do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wraŜeniami.
— Ej, chłopaki! — Leniwy gospodarz odwrócił się. Obok wozu szedł utykający lekko na
prawą nogę starszy syn Leonsa, Ksant — szeroko uśmiechnięty, cały czas odrzucał dłonią z
czoła kosmyk szpakowatych włosów. Machnął ręką do Igrata, zrównał się z nim i chwycił za
odrapany skraj wozu.
— I tu wszyscy śpią — powiedział wesoło, mrugając do woźnicy. — A chciałem w kości
pograć. Ale nuda!
— Ćśśś! — zasyczał przestraszony gospodarz. — Nie budź ich…
— E tam! Tych drani nawet kijem nie zbudzisz. U nas na statku…
— Na jakim statku?
— Na Prima Andecji. To po zuagirsku znaczy „pierwsza gwiazda”. Mój ojciec kupił go od
księcia Mazelli Ipsi; nie słyszałeś o takim? A skąd tobie, wsiowy szczurze… Pewnie poza
Tarancją nigdzie gdzie nie bywałeś? A ja pochodzę z Kordawy! No więc, jak mój ojciec
poszedł na dno…
— Jak to — na dno? A Leonso to kto?
— Mój ojciec! — zniecierpliwił się Ksant. — Aleś ty tępy, przyjacielu. Po prostu nie
wiem, jak z tobą rozmawiać… Na dno! Na Mitrę! Po prostu zbankrutował! Teraz rozumiesz?
No i Prima Andecję trzeba było sprzedać jednemu kupczykowi. Malutki taki, grubiutki,
wiecznie zasmarkany, podobny do naszego Michera…
— On ci zaraz naopowiada — odezwał się nagle przytomnie Micher, patrząc ponuro na
starszego syna Leonsa — jak się trudził na statku od świtu do nocy.
— A trudziłem się! — wściekł się Ksant. — Skąd moŜesz o tym wiedzieć, świnio!
— Ty sam świnia i krowi ogon — odpowiedział niewzruszenie mały Micher.
Ksant nadął się i spurpurowiał. Leniwy gospodarz, którego mocne ciało znajdowało się
pomiędzy dwoma kogutami, najpierw poczuł, a potem takŜe usłyszał, jak ze świstem i
grzmotem z jego siedzenia wyrywają się haniebne dźwięki, i takŜe poczerwieniał. Micher
popatrzył z niedowierzaniem na sąsiada i nagle zrozumiał, co się dzieje. Wciągnął ustami
powietrze i chichocząc piskliwie, oparł się na ramieniu stropionego Igrata. Krew napłynęła
mu do twarzy ze śmiechu, tak Ŝe nie odróŜniał się teraz kolorem od swych towarzyszy.
— No, bracie… — wymamrotał Ksant, wytrzeszczając oczy. — Zdaje się, mówiłeś, Ŝe
niczego nie potrafisz? Takiej pieśni jeszcze nigdy w Ŝyciu nie słyszałem! Ludzie będą cię na
rękach nosić! No, spróbuj jeszcze razik!
Igrat spuścił głowę, czując, jak palą go uszy, po czym spojrzał z ukosa na płaczącego ze
śmiechu Michera i… spróbował.
IV
Zajęty róŜnymi sprawami Conan przez cały czas był myślami w stajni. Przed jego oczami
wciąŜ stał piękny gniady trzylatek ze wspaniałą grzywą i szczupłymi, mocnymi nogami. Ale
zatrzymał go Pallantyd.
— Panie, wszystkiego się dowiedziałem!
— O czym znowu, stary psie? — warknął zirytowany Conan. Pochłonięty przyjemnymi
myślami o cudownym podarunku z Koryntii zupełnie zapomniał o ostrzeŜeniu Peljasa i o
porannej rozmowie z wiernym Pallantydem.
— Jak to? — Kapitan Czarnych Smoków spojrzał na króla zdumiony. — O komediantach!
— Na Croma! Zdaje się, Ŝe nie uda mi się dzisiaj iść do mojego gniadosza… Dobrze,
opowiadaj, byle szybko!
— Proszę! — Pallantyd wyciągnął zza mankietu zwinięty w rulon szary pergamin. — W
czasie Mitradesu będzie w Tarancji pięć trup. Jedna z Turanu — ta nigdzie na dłuŜej się nie
zatrzymuje i snuje się od karczmy do karczmy. Piją i nigdy nie trzeźwieją, tak Ŝe trzeba
będzie ich sprawdzić przed świętem… śeby do czego nie doszło… Druga to nasza własna —
są pod nadzorem. Trzecia — ze Shemu, ale jest juŜ w Tarancji. Ulokowali się w domu Rudej
Strona 12
Donnell Tim - Conan I Widmo Przeszłości
Magali… — Przy ostatnich słowach Pallantyd rzucił królowi dwuznaczne spojrzenie. Wiesz
sam, panie, jakie dziewczęta u niej mieszkają…
Conan wzruszył ramionami.
— Czy komedianci to nie męŜczyźni? Niech im tam. Mów, co dalej.
— O czwartej wiadomo tylko, Ŝe zatrzymała się w domu niejakiego leniwego Igrata na
skraju Puantenu — podjął Pallantyd z westchnieniem. — Przesiedzieli tam kilka dni, a teraz
kierują się do Tarancji. Piąta jest z Ophiru i teŜ juŜ są w drodze do nas. To wszystko, panie.
— Niewiele warte są twoje informacje, stary psie! Ale Nergal z tymi komediantami.
Chodźmy lepiej popatrzeć na mojego gniadego.
Pallantyd przyjął zaproszenie króla z najwyŜszym zadowoleniem. Jednak Conan nie zdąŜył
jeszcze dotknąć ręką drewnianego skobla na drzwiach stajni, gdy zawołał go sługa,
truchtający kaczym chodem po prostej ścieŜce ogrodu. Król obrzucił go lodowatym i
spojrzeniem i z ponurą miną wysłuchał wiadomości.
— Panie mój, ponownie przyjechał do ciebie mag. Jest z nim jeszcze ktoś. Straszny!
Conan zazgrzytał zębami i popatrzył tęsknie na drzwi stajni, zza których dobiegało ich
chrapanie gniadosza. Miał juŜ dość całej tej historii. Czego jeszcze chce Peljas i kogo
przywlókł ze sobą?! Splunął z rozdraŜnieniem, odwrócił się i ruszył do pałacu, aby przyjąć
gości jak przystoi aquilońskiemu władcy.
— W złym momencie przyszliśmy, przyjacielu? — spytał z lekkim uśmiechem Peljas,
składając pokłon królowi.
— Klnę się na Croma, Ŝe miałem nadzieję weselej spędzić czas… i sens w próŜnym
gadaniu!
— PróŜnym? O nie, panie! Jeśli pamiętasz, mowa była o twoim Ŝyciu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl