennie uniosła się z pościeli i pocałowała go
delikatnie w ramię. Uśmiechnął się lekko. Serce podskoczyło w niej gwałtownie, co zda-
rzało się często przez ostatnich kilka dni. Lubiła myśleć, że musi się w ten sposób
rozciągnąć, by pomieścić w sobie więcej radości.
Connor zatopiony w swoich myślach, nic jednak nie mówił ani nie próbował jej objąć.
Usiadła obok niego, jakby chcąc mu towarzyszyć w tym nastroju, i spojrzała w tym
samym kierunku, co on, pragnąc się przekonać, czego wypatrywał.
Odezwał się dopiero po chwili.
- Rebeko, kiedy wyszedłem z lombardu...
- Tego, w którym kupiłeś mi Zielnik?
- Tak. - Uśmiechnął się. - Właśnie z tego. Spotkałem wtedy przyjaciela...
- To ty masz przyjaciół?
- Trochę za wcześnie na żarty, nie sądzisz? - Connor skrzywił się. - Owszem, mam
przyjaciela... i to starego przyjaciela... więc pomyślałem, że może... powinniśmy mu
dzisiaj złożyć wizytę. Jeżeli zdołamy go znalezć.
- Dlaczego mamy go gdzieś szukać? - spytała zaskoczona. - A co z Gretna Green? Czemu
mi dotąd nie wspominałeś o tym przyjacielu? Dlaczego mamy mu składać wizytę? Czy
on mieszka w tych okolicach?
- W pewnym sensie.
- W pewnym sensie? Co to właściwie ma zna...
Connor nakrył jej usta swoimi, nie pozwalając dokończyć pytania. Aagodnym naciskiem
zmusił ją, by rozchyliła wargi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]