[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mel wstała.
- Mamo...?
Treva przestała się śmiać, wyprostowała się, spojrzała na dziewczynki i znów
jej twarz przybrała okropny wyraz.
- Muszę kończyć. One tu są. Pospiesz się - powiedziała do słuchawki,
odłożyła ją i podeszła do schodów.
Mel zbiegła na dół, objęła matkę, pytała ją o coś, ale Em pozostała na górze.
Telefon oznaczał, że kłopoty, jakiekolwiek by były, nie zdarzyły się w domu
Mel, ale tego się przecież spodziewała. Od początku wiedziała, że chodzi o
coś, co stało się w jej domu. Poczuła, że gardło się jej zaciska. Przełknęła z
wysiłkiem.
- Czy coś się stało mamie? - spytała. Ciocia Treva drgnęła.
- Nie, nie, mamie nic się nie stało - powiedziała szybko. -To ona dzwoniła.
- Ale c o się stało? - dopytywała się Mel. - Nikt nam nic nie mówi. - O co
chodzi?
- Czy coś się stało tacie? - chciała wiedzieć Em. Ciocia Treva spojrzała na nią z
rozpaczą w oczach.
- Kochanie, mama będzie tu za kilka minut. Zaraz...
- Co się stało tacie? - Em zrobiło się zimno ze strachu, nawet Phoebe, która
podeszła i usiadła obok, nie potrafiła jej pocieszyć. - Coś mu się stało,
prawda?
Ciocia Treva zbliżyła się i ujęła jej rękę ponad balustradą schodów.
- Zaraz przyjedzie mama, kochanie.
Nigdy przedtem nie mówiła do niej „kochanie"!
- Coś się stało tacie?
- Nie żyje? - spytała Mel.
Ciotka cofnęła rękę, Em poczuła ogarniającą ją grozę. Czuła ciężar na piersi,
nie mogła oddychać...
- Idź na górę. Natychmiast! - krzyknęła Treva do córki.
- Tata żyje, prawda? Tylko coś mu się stało?
- Mama...
- Tata żyje!
Jej ciocia - przyszywana, ale przecież kochana - pokręciła głową, tak jakoś
dziwnie, i dziewczynka pomyślała: Tata nie żyje... tata umarł... nie mam taty.
- Nie! - krzyknęła.
- Bardzo mi przykro, kochanie, mama zaraz przyjedzie -powiedziała ciocia.
Weszła po schodach, objęła ją i przytuliła mocno.
Em siedziała na stopniu, ciocia przytulała ją z jednej strony, Phoebe tuliła się
do niej z drugiej, i tak doczekała przyjazdu mamy.
- Tata żyje - powiedziała, kiedy zobaczyła matkę. Maddie podeszła do niej i
wtedy Em rozpłakała się, bo jej
słowa nic nie mogły zmienić. Tata nie żył. Nie żył.
Udało im się jakoś dojechać do domu. Maddie przez całą drogę trzymała
córkę za rękę, próbowała pocieszyć ją jakoś, mówiła coś, a Em płakała.
Phoebe zlizywała jej łzy z policzków.
- Niech Bóg błogosławi W.S. za to, że dał jej tego psa -szepnęła do matki,
kiedy dojechały do domu i mogła wreszcie się do niej przytulić. - Phoebe
pomoże jej najlepiej.
Matka skinęła głową. Wyglądała żałośnie.
- Co zrobić, żeby tak nie płakała?
- Musi się wypłakać - odparła Maddie, świadoma tego, że sama nie przelała
jeszcze łez.
Czy to źle, że nie opłakuje Brenta? Przecież nie był taki najgorszy. Bywał
nawet miły, i kiedy wpadał w dobry humor, czasami świetnie się bawili.
Kochał Em. I ją pewnie też, na swój sposób. Kiedy zażądała rozwodu, po
historii z Beth, obiecał jej, że to się więcej nie powtórzy. „Nie potrafię bez
ciebie żyć, Maddie" - mówił. Walczył jak lew, żeby utrzymać małżeństwo,
prosił, błagał i męczył ją, aż wreszcie zdecydowała się z nim zostać. Nie
pragnęła jego śmierci, ale chyba nie umiałaby po nim płakać. Co innego Em...
Przyłożyła policzek do główki córeczki, tuliła ją, aż Em ucichła.
- Kocham cię, moja mała, kocham cię, kocham, kocham... -powtarzała.
Em westchnęła i przywarła do niej.
Matka Maddie weszła to pokoju, dźwigając tacę.
- Przyniosłam ci kakao, Emily - powiedziała. - I ciasteczka. I psie herbatniczki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]