[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Faith otworzyła drzwi i jej przewodnik wszedł do holu, błyskając olśniewającym
uśmiechem. Sam przyjrzał mu się dokładnie, usiłując zachować obiektywizm. Zobaczył
krótko, po wojskowemu obcięte jasnoblond włosy, wielkie bicepsy pod obcisłą białą koszulką
polo, nowiutkie dżinsy dobrej marki, modne okulary przeciwsłoneczne wiszące na szyi na
czarnym rzemyku. Brakowało tylko fotografów z weekendowego dodatku do Dżentelmena .
Coleman Bricker rzekł przewodnik donośnie, potrząsając dłonią Faith.
Rany boskie, do tego jeszcze Coleman, pomyślał Sam. Ciekawe, z jakiego pisma
ilustrowanego ściągnął to imię?
Trafił pan tutaj bez problemu? zapytała Faith, cofając rękę.
Skarbie, znalazłbym drogę nawet podczas burzy i z zawiązanymi oczami. Coleman
wystudiowanym gestem przechylił głowę na bok. Nie martw się. Nie mogłaś znalezć nikogo
odpowiedniejszego. Potrafiłbym wywęszyć w górach nawet twój złamany paznokieć.
Sam nie wiedział, czy ma płakać, czy się śmiać. Faith chyba też. Odkaszlnęła sucho.
Hm, to doskonale. Czy masz wszystko, czego będziemy potrzebować?
Oczywiście, panienko. Dwa konie, sprzęt biwakowy, żywność. Przestudiowałem mapy
bardzo dokładnie. Wszystkie szczegóły są tutaj wskazał na swoją głowę.
Co za kurzy móżdżek, zadziwił się Sam.
Możesz zwracać się do mnie po imieniu odezwała się Faith, wyraznie skrępowana.
Wezmę tylko swoje rzeczy i ruszamy.
Hej odezwał się Sam, gdy Faith zniknęła na górze. Coleman drgnął nerwowo.
Wspaniale, pomyślał Sam.
Ciekawe, jak ten przystojniaczek zareagowałby na widok niedzwiedzia grizli albo na
dzwięk ryku górskiego lwa. Wyciągnął do niego rękę.
Sam McCants.
Dłoń Colemana była gładka i wilgotna, ale uścisk celowo silny. Sam uśmiechnął się tylko
i również wzmocnił uścisk. Twarz Kurzego Móżdżka poczerwieniała z wysiłku. Po chwili
cofnął rękę. Wsunął lewą dłoń do kieszeni i podał Samowi wizytówkę.
Wszystko, czego zapragniesz. Przewodnictwo górskie, biwakowanie, szkoły
przetrwania. Wystarczy zadzwonić.
Sam wątpił, by ten chłopaczek był w stanie przetrwać ukąszenie komara, cóż dopiero
przeżyć kilka dni w górach. Ale to w końcu nie była jego sprawa. Skoro ta głupia kobieta
miała ochotę tracić czas i narażać życie, to był jej problem.
Znasz kanion Lonesome Rock? zagadnął obojętnie, popijając kawę.
Wzdłuż, w poprzek i po przekątnych. Nie musisz się martwić.
Czy ja wyglądam na zmartwionego? odrzekł Sam leniwie, zerkając z ukosa na dłoń,
którą Coleman położył na jego ramieniu. Jak przystało na doświadczonego przewodnika,
Kurzy Móżdżek wyczuł niebezpieczeństwo i szybko cofnął dłoń.
Jesteś krewnym panny Courtland? zapytał ostrożnie.
Tylko mężem.
Jestem gotowa zawołała Faith, zbiegając po schodach. Włosy miała związane w
koński ogon, na ramieniu plecak, a w pasie przewiązała się dżinsową kurtką. Widzę, że już
się poznaliście dodała, przenosząc niepewnie wzrok z jednego mężczyzny na drugiego.
Upewniłem Sama, że jesteś w dobrych rękach zawołał radośnie Coleman.
Faith sceptycznie uniosła brwi.
Ach, tak? To miło z pana strony, panie Bricker, ale to nie było konieczne. Prawda,
Sam?
Absolutnie niepotrzebne potwierdził Sam.
W takim razie ruszajmy odezwał się Coleman po długiej, pełnej napięcia chwili.
Miło było cię poznać, Sam.
Sam w milczeniu pił kawę. Gdy Coleman w końcu wyszedł, Faith wzięła głęboki oddech.
No cóż... do zobaczenia powiedziała.
Faith...
Westchnęła i przymknęła oczy.
Proszę, nie próbuj mnie już przekonywać.
Nie miałem takiego zamiaru.
Och uśmiechnęła się blado. No cóż, dziękuję. Sam podszedł do schodów i
wyciągnął z pudełka czarny kapelusz ze skórzaną, zdobioną srebrem przepaską.
Ale myślę, że nie powinnaś wyruszać bez kapelusza. Przewidziałem, że będzie ci
potrzebny, tylko nie znałem rozmiaru. Musiałem zgadywać.
Faith zaniemówiła ze zdumienia.
Jest piękny szepnęła w końcu.
Nałóż go. Sam uśmiechnął się. Nałożyła, podeszła do lustra i zaśmiała się cicho.
Dobry rozmiar rzekła z oczami rozjaśnionymi radością. Dziękuję.
Wyglądała pięknie i gdyby nie ten wynajęty idiota, który czekał na zewnątrz, Sam w tej
chwili zaniósłby ją na górę, do swojego łóżka. Cofnął się o krok, zły na siebie i sfrustrowany
sytuacją.
Faith znów na niego spojrzała.
Wrócę za kilka dni.
Sam skinął głową, przyglądając się, jak jego żona wychodzi z innym mężczyzną.
Do diabła z nią mruknął i wrócił do kuchni. Jadę na ryby.
Faith była pewna, że widziała tę samą krzywą sosnę już co najmniej trzy razy. Znajdująca
się o kilka metrów dalej grupa skałek w kształcie głowy orła również wyglądała niepokojąco
znajomo. Mimo to Coleman, który jechał przodem, wciąż zapewniał, że są na właściwym
szlaku i wkrótce zatrzymają się na odpoczynek.
Faith nie mogła się już doczekać postoju. Trzy godziny w towarzystwie tego
egocentrycznego przystojniaczka zupełnie ją wyczerpały. Była pewna, że wpadnie w histerię,
jeśli Coleman jeszcze raz zwróci się do niej per panienko . Pomyślała z irytacją, że sama jest
sobie winna. Nie trzeba było wynajmować człowieka, którego wcześniej nie widziała na oczy.
Nawet konie, które przyprowadził, były nieodpowiednie. Jej kasztanka była płochliwa i
odskakiwała w bok nawet na odgłos spadającego liścia. Gdyby nie to, że Faith od dzieciństwa
jezdziła konno, już dawno wylądowałaby na ziemi. Kontrolowanie konia pochłaniało
mnóstwo energii i wymagało nieustannej koncentracji. Ramiona miała już całkiem
zesztywniałe. Nie siedziała na koniu od dwóch lat i teraz, po kilku godzinach spędzonych w
siodle, bolały ją wszystkie mięśnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]