do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

-Wiesz przynajmniej, gdzie jesteśmy? - zapytała z niepoko-
jem. - Przed chwilą minęliśmy drogę, którą pojechał Warden.
-Wiem. Teraz rozglądam się, bo ma tutaj być wąski szlak od-
bijający w lewo. Wątpię, czy ktoś ustawił przy nim specjalnie dla
nas drogowskaz. Znajdziemy się na prawdziwym pustkowiu.
-Sądziłam, że na pustkowiu jesteśmy już od dawna. Szare, za-
rośnięte wrzosowiska, od czasu do czasu jakieś skały,
wychłostany
wiatrem kolcolist. Nie wygląda na to, żeby ktoś tutaj mieszkał.
-A komu by się chciało?
-Mogę zapalić? - odezwał się z tyłu Marler. - Tak pewnie wy-
gląda koniec świata.
-Pal, pal - odpowiedział machinalnie Tweed. - Mam otwarte
okno.
Paula usłyszała ciche szczęknięcie jakiegoś mechanizmu i od-
wróciła się, żeby zobaczyć, co było zródłem hałasu. Marler, trzy-
mając w ustach niezapalonego jeszcze papierosa, sprawdzał
broń. Kiedy zauważył, że Paula się mu przygląda, włożył rękę do
kieszeni i wyjął z niej przedmiot, który natychmiast rozpoznała.
Marler uśmiechnął się szeroko.
-Pocisk eksplodujący. Taki sam jak ten, który w Stonehenge
rozwalił Charmianowi głowę.
-Strasznie wtedy nabrudziłeś - przypomniała - a ja musiałam
posprzątać.
-Dostałaś tę robotę - powiedział poważnie - żebyś przestała
myśleć o Charmianie.
-Zwietnie zadziałało - przyznała, patrząc mu w oczy. - To był
taki drań, że wcale nie żałowałam, widząc, co z niego zostało...
Stój! Skręć w lewo - zawołała, spojrzawszy przez przednią
szybę.
251
- Zauważyłem - uspokoił ją Tweed. - Jest też drogowskaz. Do
Harmei's Head.
Włączył lewy kierunkowskaz, żeby uprzedzić jadącego za nimi
Harry'ego, a potem powoli wjechał na wąski szlak, obrośnięty
z obu stron kolcolistem. Samochody ledwie się tu zmieściły. Miał
nadzieję, że szlak nie zwęzi się, zanim dotrą do celu.
Paula włączyła cicho radio. Nadawali właśnie prognozę pogo-
dy. Od południowego zachodu nadciągała wielka burza. Wiatr
w porywach do stu trzydziestu kilometrów na godzinę. Podmuchy
wichury już uderzały w przednią szybę, ale nie zaczęło jeszcze
padać. Pokonawszy kolejny zakręt, Tweed zobaczył wznoszący się
przed nimi stok. Wjechał na jego szczyt i zahamował. Dotarli na
klif ze skałą Harmer's Head, z której przez ponad sto lat strzeżo-
no tego odcinka wybrzeża. Skała znajdowała się czterdzieści me-
trów od nich.
Była ogromna, wielka jak cztery domy. Największa bryła gra-
nitu, jaką Paula widziała w życiu. Patrząc z dołu, kiedy przejeż-
dżali w pobliżu nadmorską szosą, nie zdawała sobie sprawy z roz-
miarów skały. Kształtem przypominała sześcian, jeden z prawie
płaskich boków był zwrócony w ich stronę. Morza stąd jeszcze nie
było widać. Zasłaniała je skała. Tweed powoli przejechał krótki
odcinek dzielący go od niej i zaparkował pod gigantycznym gła-
zem. Harry zatrzymał się obok.
Marler wyskoczył z auta pierwszy, za nim Paula, nim Tweed
zdążył wyłączyć silnik. Księżyc wisiał jeszcze na niebie, niezasło-
nięty armadą niskich czarnych chmur, nadciągających znad mo-
rza. Marler wyjrzał na wybrzeże z jednej strony Harmer's Head,
Paula z drugiej. Wkrótce dołączył do niej Tweed.
Harry razem z Pete'em Nieldem wyciągał ciężkie torby, w któ-
rych znajdował się jego arsenał. Uginjąc się pod ich ciężarem,
przenieśli wszystkie do kryjówki u stóp skały. Paula osłupiała,
gdy przez lornetkę zobaczyła daleko w dole frachtowiec.
Nawet z tak wielkiej odległości wydawał się ogromny. Cumo-
wał niedaleko wąskiej platformy wychodzącej w morze obok dro-
gi. Wyposażony w koła i barierki trap łączył statek z lądem. Sta-
tek unosił się i opadał na coraz większych falach, gnanych
wiatrem od morza.
- To nie ten statek - wyjąkała. - Przecież  Oran" płynął pod
liberyjską banderą, a ten ma flagę Panamy, No i to wcale nie jest
 Oran", tylko  Constantine"!
252
-Bo ma przebiegłego szypra - powiedział spokojnie Tweed,
obserwujący statek przez lornetkę. -To znaczy tak mu się zdawa-
ło, kiedy kazał zmienić na Atlantyku banderę i namalować na
burcie nową nazwę.
-Ale... - zaczęła Paula.
-Nie dyskutuj - uciął Tweed - tylko obserwuj. Frachtowiec, któ-
ry uciekł nam z Ile des Oiseaux koło Marsylii, miał duże
kwadrato-
we wgniecenie na lewej burcie. Tak samo jak ten. Musiał
uderzyć
w nabrzeże w jakimś porcie. To ten sam frachtowiec.
-Masz rację. No i zaraz zamierza wypłynąć w morze - powie-
działa. - Spójrz tylko na jego komin.
Rzeczywiście. U wylotu komina kotłował się czarny dym, pory-
wany natychmiast i roznoszony przez wiatr. Paula spojrzała
w stronę skały i dostrzegła Marlera, który przyzywał ich naglą-
cym gestem.
Pobiegli do niego. Harry i Nield również biegli ku Marlerowi
z ciężkimi torbami na ramionach.
- Stąd świetnie wszystko -widać - poinformował ich Marler.
- Na dole dużo się dzieje. Załoga składa się z samych Arabów. Na
pokładzie pełno jakichś skrzynek. Sądzę, że zakończyli właśnie
rozładunek. Jedna ze skrzynek się rozpadła i na pokład wysypa-
ły się z niej głowice. Uzbrojone. Bardzo nieostrożni ci Arabowie.
Przekazał lornetkę Pauli. Tweed patrzył w dół przez własną.
Harry zrzucił z ramion torbę, wyjął z niej granat i pokręcił głową.
-Nie wiem, jak mam trafić w tę bandę. Są za daleko. Co to za
wielki kamień, tam w dole?
-Chybotek - odpowiedział Tweed. - Rzeczywiście jest ogrom-
ny. Podobno jeśli się o niego oprzeć, to zaczyna się kołysać, ale
nie daje się zepchnąć ze swojego miejsca.
-Naprawdę? - Harry był najwyrazniej zafascynowany. - Mu-
szę spróbować...
Pobiegł, zanim Tweed zdążył go zatrzymać czy ostrzec, że lu-
dzie z frachtowca nie mogą dostrzec najmniejszego ruchu. Na
czworakach przemieszczał się szybko skalną rynną. Paula przypa-
trywała się mu w osłupieniu. Harry wstał, gdy tylko dotarł do
Chybotka, i teraz pchał go z całych sił. Głaz zaczął się chylić ku
morzu. Paula zasłoniła usta dłońmi, kiedy kamień przesunął się
u podstawy. Harry odskoczył od głazu, a ten natychmiast powró-
cił na miejsce, w którym spoczywał od Bóg wie kiedy.
Paula miała ochotę wybuchnąć śmiechem, ale się powstrzy- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl