do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dzięki, jak się samemu nie pobłądzi.
Fandorin wyszedł z  Katorgi i zmrużył oczy, bo słońce właśnie
wyjrzało zza dachów. Masa siedział w wolancie, jedną ręką przyciskając
powierzoną jego opiece teczkę, a drugą mocno trzymając za kołnierz
związanego Abdula. Obok sterczał nieforemny wór  owinięte kołdrą
ciało Ksawierija Fieofiłaktowicza.
 Ruszaj!  krzyknął Erast Pietrowicz, wskakując na kozioł obok
dryndziarza. Byle szybciej wyjechać z tego przeklętego miejsca. 
Prędko na Małą Nikicką, na żandarmerię!
Rozdział dziesiąty,
w którym generał gubernator pije kawę i zagryza bułeczką
Wachmajster, dyżurujący przed drzwiami moskiewskiego urzędu
żandarmerii (Mała Nikicka 20), z ciekawością, ale bez specjalnego
zdziwienia spojrzał na dziwną trójkę, która wyłaziła z wolanta  na
takim posterunku widuje się różne rzeczy. Pierwszy, potykając się na
schodku, wygramolił się czarnobrody Tatar ze związanymi z tyłu
rękami. Za nim, poszturchując jeńca w plecy, zszedł jakiś skośnooki w
podartym beszmecie, białym turbanie i z drogą skórzaną teczką w ręku.
Ostatni  zadziwiająco lekko jak na swój wiek  zeskoczył z kozła
staruszek obdartus. Wachmajster przyjrzał się im uważniej i zobaczył, że
staruszek ma w ręku rewolwer, skośnooki zaś  wcale nie turban na
głowie, tylko ręcznik, miejscami nasiąknięty krwią. Wiadoma rzecz 
to tajniacy wracają z operacji.
 Jewgienij Osipowicz u siebie?  spytał staruszek młodzieńczym i
pańskim głosem.
Doświadczony żandarm nie zadał żadnych pytań, tylko zasalutował.
 Tak jest, już od pół godziny.
 Wezwij, b braciszku, oficera dyżurnego  powiedział
przebieraniec, lekko się jąkając.  Niech się zajmie aresztowanym. A
tam macie  wskazał z ponurą miną jakiś wielki wór leżący w kolasce
 jednego z naszych, nie żyje. Niech go na razie zaniosą do chłodni. To
Gruszyn, emerytowany prystaw śledczy.
 Jakże, wasza wielmożność! Doskonale Ksawierija Fieofiłaktowicza
pamiętam, niejeden rok służyliśmy razem.  Wachmajster zdjął kepi i
przeżegnał się.
Erast Pietrewicz szedł prędko przez szeroki hall. Masa ledwie za nim
nadążał, wymachując grubą teczką, wypchaną paczkami asygnat, aż się
miało wrażenie, że zaraz pęknie. W urzędzie o tak wczesnej porze było
raczej pustawo  a i nie takie to miejsce, żeby się w nim mieli tłoczyć
interesanci. Z odległego końca korytarza, gdzie na zamkniętych
drzwiach widniała tabliczka  Oficerska sala gimnastyczna , dolatywały
krzyki i szczęk metalu. Fandorin sceptycznie pokręcił głową:
rzeczywiście, oficerom żandarmerii bardzo przyda się sztuka walki na
rapiery. Niby z kim? Z rzucającymi bomby? Wszystko to przeżytki
starego. Lepiej by się uczyli dżiu dżitsu albo przynajmniej angielskiego
boksu. Zanim wszedł do gabinetu oberpolicmajstra, powiedział do Masy:
 Siedz tu, dopóki cię nie zawezwą. Pilnuj teczki. Głowa boli?
 Mam mocną głowę  odparł dumnie Japończyk.
 No i Bogu dzięki. Tylko uważaj, ani kroku stąd.
Obrażony Masa wydął policzki, najwyrazniej uważając tę ostatnią
uwagę za zbędną. Za wysokimi dwuskrzydłowymi drzwiami znajdował
się sekretariat, z którego, sądząc po tabliczkach, można było pójść albo
prosto do gabinetu, albo na prawo, do tajnego działu. Jewgienij
Osipowicz miał zresztą jeszcze własną kancelarię, na bulwarze
Twerskim, wolał wszelako gabinet na Małej Nikickiej  bliżej miał stąd
do ukrytych sprężyn machiny państwowej.
 Dokąd?  Dyżurny adiutant podniósł się na widok oberwańca.
 Asesor kolegialny Fandorin, urzędnik do zadań specjalnych przy
generale gubernatorze. W bardzo pilnej sprawie.
Adiutant skinął głową i pobiegł zameldować. Pół minuty pózniej do
sekretariatu wszedł sam Karaczencew. Na widok naszego włóczęgi
stanął jak wryty.
 Erast Pietrowicz? To ci przebranie! Co się stało?
 Niejedno.
Fandorin wszedł do gabinetu i zamknął za sobą drzwi.
Adiutant odprowadził niezwykłego interesanta zaciekawionym
wzrokiem. Wstał, wyjrzał na korytarz: nikogo nie ma, tylko naprzeciwko
siedzi jakiś Kirgiz. Wówczas oficer podszedł na paluszkach i przytknął
ucho do drzwi przełożonego. Słychać było spokojny głos urzędnika do
zadań specjalnych, od czasu do czasu przerywany basem generała.
Niestety, chociaż krzyczał, nie można było zrozumieć, o co chodzi.
Repliki brzmiały tak:
 Jaka znowu teczka?
 &
 Jak pan mógł!
 &
 A on co?&
 &
 Na Chitrowkę?!
Wówczas ktoś otworzył drzwi wejściowe, adiutant zaś ledwo zdążył
odskoczyć  udał, że akurat zamierzał zapukać do generała. Z niechęcią
odwrócił się do wchodzącego. Nieznajomy oficer z teczką pod pachą
podniósł uspokajająco dłoń i wskazał boczne drzwi, prowadzące do
tajnego działu: proszę sobie nie przeszkadzać, ja tylko tam. Szybko
przeszedł przez obszerny pokój i zniknął. Adiutant znowu nadstawił
ucha.
 Koszmar!  krzyknął ze wzburzeniem Jewgienij Osipowicz. A po
chwili znowu jęknął:  Churtinski? To nie do wiary!
Adiutant przywarł do drzwi, mając nadzieję, że podsłucha chociaż
cząstkę opowiadania asesora kolegialnego, ale teraz, jak na złość, wlazł
kurier z pilnym pakietem i trzeba było pokwitować odbiór.
Po kolejnych dwóch minutach z gabinetu wyszedł generał 
wzburzony, czerwony na twarzy. Sądząc jednak po błyszczących oczach,
nowiny nie były złe. Za Jewgienijem Osipowiczem szedł tajemniczy
urzędnik.
 Trzeba zapoznać się z teczką, a wtedy zajmiemy się naszym
Kainem  powiedział oberpolicmajster, zacierając ręce.  Gdzie ten
pański Japończyk?
 Czeka na k korytarzu.
Adiutant uchylił skrzydła i zobaczył, jak generał i urzędnik zatrzymują
się przed oberwanym Kirgizem. Ten wstał, ceremonialnie się ukłonił,
kładąc dłonie na udach.
Asesor kolegialny z widocznym niepokojem zapytał go o coś w owym
dziwnym narzeczu.
Azjata znowu się ukłonił i odpowiedział, uspokajając urzędnika. Ten
podniósł głos, wyraznie niezadowolony.
Na twarzy skośnookiego odbiło się zakłopotanie. Chyba się
usprawiedliwiał.
Zbity z tropu generał zmarszczył rude brwi i spoglądał to na jednego,
to na drugiego.
Asesor kolegialny złapał się za głowę i zwrócił się do adiutanta:
 Czy do gabinetu wchodził oficer z teczką?
 Tak jest. Poszedł do tajnego działu.
Urzędnik dosyć ordynarnie odepchnął najpierw oberpolicmajstra, a
potem adiutanta, i rzucił się ku bocznym drzwiom sekretariatu. Reszta
pobiegła za nim. Za drzwiami z tabliczką ukazał się wąski korytarz,
którego okna wychodziły na podwórze. Jedno z nich było uchylone.
Asesor kolegialny przechylił się przez parapet.
 Na ziemi są ślady butów! Wyskoczył przez okno!  jęknął
porywczy urzędnik i ze złością rąbnął pięścią w ramę. Uderzenie było
tak silne, że całe szkło z żałosnym dzwiękiem wysypało się na zewnątrz.
 Ale co się stało, Eraście Pietrowiczu?  przestraszył się generał.
 Nic nie rozumiem.  Asesor kolegialny rozłożył ręce.  Masa
mówi, że w korytarzu podszedł do niego oficer, wymienił jego imię,
wręczył zapieczętowaną kopertę, zabrał teczkę i rzekomo zaniósł do
mnie. Oficer rzeczywiście był, ale wyskoczył przez okno razem z teczką.
To jakiś koszmarny sen!
 Pakiet! Gdzie pakiet?  spytał Karaczencew. Urzędnik otrząsnął
się i znowu zaszwargotał po azjatycku. Chałaciarz, który przejawiał
oznaki najwyższego niepokoju, wyciągnął zza pazuchy urzędowy pakiet
i kłaniając się, wręczył go generałowi. Jewgienij Osipowicz spojrzał na
pieczęcie i adres. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl