do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bardzo się przyjazniły, a rodzice poznali
się jeszcze przed dekadą Ngó Dinh Diema
(ksiądz Thuan był jego siostrzeńcem). Ze
względu na szacunek, jakim go darzyłam,
postanowiłam nie ukrywać mojej opinii o
reżimie wprowadzonym przez jego wujów,
dostrzegając w tym opatrznościowym
spotkaniu okazję do poważnej rozmowy na ten
temat. Czy zaszło jakieś nieporozumienie?
Czy ksiądz, z którym tak bardzo pragnęłam
porozmawiać, rozmyślił się w ostatniej
chwili? W każdym razie czekałam na próżno z
dobrą godzinę, a księdza Thuana spotkałam
ponownie dopiero trzydzieści lat pózniej w
Paryżu.
Powróćmy na via della Conciliazione.
Niewiele sobie przypominam z innych
zagadnień poruszanych podczas kongresu
-zapewne okazały się potem mało ważne.
Pamiętam za to, jak na jednej z sesji
plenarnych pojawił się Jego Eminencja
Montini, wówczas arcybiskup Mediolanu,
gorąco powitany przez delegatów, których
oklaski wyrażały bez wątpienia nadzieję, iż
zostanie on następcą Piusa XII i że nowy
pontyfikat przyniesie oczekiwane zmiany.
I tak się rzeczywiście stało - nadeszło
pokolenie wiernych zaangażowanych w prawie
wszystkie aspekty życia Kościoła,
215
zaczęły się też pojawiać wspólnoty, które
nie proszą a priori biskupów, by trzymali
je do chrztu, a mimo to tworzą dynamicznie
rozwijające się ogniska, będące dowodem
chrześcijańskiej obecności w świecie.
Jednak wówczas, po powrocie do Sajgonu,
przez dobre pół roku musiałam podczas
rozmów na temat kongresu tłumaczyć subtelną
różnicę pomiędzy  mandatowym" i
 niemandatowym" apostolstwem świeckich.
Udało mi się uszanować owo rozróżnienie,
choć osobiście nie bardzo byłam przekonana
o wyższości jednego nad drugim. Moi
rozmówcy, widząc, z jakim ferworem bronię
swych idei, prowokowali mnie pytaniem, czy
walczyłabym o to, by dziewczynki mogły
służyć do Mszy św. Pamiętam, jak wzbudziłam
ogólne rozbawienie, odpowiadając, że nie
zamierzam przelewać krwi z tak błahego
powodu i że wyruszyłabym do boju raczej po
to, by właściwe miejsce wiernych - kobiet i
mężczyzn - zostało nareszcie uznane przez
hierarchię kościelną i żeby zaczęła ona
poważnie traktować ich działania. Nie był
to przypadek Wietnamu Anno Domini 1957.
Tymczasem konsulat włoski w Bernie
stwierdził, że nie otrzymał zgody włoskiego
rządu na wydanie wizy moim polskim
przyjaciołom - ale prawdziwą przyczyną
odmowy był zapewne bałagan i zła wola
konsularnych urzędników. Tak czy inaczej,
Zosia i Stefan nie dotarli na rzymski
kongres i zmuszeni byli powrócić do Polski.
Nasze  do zobaczenia!" z Fryburga okazało
się pożegnaniem - przypuszczaliśmy wtedy
wszyscy troje, że na zawsze.
Rozdział XIII NAUCZYCIELKA
WT roku 1958, po ukończeniu studiów z
zakresu literatury francuskiej, zaczęłam
uczyć języka francuskiego w najstarszych
klasach Gimnazjum Gia Long w Sajgonie -
była to szkoła żeńska, znana niegdyś, od
koloru ubrań noszonych przez uczennice,
jako  szkoła fioletowych mundurków". Dzięki
temu, że zdarzało mi się w życiu śpiewać w
rozmaitych chórach, mój głos nabrał mocy,
co miało kapitalne znaczenie w
sześćdziesię-cioosobowych klasach, do
których przez otwarte zazwyczaj na oścież
drzwi i okna wpływało odrobinę świeżego
powietrza i całe mnóstwo hałasu.
Decybele atakowały nas z pagody po drugiej
stronie ulicy, gdzie buddyjscy mnisi
recytowali swoje monotonne litanie przez
megafon! Nie było chyba rzeczywistej
potrzeby, by zakłócać spokój sąsiadom
głośnymi modłami - na co dzień owo miejsce
kultu było nader rzadko odwiedzane. Czyżby
bonzowie chcieli w ten sposób wyrazić
protest przeciwko dyskryminacji, jakiej
wraz ze swymi współwyznawcami byli ofiarą?
Czy wierni długiej trady-
217
cji narodowej pragnęli wykrzyczeć swymi
modłami sprzeciw wobec reżimu Ngó Dinh
Diema? W każdym razie kosztowało mnie wiele
wysiłku, by mój głos było słychać na końcu
sali.
Zważywszy na liczebność klas, nie było
mowy, by odpytywać indywidualnie częściej
niż raz w tygodniu. Zdzierałam więc gardło,
objaśniając zasady gramatyki i poprawiając
błędy ortograficzne na tablicy, nie mając
przy tym złudzeń co do skuteczności nauki
konwersacji. Skupiałam się raczej na
objętej programem historii literatury i na
cywilizacji francuskiej, której program nie
obejmował, ale interesowała ona moje
uczennice. Nie wahałam się odwoływać do
ojczystego języka, gdy treści okazywały się
zbyt trudne czy też zasady zgodności czasów
i trybu warunkowego zbyt subtelne, by
wytłumaczyć je w języku Racine'a. Czasami,
czekając aż skończy się ulewa, przez
ostatnie kilka minut lekcji śpiewałyśmy
stare piosenki francuskie, a potem -na
dzwięk szkolnego dzwonka - fala
stożkowatych kapeluszy wylewała się na
ulice Sajgonu.
Choć musiałam się bardzo natrudzić, by
nauczyć wymowy samogłosek otwartych i
zamkniętych oraz końcowych spółgłosek (jest
to, ogólnie rzecz biorąc, największy
problem moich rodaków), niektóre z uczennic
potrafiły wspaniale naśladować gwiazdy
współczesnej francuskiej piosenki (wyznaję,
że w tej dziedzinie byłam ciemna jak tabaka
w rogu). Moje wysiłki nie szły jednak
całkiem na marne, czego dowodzi przypadek
pewnej uczennicy, cierpiącej na lekkie
zaburzenia psychiczne. Ponieważ zwierzyła
mi się ze swoich problemów rodzinnych,
które były zapewne przyczyną jej kłopotów,
chciałam poznać sprawę bliżej i odwiedziłam
ją, przynosząc kilka pomarańczy. Jakież
było moje osłupienie, gdy przywitała mnie
po francusku i rozmawiała ze mną całkiem
poprawnie, posuwając się nawet do
naśladowania mojego akcentu, ba - moich
nawyków i braków. Ale gdy tylko została
wyleczona, zapomniała wszystko, co wiernie
zarejestrowała jej podświadomość, i wróciła
na swoje miejsce, pośród najsłabszych
uczennic w klasie.
218
Myślę, że moje podopieczne miały poczucie
uczestnictwa w przygodzie, jaką jest rok
szkolny spędzony ze swą nauczycielką.
Pewnego razu, gdy będąc w marnej formie,
omawiałam Siewcę Wiktora Hugo,
niezapowiedzianie zjawiła się dyrektorka,
aby przeprowadzić wizytację. Moje
uczennice, zazwyczaj zmożone upałem i
raczej bierne, wsparły mnie nieoczekiwanie,
demonstrując zainteresowanie poematem i
wtrącając swoje uwagi, dzięki czemu lekcja
przemieniła się w ożywioną dyskusję, a ja
nagle odzyskałam energię, której bardzo
brakowało mi owego ranka.
Wśród moich kolegów, w większości
buddystów, panowało przekonanie, że
historia literatury francuskiej -
przynajmniej w końcowych klasach, gdzie
obejmowała ona okres od renesansu po
romantyzm - musi być wykładana w kontekście
cywilizacji chrześcijańskiej i monarchii z
boskiego nadania, jak miało to wówczas
miejsce we Francji. Moje słuchaczki były [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl