do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Trochę się speszył.
- Tammy przepadała za tą kasetą. Obejrzeliśmy ten film
ze sto razy. Naśladowałem Dicka van Dyke'a, a ona turlała
się ze śmiechu. - Odwrócił wzrok. Jednak ma jakieś dobre
wspomnienia. Biedna Tammy.
Misty wyczuła, że Ben ma sobie za złe, że uchylił rąbka
tajemnicy, więc powstrzymała się od komentarza. Ale cie-
szyło ją, że miała okazję, króciuteńką wprawdzie, zobaczyć,
jakim był ojcem.
- Może przypomnisz sobie jakieś kawałki, żeby jej poka-
zać, jak będzie rodziła.
Wymienili uśmiechy, bo rodzące rzadko mają poczucie
humoru.
S
R
- Hm, to byłby niezły numer. - Westchnął. - Ona ma
szesnaście lat. Nie wolno mi do niej się zbliżyć, dopóki nie
urodzi.
- Tak ci powiedziała?
- Tak. Ale nie mam jej tego za złe. I tak będę nie-
przytomny i na pewno nic bym jej nie pomógł.
- Współczuję jej położnej.
- Sobie współczuj.
- Racja. - Z uśmiechem pokiwała głową.
Nie spuszczajÄ…c z niej wzroku, wyjÄ…Å‚ z plecaka koc, przy-
kląkł i bardzo starannie go wyrównał.
- Czy zechcesz usiąść? - zapytał uniżonym tonem, a ją
coś chwyciło za gardło.
Ostrożnie przysiadła na przeciwnym brzegu pledu, a Ben,
uśmiechając się pod nosem, położył się na boku. Przyciągnął
do siebie plecak, po czym wyjÄ…Å‚ butelkÄ™.
- Jak usiÄ…dziesz przy mnie, to dostaniesz sok z mango.
Wiem, że lubisz.
Zapamiętał? - zdziwiła się w myślach.
- Ale go nie wypiłam.
- Postąpiłaś bardzo rozsądnie, ale dzisiaj jest znacznie
cieplej, a poza tym na pewno się zmęczyłaś, machając wio-
słem, żeby mnie wyprzedzić.
- Nie masz powodu triumfować.
- Ja triumfuję?! - Analizował w myślach to słowo, po
czym przytaknął. - Owszem, triumfuję. Dlatego że tylko ja
mam zimny sok.
- Jako zwycięzca w tym wyścigu ja też mam prawo
triumfować. I dlatego skorzystam z tej propozycji. Dziękuję.
S
R
Przesiadła się bliżej i sięgnęła po butelkę. Gdy jej serce
przyspieszyło, odwróciła wzrok. To bardzo zły pomysł.
Gdy pociągnęła za zawleczkę kapsla, charakterystyczny
odgłos otwieranej butelki rozszedł się echem wśród drzew.
Dlaczego w obecności Bena wyostrzają się jej wszystkie
zmysły?
Potem przez zwisajÄ…ce listowie podziwiali cienie i reflek-
sy słońca na tafli jeziora. Sok był zimny, butelka chłodziła
jej palce, a towarzystwo... Gdy oderwała od niej wargi, zo-
rientowała się, że Ben się w nią wpatruje.
- Masz swojÄ…, nie gap siÄ™ na mojÄ….
Opuścił wzrok na swoją butelkę, jakby kompletnie o niej
zapomniał. Pociągnął zawleczkę... i kapsel wystrzelił.
- Ale one hałaśliwe - mruknął. - Twój wygląda lepiej. -
Uśmiechnął się nieznacznie i chyba nareszcie zrelaksował.
Zastanawiała się, czy i on czuje na skórze delikatny ła-
skoczący powiew od jeziora, czy to tylko jej zakończenia
nerwowe stały się takie wrażliwe. Milczeli dłuższą chwilę.
- Zdziwiło mnie, że wybraliście dom lekarza -odezwała
się w końcu. - Myślałam, że zamieszkacie w domu gościn-
nym.
Spojrzał na wysoki biały budynek na przeciwnym brzegu.
- Miałem taki plan, ale Andy był zdania, że gdyby we-
zwano mnie w nocy do pacjenta, Tammy czułaby się lepiej
w towarzystwie Louisy i Neda. - Posłał jej uśmiech. -
Wspomniał też, że w tym samym domu mieszka położna,
która jest jego siostrą.
Ach tak. Wiedział, że zamieszka z nią pod tym samym
dachem, jeszcze zanim przyjechał do Lyrebird. Szkoda, że
S
R
ona o tym nie wiedziała. Ale pomimo braku ostrzeżenia ja-
koś wybrnęła z tej sytuacji.
Szelest w zaroślach za ich plecami kazał im się odwrócić,
po czym niespodziewanie ich uszu dobiegł odgłos otwieranej
butelki. Raz, drugi, trzeci...
Ben gwałtownie zamrugał powiekami, a Misty tylko się
uśmiechnęła, bo opowiadała jej o tym Montana.
- Lirogon - szepnęła.
Niewielki brązowy ptak wychylił łepek zza krzaka i
uważnie im się przyglądał.
Obserwowali go w bezruchu, więc ostrożnie wysunął się
na łączkę, po czym uniósł i rozłożył długi szaro-brązowy
ogon. Potrząsnął nim, odwrócił się i na odchodnym jeszcze
dwa razy zaprezentował otwieranie butelki. Potem opuścił
ogon i zniknął, jakby uznał, że już ma fajrant.
Ben nawet nie wiedział, że wstrzymał oddech. Odetchnął
pełną piersią i nagle poczuł niezwykłą lekkość, zapewne z
powodu euforii wywołanej niedotlenieniem, ale było to wy-
jÄ…tkowo przyjemne uczucie.
Uszczęśliwiony popatrzył na Misty.
- Niesamowity spektakl - powiedział, przyciągając ją do
siebie, żeby ją objąć.
- Uhm. - Przymknęła oczy, żeby jeszcze raz zobaczyć li-
rogona.
Ben spoglądał na jej regularne rysy, opuszczone powieki.
Widział osobę delektującą się otaczającą ich aurą spokoju.
Ten sam spokój przenikał go do szpiku kości, rozpraszając
smutek i poczucie winy nękające go od łat.
S
R
Czując ciepło Misty, pomyślał, że nie należy się spieszyć
ze zmianą nastroju, bo wystarczy odwrócić głowę, by spoj-
rzeć na jezioro i dziękować Bogu za to, że go tu przywiódł.
Na teraz, na ten dzień to wystarczy.
S
R
ROZDZIAA ÓSMY
Kiedy następnego dnia pod wieczór Tammy dołączyła do
nich na werandzie, Misty zaprosiła ją na huśtawkę.
- Tammy, siadaj przy mnie. Okupujemy huśtawkę. Face-
tom wstęp zabroniony. Lubisz się bujać czy wolisz siedzieć?
Tammy ciężko przysiadła obok niej, po czym wbiła
wzrok w ziemiÄ™.
- Jak siÄ™ bujam, to mnie mdli.
- Ja też nie jestem entuzjastką energicznego bujania.
- Zerknęła wymownie na Bena. - Jak się siedzi z face-
tem, to on musi się huśtać. Oni inaczej nie potrafią.
- Jak byłam mała, tata, znaczy Ben - poprawiła się Tam-
my - zabierał mnie do parku, ale to się skończyło, jak od-
szedł od mamy.
- Uwielbiałaś huśtawki. Te wyprawy z tobą do parku
sprawiały mi ogromną frajdę - odezwał się cicho.
- Panował tam błogi spokój. To jedno z moich najcen-
niejszych wspomnień.
Tammy uśmiechnęła się.
- W parku nikt nie wrzeszczał - powiedziała nad wiek
dojrzałym tonem. - Mama lubiła sobie pokrzyczeć.
Ben wzruszył ramionami.
- Mama i ja nie potrafiliśmy się dogadać. Czułem, że
przeze mnie jest jeszcze bardziej nieszczęśliwa.
- Ona z nikim nie umiała się dogadać, ale jak odszedłeś,
było jeszcze gorzej. - Tammy spojrzała na Misty. - Zostawił
nas tuż po moich dwunastych urodzinach, a mama umarła
S
R
trzy miesiące pózniej. - Matowy ton jej głosu mówił sam za
siebie. - yle zrobiłeś, że nie zabrałeś mnie ze sobą.
Misty nie wiedziała ani co powiedzieć, ani co robić. Ich
problemy przerastały jej proste rozwiązania. Może powinna
wstać i zostawić ich samych? Ben jednak wyczuł jej inten-
cje, bo zatrzymał ją gestem.
- Misty, zostań. Gdyby ciebie tutaj nie było, pewnie nie
rozmawialibyśmy o tym, co już dawno należało wyjaśnić. -
Pochylił się w fotelu tak, żeby spojrzeć córce w oczy. -
Tammy, przecież wiesz, dlaczego was zostawiłem.
Dziewczyna odwróciła wzrok.
- Bo chciałeś poświęcić się pracy, a ja nie byłam dla cie-
bie taka ważna, żebyś uznał za stosowne zostać.
Pokręcił głową.
- Bo widziałem, jak destrukcyjny wpływ mają na ciebie
nasze ciągłe awantury. Na ciebie i na nas wszystkich.
Podniosła na niego nieprzyjazny wzrok.
- Mama oddała mnie do internatu. Uważasz, że to było
lepsze?
WestchnÄ…Å‚.
- Twoja matka mi oświadczyła, że nie zgadza się na na- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl