[ Pobierz całość w formacie PDF ]
tym widokiem. Uniosła ręce i skrzyżowała je nieśmiało. Ujrzał w jej oczach
lekki niepokój, co go kompletnie rozbroiło.
- Jesteś taka piękna - powiedział i napięcie zniknęło z jej twarzy. - Idz do
łóżka, bo się przeziębisz. Ja się rozbiorę.
Posłusznie położyła się i patrzyła, jak rozpina koszulę.
- Pośpiesz się, Nick.
Nigdy jeszcze nie rozbierał się tak szybko. Zdmuchnął świecę w dyni, po
czym wsunął się do łóżka. Wziął w ramiona Prudencję i niemal jęknął, gdy
poczuł rozkoszny dotyk jej skóry. Całował żarliwie jej piersi, po czym brał sutki
do ust i muskał je językiem.
- Och, Nicholas - jęknęła. - Och, proszę...
Nie mówiła mu, czego pragnie, ale on i tak wiedział. Wsunął palce w
miękkie włosy między jej udami i penetrował, aż wiła się w jego ramionach.
Siedem lat wcześniej zyskał jej miłość, ale nie ciało. Teraz dawała mu swoje
ciało, ale nie miłość. A on pragnął jednego i drugiego.
- Kogo kochasz, Prudencjo? - spytał, dotykając palcami czułego miejsca.
Nie odpowiedziała. Miała oczy zamknięte. Lecz on oczekiwał na słowa.
- Kogo kochasz, Prudencjo? - powtórzył, wzmacniając głos i ruchy dłoni.
- Och, Nicholas - jęknęła. - Nicholas... proszę...
On jednak nie przerwał, nadal poruszał palcami i spytał stanowczo:
- Kogo kochasz?
- Ciebie... Pragnę ciebie...
Ta odpowiedz nie w pełni go zadowoliła, lecz jego ciało nie mogło już
dłużej czekać. Położył się na niej i wszedł między jej uda. Powoli wtargnął w jej
wnętrze. Wpiła palce w jego ramiona. Krzyknęła, gdy pokonał wątłą barierę i
wniknął głębiej w jej ciało.
Znieruchomiał na moment, oddychając głęboko, by pozwolić jej dostroić
się do niego. Całował jej skroń, smakując słone łzy cieknące z kącików oczu.
109
R S
Nie dziwiło go, że był pierwszym, jedynym mężczyzną, który ją posiadł.
Przecież wiedział, zawsze wiedział z całą pewnością, że ona należy do niego, że
jest jego cząstką. Wsunął palce w jej włosy, by przytrzymać głowę, i żarliwie
całował jej usta, aż rozluzniła się nieco i zaczęła poruszać w rytm jego ciała i
języka.
Dłońmi głaskała teraz jego plecy, zachęcając go do coraz szybszych
ruchów, gdy razem wzbijali się wyżej i wyżej przez ciemną noc, niczym iskry z
ogniska. A gdy dotarli na szczyt, zatrzymali się na jedną rozkoszną chwilę, po
czym wybuchnęli ogniem. A potem powoli, powoli opadali z powrotem na
ziemię.
Leżeli spleceni ze sobą pośród głębi nocy, kiedy ciemność wydaje się
wieczna. Prudencja tuliła się do Nicholasa, który wspierał głowę na dłoni, a
masywne udo na jej nogach. Już nie bała się ciemności, która teraz wydawała
się przyjemna i przyjazna, otulając ich miękkim płaszczem cieni. Wiedziała, że
magiczna godzina wprawdzie dawno minęła, lecz wciąż wyczuwała jej urok,
gdy Nick dotykał palcami jej skóry.
- Mogłabym się z tobą kochać bez końca - szepnęła ośmielona.
- Może uda nam się jeszcze raz, najwyżej dwa - powiedział - zanim
wyjadę do Portland. A potem...
Zrobiło jej się słabo.
- Musisz jechać do Portland? Kiedy wrócisz?
- W przyszłym tygodniu. Chyba przylecę we wtorek i pomogę ci się
spakować. Potem pojedziemy do mnie, gdzie zamieszkasz, załatwimy parę
ważnych spraw, a potem wyruszymy na podbój miasta. Nie mogę się doczekać,
by ci pokazać miasto i moje biuro. To istne...
- Chwileczkę, Nick. - Położyła mu palec na ustach. - To nie ma sensu.
Dlaczego mam się pakować? Chyba powinniśmy najpierw tu się urządzić,
zanim wyjedziemy do Portland. Musimy zdecydować, gdzie chcemy zamieszkać
110
R S
- czy w domu twojego ojca, czy też wybudujemy nowy na gruncie, który
kupiłeś. Nicholas znieruchomiał.
- O czym ty mówisz? Nie zamierzam stawiać żadnego domu. Nie
zamierzam nawet tu zostać. I ty też nie. Pojedziesz ze mną.
Prudencja miała wrażenie, że piękny sen zamienił się w koszmar.
- Rozmawialiśmy już na ten temat, Nick, siedem lat temu. Powiedziałam
ci wtedy i mówię to samo teraz. Nie zamierzam wyjeżdżać z Cauldron. Nic się
nie zmieniło w tym względzie.
Za oknem powoli wstawał świt. Szare światło sączyło się do pokoju,
akcentując zawziętość na twarzy Nicka. Przesunął się na krawędz łóżka.
- Jak możesz mówić, że nic się nie zmieniło? - spytał z wyrzutem. -
Jeszcze przed chwilą kochaliśmy się, jesteśmy ze sobą związani, Prudencjo.
Wiesz, że tak jest. Nie możesz temu zaprzeczyć.
Nawet nie próbowała. Wyciągnęła rękę i pogłaskała jego ciepłe plecy.
- Ale jestem też przywiązana do tego miasta.
- Nie mów tak. - Wstał i podszedł do okna. - Są inne miejsca, inne miasta,
gdzie możemy być razem szczęśliwi. Jak możesz porównywać nasze uczucia z
tym... tym miejscem?
Oburzenie w jego głosie zraniło ją do głębi, jednocześnie i jej oburzenie
zaczęło narastać.
- Nasze rodziny żyły tutaj od ponad stu lat. To miasto ma bogate tradycje,
które zapoczątkowali nasi przodkowie. Tu wychowali się moi rodzice, i ty tu
dorastałeś. Tu spoczywa twój ojciec.
- No to co? Czy to znaczy, że mam zamieszkać obok jego mogiły? -
Podszedł energicznie i przeszył ją wzrokiem. - Pamiętam swego ojca bez
względu na to, gdzie jestem, Prudencjo, tak samo jak ty nie musisz tkwić przy
grobie cioci Barbary, by ją szanować w myślach. Znasz ją tylko dzięki
wspomnieniom Heppy. I ja wspominam mego ojca za każdym razem, gdy patrzę
w lustro i widzę kolor swych oczu i włosów. W przeciwieństwie do Swainów
111
R S
nie muszę fundować gmachu, by złożyć hołd jego pamięci. - Chwycił spodnie i
włożył je gwałtownym ruchem.
Prudencja wpatrywała się w niego. Jego zapalczywy ton sprawił, że
zaczęła czuć w głębi ciała lekkie drżenie.
- O, tak, to brzmi bardzo przekonująco - odparła szorstko. - I dlatego
zawsze możesz z czystym sumieniem robić to, na co masz ochotę, bez oglądania
się na kogoś. I oczywiście z czystym sumieniem wyjechałeś wtedy z miasta. A
ile razy tak naprawdę widziałeś swego ojca w ciągu minionych siedmiu lat?
Jeden raz? A może dwa razy wziąłeś go do Portland na parę dni? Szczyt
wspaniałomyślności, Cóż, ja nie zamierzam opuścić Heppy. Jestem jej
potrzebna i zostanę tu dla niej.
Nick roześmiał się. Chwycił koszulę i wciągnął ją na siebie.
- Nie oszukuj się. Chcesz zostać w Cauldron dla siebie nie dla Heppy.
Znieruchomiała.
- Co chcesz przez to powiedzieć?
- Heppy cię nie potrzebuje. - Schylił się po buty i skarpetki, i usiadł na
krawędzi łóżka, by je włożyć.
- Jak możesz tak mówić? Nie masz pojęcia, jak dalece czuję się za nią
odpowiedzialna. Heppy była w okropnej sytuacji finansowej, dopóki nie
wzięłam jej spraw w swoje ręce. Ona miewa szalone pomysły, sporządza
niebezpieczne mikstury...
- I co z tego? Heppy może sama zadbać o siebie. Nie jest dzieckiem ani
idiotką. Przyznaj, że ona jest dla ciebie tylko pretekstem, żeby nie wykorzystać
szansy, nie spróbować kariery artystycznej, żeby zrezygnować z małżeństwa,
dzieci, a nawet z miłości, do cholery! Wmawiasz sobie, że musisz wyjść za
Swaina, którego nie kochasz, bo to tłumaczyłoby konieczność pozostania w
Cauldron. To jest chore, Prudencjo.
- Mylisz się!
112
R S
- Czyżby? To dlaczego zainteresowałaś się Swainem dopiero wtedy, gdy
wróciłem? Powiem ci, dlaczego. Bo używałaś go jako bariery, by trzymać mnie
z dala od siebie. Ty nie kochasz Swaina. Kochasz mnie. Czy w przeciwnym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]