do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podczas dorocznych urlopów wędrowaliby po kraju pomagając słabszym i walcząc ze
złem?
Te rozmyślania przerwało mi przybycie Tella i Krogulca. Dobili kajakiem do brzegu
w chwili, gdy Bronka kończyła jedzenie obiadu, który dla niej pozostawiłem w menażce.
Krogulec pierwszy wyskoczył na ląd i kołysząc się na swych pałąkowatych nogach
natychmiast podszedł do dziewczyny.
- Nie oszukasz mnie! - zawołał piskliwie. - Jesteś z bandy Czarnego Franka. Co tutaj
robisz? Po co tu przyszłaś? Znowu jakąś hecę chcecie zmalować? Twój Czarny Franek
dostał dziś niezłe cięgi od innych chuliganów. Ale my was i tak przepędzimy stąd na
cztery wiatry.
Dziewczyna nie odezwała się, tylko niżej pochyliła głowę nad menażką. A Krogulec,
jakby mnie nie widząc, powiedział do Tella, wyciągającego kajak na brzeg:
- Może zabierzemy ją do naszego obozu? Skoro oni chwytają jeńców, to i my możemy
zrobić tak samo.
Tell puścił tę propozycję mimo uszu. Podszedł do mnie, przywitał się, ale i jego
intrygowała osoba Bronki.
- Czy pan wie, że ona należy do bandy Czarnego Franka? - zapytał.
- Należała. Zerwała z nimi - wyjaśniłem.
Krogulec, którego aż rozsadzała złość, zapiszczał jak kogucik:
90
- Jak to: zerwała? Całe popołudnie spędziła w towarzystwie Czarnego Franka na
wyspie Bukowiec wśród tamtejszych kempingów. Planowali jakiś napad czy nowe
złodziejstwo.
Bardzo dziwnie na te słowa zareagowała Bronka.
- Zerwałam? Wcale nie zerwałam z Czarnym Frankiem! - krzyknęła do Krogulca. -
Nie zerwałam z nim i nie zerwę, rozumiecie?
Krogulec triumfująco wziął się pod boki.
- No, słyszy pan? Teraz wiadomo, kogo pan karmi w swoim obozowisku.
- Muszę wam zwrócić uwagę, druhowie - odezwałem się - że teren swego obozowiska
uważam za neutralny. Bronka korzysta z prawa azylu. Jak wiecie, nie pochwalam waszej
wojny z bandą. Bronka tu jest jako moja prywatna znajoma.
Wilhelm Tell z dezaprobatą pokręcił głową.
- Tak nie można, panie Tomaszu. To wcale nie jest postawa neutralna. W końcu
wychodzi na to, że pan pomaga bandzie Czarnego Franka. A przecież pan poznał nasze
szczere chęci, żeby się z nimi pogodzić. I co się potem stało? Znowu podstępnie zakradli
się do naszego obozu i poprzewracali namioty. Teraz już nie ma mowy o pokoju nad
jeziorem. Albo my, albo oni.
- Tak jest! - krzyknął Krogulec. - Albo my, albo oni.
Odpłynęli.
A ja patrząc za nimi pomyślałem ze smutkiem, że chyba na jakiś czas straciłem
przyjaciela, z którym przeżyłem tyle ciekawych przygód. Zbliżyła się do mnie Bronka.
Usiadła na kocu. Tak jak i ja patrzyła w ślad za oddalającym się kajakiem.
- Mam pretensje do siebie, że opuściłam Franka. Zrobiłam to wtedy, gdy wszyscy go
porzucają. W bandzie nikt go już nie słucha.
- Nie będzie miał Franek mapy, nie dostanie pieniędzy od Krawacika - rozważałem
głośno. - Nie wyjedzie banda do Sopotu, Franek nie odzyska wodzostwa.
- A właśnie że odzyska. Jeszcze dziś odzyska! - oburzyła się Bronka. - Pan nie zna
Franka. To wspaniały chłopak.
- Szykuje jakiś nowy łobuzerski wyczyn? - zapytałem z ironią.
- Pan się dowie. I to wkrótce - rzekła przez zaciśnięte zęby. A potem - ni stąd, ni
zowąd - rozpłakała się.
- Nie lubię beks, ślamazar i mięczaków - powiedziałem trochę szorstko. - Dać ci
proszek nasenny? Idz spać. Jutro obudzisz się w weselszym nastroju.
Wzięła ode mnie proszek i pochlipując poszła do namiotu.
O dziesiątej wieczorem czekało mnie spotkanie z Kapitanem Nemo. Postanowiłem, że
jeśli tym razem Nemo zdecyduje się ze mną prowadzić otwartą grę, wyjawię mu sprawę
zatopionej ciężarówki i postaram się wciągnąć go do współpracy.
W tym momencie przypomniałem sobie o Fałszywym Ornitologu i jego
czarodziejskiej piszczałce.
 A może zabrać ją ze sobą na spotkanie z Kapitanem Nemo? - pomyślałem.
Spotkanie miało się przecież odbyć na Przylądku Sandacza, gdzie w pobliskim lasku
biwakował Ornitolog. Nie oczekiwałem żadnej złej przygody, ale na wszelki wypadek -
raczej dla żartu - postanowiłem uzbroić się w piszczałkę. Sięgnąłem do wehikułu,
wyszukałem ją i wsadziłem do kieszeni.
Zapadły ciemności, zbliżała się dziesiąta.
91
Bronka już chyba smacznie spała w namiocie. U moich sąsiadów także panowała
zupełna cisza. Włączyłem silnik wehikułu i bardzo wolno, niemal bez szmeru i plusku,
wjechałem w jezioro. Nie zapalałem świateł samochodowych, bo przecież Przylądek
Sandacza leżał naprzeciw mojego obozu, zdołałem dobrze poznać tę część jeziora.
Płynąłem bez pośpiechu. Nie chciałem przybyć na spotkanie wcześniej, niż
przewidywał termin. Ale nie zamierzałem również się spóznić.
Mimo ciemności nocnych brzeg i drzewa na przylądku rysowały się mocną, czarną
krechą, a wkrótce usłyszałem plusk fal rozbijających się na piaszczystej ostrodze.
Dziwiło mnie trochę, że nie słyszę warkotu ślizgacza, ale doszedłem do wniosku, że być
może Kapitan Nemo trochę spózni się na spotkanie.
Była punktualnie dziesiąta, gdy znalazłem się na Przylądku Sandacza. Wehikuł
wprowadziłem w trzciny i poszedłem na koniec przylądka. Tu usiadłem pod krzakiem
nad samą wodą.
Przylądek Sandacza wydawał się bezludny i cichy, tylko delikatnie i monotonnie
szumiał las i pluskały fale jeziora. Dlatego aż drgnąłem, gdy nagle w trzcinach grubym
głosem odezwał się stary kaczor. Potem głucho bucząc przeleciał mi nad głową wielki
chrząszcz.
Minęło pięć minut, a pózniej dziesięć. Fajka zaczynała przygasać, a Kapitana Nemo
wciąż nie było. Czyżby zrezygnował ze spotkania?
Na krótki moment przez chmury na niebie przedarł się skrawek księżyca, podobny do
przełamanej na pół złotej monety. Ale zaraz zniknął i ciemności pogłębiły się.
Spojrzałem na zegarek. Minęło już piętnaście minut od terminu naszego spotkania. I
nagle za swoimi plecami wyczułem czyjąś obecność. Odwróciłem się szybko. Tak, ktoś
zbliżał się skrajem lasku. Niska, czarna sylwetka sunęła ku mnie bezszelestnie jak zjawa.
Podniosłem się z ziemi. To był Kapitan Nemo w swym czarnym płaszczu, z kapturem
nasuniętym na głowę. Zatrzymał się o trzy kroki ode mnie i gestem dłoni wskazał mi,
abym usiadł. On także ukucnął.
Aż do bólu oczu starałem się przeniknąć mrok i dostrzec twarz Kapitana Nemo, aby
zapamiętać z niej jakiś charakterystyczny szczegół. Lecz ciemności osłaniały mu twarz [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl