do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Bardzo nie lubię wyjeżdżać z Paryża. Tylko tu czuję się dobrze. Włóczęgi po hotelach dawno mnie
przestały bawić. Ciągle czegoś zapominałam, cholera!
- A co teraz zamierzasz robić. Mary?
- Nie wiem jeszcze. Mam dość dobrą propozycję z pewnej amerykańskiej korporacji od
public relalions. Ale nie mówmy o tym. Taki fajny dzień. Chcę ssać dni mojego urlopowania ze
smakiem jak cynamonowy cukierek alloidos. Cieszę się, że wyrwałeś mnie wczoraj. Jack mnie już
znudził. Nawet ze sobą nie śpimy. On prawie codziennie jest pijany. Chyba poproszę go. żeby się
wyprowadził.
- To ciekawe. Może ci się spodobać. Wiesz, Amerykanie są faktycznie na totalnym luzie.
Przynajmniej większość z nich, a szczególnie ci z NYC. To nie poza. Przekonałem się. Nie wiem
jednak, czy mógłbym dla nich pracować. Business traktują tak poważnie. Zresztą masz racje. Nie
mówmy o codzienności. Byłaś w Stanach. Mary?
- Nie, jeszcze nie i nie śpieszy mi się. Niedawno Margot, wiesz, ta moja przyjaciółka, wróciła
stamtąd.
Właśnie zjawili się ci, na których czekaliśmy.
- Och, jak miło was widzieć - piszczała Monik
-Cześć! Fajnie, że wpadliście. Zapowiada się interesująco. To co? Idziemy do kina?
Szybko uregulowałem rachunek i wyszliśmy, żeby złapać jakąś taksówkę. Byliśmy z Mary niezle
podchmieleni. Cieszyłem się, że dwie godzinki zejdzie nam w kinie. Po drodze postanowiłem, że
kupimy jakieś wino, bo zależało mi, żeby nasi znajomi złapali tę samą falę, na której surfowałem z
Mary od rana. W dobrych nastrojach ułożyliśmy się w pluszowych fotelach. Włączono ciemność.
Potem na ekranie pojawiły się obrazy. Butelka z czerwonym bordeaux przeszła z rąk do rąk. Mary
tylko czekała na tę chwilę. Już kiedyś przecież widziełis'my ten popierdolony film. Gdy tylko
zgasły światła, rozchyliła nogi, wzięła moją dłoń i położyła ją na swojej pizdzie. Kiedy zdążyła
zdjąć rajstopy i opuścić spódniczkę? Nie wiem. Znowu była mokrogorąca. Czułem jej zapach.
Sandałowe drzewa zaczęły tańczyć w mojej głowie. Chciała, żebym ją pieścił dwoma palcami.
Włożyłem je tam, a ona zaczęła mnie ściskać swoją rurą. Widziałem, że jest podniecona jak suka w
czasie cieczki. Rozpięła mój rozporek i chwyciła mojego kutasa. Ukradkiem pośliniła rękę i
masowała moją pałę. Wiem, że najchętniej zaczęła by go ssać. Spuściłem się do kubka po coca-
coli. Moje plemniki, niestety, nie będą obżerać się jej wyjebaną galaretką. Zbrązowiałe zdechną w
śmietniku.
Po wyjściu z kina Ludwig zaprosił nas na drinka w malowniczym Opus VII. To taki lokal
japiszonów z poluzowanymi krawatami. W przedsionku skrytki na aktówki i laptopy. Nigdy nie
wiadomo, co zamówić. Byłem tu tylko raz, na spotkaniu z Leonardem, wydawcą moich tłumaczeń.
Ohydna knajpa. Sterylna jak sala operacyjna. Oni jednak czuli się tu dobrze. Po kilku kolejkach
miałem jednak serdecznie dość. Tym bardziej że rozmowa zeszła na temat wakacji, które ja
przespałem w swoim wymagającym renowacji mieszkaniu, przechadzając się, od czasu do czasu,
po przedpokoju letniej depresji, a oni spędzili na jakiejś greckiej wysepce. Z pewnością nudzili się
bardziej niż ja, ale w ich opowieści był to raj na ziemi. Zaproponowałem zmianę lokalu. Wszyscy
chętnie się zgodzili, gdy usłyszeli o darmowym winie i to najprawdopodobniej kalifornijskim.
Wyszliśmy. Lekko chwiejąc się, wypłynęliśmy na ocean pogmatwanych ulic naszego miasta. Te
tunele i wiadukty z pewnością jawiły się, z lotu ptaka, jak kłębowisko świeżo wyklutych padalców.
Na płaskim brzuchu Paryża kwitły słabeńkie, naszprycowane fosforem kwiaty, wydzielające
zapach sfermentowanej benzyny. To zdezelowane powietrze z jazgotem wciskało się do naszych
nozdrzy. Pomruk pijanych kotów otulał nasze ciała. Lecimy balonem do kolejnej przystani mgieł.
Kolejne godziny przyjemnego bla bla. Talerze pełne tłuściutkich, ma-ślanoróżowych krewetek
przelatywały przez nasz stolik z niedozwoloną prędkością, po czym znikały niczym UFO w
głębokich zlewozmywakach, obsługiwanych przez afrykańskich emigrantów. Czarne ręce
obłapiające nieskazitelnie białe talerze w łazni naczyń. Stadko kelnerów dziobało spokojnie
napiwki, podczas gdy nam wysychały głębokie studnie czerwonego bordeaux. Armia papierosów
dzielnie walczyła ze sfatygowaną klimatyzacją. Tkwiły razem w jakimś' pacie, nie wiedząc, jak
zadać ostateczny cios.
Po wysłuchaniu kilku historyjek opowiedzianych przez Monik starałem się nie dopuszczać jej
więcej do głosu. Jej opowies'ci, nie dość, że długie, to były jeszcze szare i beznamiętne jak noc
spędzona w małym miasteczku przez podstarzałego dyrektora wiejskiej szkoły. Spoglądałem często [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl