do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jednocześnie przerażały wulgarnym językiem, manierami o
wiele bardziej grubiańskimi niż maniery naszej matki, ale
bardziej wyrafinowanymi niż maniery pokojówek. Z ich
twarzy można było wyczytać niechęć, zazdrość, rozleniwienie.
Dzieci stepu wcześniej dojrzewają. Na wiosnę, kiedy
zachód słońca barwi na różowo zaśnieżone szczyty, młodzi
chłopcy, nadzy pod odzieniem z kozich skór, powoli
zapędzają bydło. Dziewczęta zdejmują bieliznę, która suszy
się na wietrze, i krzątają się w kuchni. Chłopcy śpiewają,
kiedy przechodzą obok wejścia do jurty młodej dziewczyny.
Głosy mają chrypliwe, pełne pożądania rozpalającego
czerwienią niebo. Niekiedy rozlega się gorący śpiew dziewicy,
która pragnie stać się kobietą. Ta pieśń, odbicie pejzażu, swą
rozdzierającą melodią wyraża radość.
W takich chwilach Chunyi, który milcząc, szedł w ślad za
przyjaciółmi, czuł, jak krew buzuje mu w żyłach.
Pierwsza konkubina była córką jarmarcznych aktorów.
Nasz ojciec wybrał ją dla jej zręcznych palców, które grały na
bivie jak palce bogini; druga pochodziła z podupadłej
mieszczańskiej rodziny; trzecia, najbardziej urodziwa, przyjęta
jako ostatnia, została znaleziona na targowisku przy świątyni,
gdzie, ubrana w szarą tunikę, z ogoloną głową żebrała o
jałmużnę.
Gdy miała dwadzieścia lat, rozjaśniała dom piękną twarzą,
humorem i zmiękczała serca opowieściami o swoim sierocym
dzieciństwie. Chunyi i ja baliśmy się jej skośnych oczu,
sięgających skroni, w których poruszały się dwie zrenice
podobne do czarnych węgorzy. Kiedy Chunyi dorównał jej
wzrostem, ta łajdaczka, która dotąd go ignorowała, zaczęła się
z nim przekomarzać. Uciekał przed nią, a ona starała się go
sobie zjednać. Byłam oburzona, ale nie wiedziałam, co robić.
Cierpiałam w milczeniu.
Mój brat unikał jej. Wstydził się zmian, jakie w nim
zachodziły. Pewnego dnia znienacka zaskrzypiał mu głos.
Krakał, gdy tylko otwierał usta. Co miesiąc mierzył się przy
ścianie i zaznaczał kreską. Wyższy wzrost przerażał go i
wprawiał w zakłopotanie.
Pewnego dnia przeglądał się w moim lustrze i nie mógł
siebie rozpoznać. Utracił rysy twarzy tłuściutkiego
chłopczyka, nad wargą sypał się wąs. Policzki były teraz
trochę zapadnięte, a oczy, podkreślone długimi czarnymi
rzęsami, niepokoiły go.
Wieczorem śniła mu się naga kobieta. Ogarnięty jakimś
dziwnym poczuciem winy, schował się za ukwieconym
klombem. A młoda kobieta, która nacierała na niego, okazała
się koniem. Wstał, chciał wziąć go za uzdę i wtedy z
przerażeniem dostrzegł, że ten koń ma głowę trzeciej
konkubiny. Uśmiechnęła się do niego, wyciągnęła szyję, żeby
się o niego poocierać, a on krzyknął i się obudził.
Zrobiłam się milkliwa, więcej czytałam. Otwierałam się,
grając na cytrze. Z poezji dowiedziałam się o całym
symbolizmie natury, która straciła już dla mnie swoją
niewinność. Księżyc oznaczał samotność, a samotność
niezrozumienie; kwiaty więdły, a wraz z nimi uciekał czas;
niepogoda przedstawiała okrucieństwo świata, skierowane
przeciw pięknu. Prześladowały mnie myśli o smutnym losie
mądrych kobiet: księżniczka Wang Zhaojun została
poświęcona przez swego cesarza, który kazał jej opuścić
Chiny i poślubić króla Tatarów; dla uniknięcia zbrukania
przez wrogów piękna kurtyzana Zielona Perła rzuciła się z
okna swego pawilonu; poetka Zhu Shuzheng poślubiła kupca,
który ją poniewierał, jej życie było skąpane we łzach; poetka
Li Qingzhao dobrze wyszła za mąż, ale wojna zrujnowała ją i
skazała na wygnanie. Umarła ze zmartwienia i nędzy.
Miałam bladą cerę, stopy zdeformowane, skrępowane w
haftowanych pantoflach. Piersi zaokrąglały mi się i bolały.
Zaczęłam miesiączkować. Za pierwszym razem były to tylko
czarniawe ślady. Za drugim razem krew była czerwona,
zrozumiałam wtedy jęki służących, kiedy miały period. Raz na
miesiąc, przez pięć dni, przykuwał mnie do łóżka zawrót
głowy, migrena, bóle brzucha, dreszcze, uderzenia gorąca.
Chunyi, zaintrygowany tą chorobą, zaczął mnie
szpiegować pod pretekstem przyniesienia mi ptaszka czy
ważki. Przepędzałam go ze zniecierpliwieniem. Ważki latały
wokół pokoju. Ptaszek, wypuszczony przez okno, wzleciał ku
górze i zniknął. Ogarnął mnie smutek, rozpłakałam się.
Stara służąca umarła we śnie. Mówiono, że miała dziwny
uśmiech na ustach. Inna służąca przyszła mnie uczesać.
Pracowała w apartamencie matki, powiedziała mi w zaufaniu,
że postanowiono wydać mnie za mąż.
Ojciec chciał wymienić mnie na władzę, pieniądze,
honory, jak wszyscy ojcowie!
Zapominałam o moim smutku, kiedy wchodziłam na
szczyt muru. Teraz żyłam tylko tym pejzażem. Oczy,
przyzwyczajone już do niezmierzoności tej przestrzeni,
potrafiły śledzić lot orła na tle nieba i jezdzców pędzących po
stepie. Słuchałam szemrzącego wiatru. Marzyłam o długich
rękach, którymi mogłabym ziemię i niebo przytulić do piersi.
Nadeszły wieści o upadku cesarstwa mandżurskiego. Cały
dom był poruszony. Ojciec, wyrwany z narkotycznego
odrętwienia, mówił coś o wyjezdzie do Pekinu, żeby na
miejscu sprawdzić, czy barbarzyńcy na pewno zostali
wypędzeni. Być może przeprowadzimy się. Umierałam z
niecierpliwości, tak bardzo chciałam poznać stolicę. Te
pogłoski wstrzymywały plany co do mojego małżeństwa. Inne
jeszcze wiadomości docierały do naszych uszu. Mówiono, że
została proklamowana republika, z prezydentem na czele, i że
od razu upadła. Jakiś wojownik wstąpił na tron i koronował
się cesarzem. Mówiono też, że jego panowanie trwało tylko
sto dni, a potem znowu była Republika. Płomień ogólnej
nienawiści ogarnął kraj, wielcy drapieżcy zabijali się
wzajemnie w dążeniu do zdobycia prezydentury. Pózniej
wiadomości stawały się coraz bardziej mętne. Jedno było
pewne: wojny się zakończyły, ale nie wiadomo, kto jest
zwycięzcą. W domu entuzjazm opadł, życie biegło swoim
normalnym trybem.
Bardzo uroczyście obchodzono nasze szesnaste urodziny.
Operetkowa trupa śpiewała przez trzy dni. Po przedstawieniu
zaprosiłam do nas śpiewaczki.
Zwiat zewnętrzny chyba się bardzo zmienił. Ubierano się
teraz zupełnie inaczej! Kobiety nosiły jedwabne tuniki ze
stojącymi kołnierzami i spodnie obszyte haftem. Modna była
mandżurska suknia. U największych kokietek obciskała ciało i
odkrywała ramiona. Szeroko rozcięta, odsłaniała górną część
nóg. W mieście nie krępowano już stóp. Mówiło się o szkole
publicznej. Wieczorami w dużych hotelach urządzano bale.
Grano zagraniczną muzykę. Panie ubierały się jak kobiety rasy
białej: miały na sobie naszyjniki z pereł, suknie obszyte
brylantami, sięgające kolan. Szyja, plecy, ramiona, odkryty
upudrowany dekolt - wirowały w tańcu, w satynowych,
jedwabnych pantofelkach na wysokich obcasach. Zpiewaczki
opowiadały też o statkach parowych, o kolei żelaznej,
pojazdach bez koni. Słuchałam ich opowieści z szeroko
otwartymi oczami. Dlaczego u nas czas stanął w miejscu? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl