do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

trudno jej oddychać. Jak mogła nie zauważyć, że sukienka jest za
115
Anula
ous
l
a
and
c
s
ciasna w biuście? Po cichutku wkradła się do salonu w chwili, gdy
Marcus podchodził do kapelana w towarzystwie drużby, jego
najlepszego przyjaciela Jamesa Robinsona. Jimmy i pastor musieli
przypłynąć wczesnym rankiem, kiedy Honey odsypiała swoją
wczorajszą klęskę.
Szybko usiadła na wolnym krześle obok Carey.
- Dlaczego się spózniłaś? - szepnęła przyjaciółka.
- Starałam się ubrać przyzwoicie.
- Ty? To coś nowego.
Matka obejrzała się, rzucając córce karcące spojrzenie. Na
pewno będzie miała pretensję, że nie usiadła razem z rodzicami i
Drew. Honey czuła się coraz gorzej i coraz trudniej było jej oddychać.
- Spójrz, jaka ona jest piękna - westchnęła Carey.
Honey podniosła wzrok. Do sali wkroczyła Samantha, spokojna
i promienna. Bum! Honey zrobiło się słabo. To nie ma sensu,
pomyślała. Dlaczego to się dzieje, skoro w pobliżu nie ma mężczyzny
usiłującego ją uwieść?
Bum-bum-bum. Nie, to niemożliwe. Dlaczego właśnie teraz
miałaby dostać ataku paniki? To tylko ta przeklęta sukienka.
Czy kiedykolwiek patrzyła na mężczyznę tak, jak Samantha
patrzy teraz na jej brata? Kiedy panna młoda zbliżyła się do stojących
przed kominkiem mężczyzn, Honey zobaczyła twarz Marcusa.
Malowało się na niej uwielbienie. Bum-bum-bum.
116
Anula
ous
l
a
and
c
s
Honey wpatrzyła się w kapelana, który pełnym wzruszenia
głosem mówił o połączeniu się dwojga istot, które pragną być razem,
by stworzyć wspólnie coś większego od nich samych.
To piękne, pomyślała Honey. Poczuła, że pieką ją oczy.
Szybkim ruchem otarła powieki. Skąd ta nagła skłonność do płaczu?
Widocznie powietrze na Brunhii tak na nią działa...
Bum-bum-bum. Miała wrażenie, że za chwilę się udusi.
Jeżeli rozepnie sukienkę, rodzina nigdy jej tego nie daruje.
Wstała niepewnie z krzesła. Pokój zawirował, potem wirowanie
ustało, ale wszystko widziała jak przez mgłę: wykrzywioną twarz
Marcusa, zatroskane spojrzenie Samanthy, zaczerwienione z gniewu
policzki ojca, otwarte spazmatycznie usta matki, jakby jej również
brakowało tchu.
- Strasznie mi przykro - wymamrotała. Odwróciła się, niemal
przewracając krzesło, i resztką sił wybiegła do kuchni.
Przystanęła za drzwiami. Ledwo trzymała się na nogach.
Powietrza, muszę odetchnąć świeżym powietrzem.
Wydostała się jakimś cudem do ogrodu, ale biegła przed siebie,
myśląc, że albo padnie nieprzytomna na ziemię, albo zmusi swoje
płuca, by zaczęły działać.
Po drodze zdjęła z nóg eleganckie pantofelki i porzuciła je na
trawniku.
Dopiero po dłuższej chwili zrozumiała, że biegnie prosto do
przystani, w której stała łódz Joego.
117
Anula
ous
l
a
and
c
s
Dlaczego to robi? Przecież nie chce go więcej widzieć po tym,
jak wczoraj ją odtrącił! Nie tę bogatą, rozkapryszoną panienkę, za jaką
uchodziła w rodzinnym domu, ale autentyczną, prawdziwą Honey,
jaką pragnęła się stać. Obnażyła się przed nim, a on ją odtrącił. Palił ją
gorzki wstyd.
A jednak chciała go zobaczyć.
Zwolniła kroku. Czuła ogień w płucach, które łapczywie
chwytały ostre, morskie powietrze. Zatrzymała się, by popatrzyć na
swoje ręce. Już nie drżały. Ciężkim krokiem ruszyła dalej...
Odrzucił zaloty półnagiej kobiety. Max rozmyślał nad sobą,
wstawiając naprawiony silnik do łodzi zaprzyjaznionego rybaka.
Powinien chyba zgłosić się do psychiatry. Sądząc po zachowaniu
miejscowych dzieci, które obchodziły go od rana szerokim łukiem,
musiał wyglądać jak gradowa chmura. Dopiero na widok zbliżającej
się Palomy trochę się rozpogodził.
- Dzień dobry, senhor.
- Co słychać, senhora! - W wyrazie jej twarzy uderzyło go coś
odświętnego.
- Mogłabym tańczyć ze szczęścia.
- To wspaniale. Z jakiego powodu?
Paloma z lubością pogłaskała się po brzuchu. Ten gest mógł
oznaczać różne rzeczy. Na pewno nic erotycznego, bo na to kobieta z
wyspy nigdy by sobie nie pozwoliła. Chyba że...
- Serafina mówi, że noszę nowe dziecko.
- Jesteś pewna?
118
Anula
ous
l
a
and
c
s
Serafina była miejscową znachorką, siedemdziesięcioletnią
kobietą, która podobno nigdy w życiu nie opuściła wyspy.
- O tak. Serafina nigdy się nie myli. A pan ma dzieci?
- Nie.
- Pewnie wy w Ameryce nie potrzebujecie dzieci, tak jak my.
- Skąd ci to przyszło do głowy?
- Ta śmieszna senhora o jasnych włosach też mówiła, że nie chce
mieć dzieci. A może mówiła o mężu. Już nie pamiętam.
- Ta śmieszna senhora... - Max nie dokończył zdania. Co go to
obchodzi? Po tym, jak ją wczoraj potraktował, na pewno przestanie go
nachodzić. I bardzo dobrze.
Ale jeżeli powiedziała, że nie chce wychodzić za mąż, to może
jednak zle ją ocenił?
- O, właśnie idzie - zauważyła Paloma. Maksowi ścierpła skóra.
Ostrożnie podniósł oczy.
Drogą wiodącą do plaży istotnie szła Elise. W co ona znowu się
ubrała? Spowita od biustu do bioder w delikatną materię
lawendowego koloru, wyglądała jak naga.
Paloma znikła niepostrzeżenie. Mądra kobieta, wie co się święci.
Elise zaś zmierzała prosto w jego kierunku. Stanąwszy przed
Maksem, z całej siły dziobnęła go palcem w pierś.
- Jestem ci winien przeprosiny za wczoraj - bąknął niepewnie.
- Miałeś na to dość czasu. Nie zauważyłam, żebyś mi z samego
rana przyniósł bukiet róż.
- Skąd miałem wziąć róże na Brunhii?
119
Anula
ous
l
a
and
c
s
- To trzeba było popłynąć do Portimao. Zezłościł się. Dlaczego
on ma być wszystkiemu winien?
- Ja nie chciałem tego, o co ci chodziło.
- Nieprawda.
- Właśnie że prawda.
- Nie opowiadaj. Może i jestem... - omal nie powiedziała
 dziewicą". Czy do reszty straciła rozum, żeby się do tego
przyznawać? - Powtarzasz bez końca, że mnie nie chcesz, ale twoje
ciało mówi zupełnie co innego. Lepiej uzgodnij ze sobą, na co masz
chęć, a tymczasem trzymaj ręce przy sobie.
- Mówisz, jakbym to ja wczoraj zerwał z ciebie ubranie.
- Powinnam znowu się rozebrać, a potem odesłać cię do
wszystkich diabłów. Dopiero byś poczuł, co mi wczoraj zrobiłeś.
- Daj spokój! - zawołał przestraszony, bo Elise wykonała taki
gest, jakby zamierzała spełnić swoją grozbę.
Jedyne, co mu pozostało, to uciekać, gdzie oczy poniosą. Ludzka
wytrzymałość ma granice. Zastanowił go jednak wyraz oczu tej
kobiety - wyzierało z nich autentyczne cierpienie.
- Przepraszam, jeśli sprawiłem ci ból. - Max znał gorzki smak
odtrącenia.
- Nie pochlebiaj sobie. - Odwróciła się plecami.
- Nigdy dotąd nie spotkałaś się z odmową?
- Zwykle to ja wybieram. Jestem wybredna.
- To chyba nie jest wada.
120
Anula
ous
l
a
and
c
s
- Było nam dobrze razem - powiedziała, zmieniając ton. - Nie
próbuj zaprzeczać.
- W tym właśnie cały kłopot.
Ujął jej twarz w obie dłonie. Honey przymknęła oczy, pewna, że [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl