[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Hej tam, uwaga! Proszę nie strzelać!
Ten ktoś przystanął. Laura milczała, kryjąc się w bezpiecznych ramionach
starego dębu. Myśliwy nie odpowiedział na jej wezwanie. Po krótkiej chwili po-
nownie usłyszała jego kroki, tym razem zmierzające w jej kierunku.
W kapturze nasuniętym głęboko na oczy nie zauważyła, kiedy wyszedł z
lasu. Dotarło to do niej dopiero, gdy z potoków deszczu wyłoniła się nagle tuż
przed nią jego sylwetka. Z przerażenia podskoczyła niemal do góry.
- Powinien pan bardziej uważać! Mógł mnie pan postrzelić! - powiedziała
oskarżająco, rzucając ciekawe spojrzenie w jego stronę. Mężczyzna miał na
sobie ciężki płaszcz nieprzemakalny i sztruksowe spodnie wpuszczone w
czarne, wysokie buty. W ręku trzymał złamaną strzelbę.
- Nie miałem pojęcia, że ktoś tu jest! - usłyszała jego głęboki głos, na
którego dzwięk gwałtownie uniosła głowę. Z jej gardła wydobył się głośny jęk,
gdy w nieznajomym rozpoznała Josha Kerna.
- 72 -
S
R
- To ty ?! - Czego tutaj szukał? W jaki sposób miała się przed nim bronić,
jeśli spotykała go na każdym niemal kroku?
- Tak, to ja - wykrzywił usta, rozbawiony. - Na Boga, co ty tu robisz
podczas takiej ulewy?
- Pracuję - burknęła i zerknęła w stronę jego strzelby. - Czy to ty
próbowałeś ustrzelić tego biednego zająca?
- Biednego zająca? Cała chmara jego pobratymców... zdewastowała
niedawno kilka poletek z młodymi warzywami - odparł ze zniecierpliwieniem. -
Tej wiosny rozmnożyły się niesamowicie. To okropne małe szkodniki. Trzeba
zdecydowanie zmniejszyć ich liczbę.
- Znalazłeś sobie wytłumaczenie, prawda? - powiedziała, patrząc na niego
z wrogością. - Założę się, że lubisz strzelać. Wyglądasz na kogoś, kto lubi
zabijać zwierzęta!
Widziała, że mu się to nie spodobało. Popatrzył na nią lodowatym
wzrokiem i warknął:
- Jestem człowiekiem praktycznym i zarabiam na chleb jako farmer. Nie
mam czasu rozczulać się nad małymi zajączkami, które zżerają moje plony i po-
zbawiają mnie środków do życia.
- Twoje plony? - powtórzyła zdziwiona. - O czym ty mówisz? Przecież
twoje pola nie sięgają aż tak daleko. Leżą dobre piętnaście kilometrów stąd. Ta
ziemia należy do Ransomów. Czy lady Flora wie, że strzelasz na jej terenach?
- A jak myślisz? Nie sądzisz chyba, że znalazłbym się tu bez jej zgody?
Poprosiła mnie, żebym przetrzebił trochę stada zajęcy. Miał się tym zająć jej
dzierżawca, George Danby, którego pola ucierpiały najbardziej, ale niedawno
chorował na zapalenie płuc i nie doszedł jeszcze do siebie. Dał mi do pomocy
swego syna, Phila.
Laura zerknęła w stronę lasu, ale nie dostrzegła tam nikogo.
- A gdzie jest teraz ten Phil?
- 73 -
S
R
- Poszedł zanieść do domu ustrzelone zające, podczas gdy ja wybrałem
drogę przez las. Chciałem pożegnać się z lady Ransom, zanim ruszę do domu.
No, a teraz twoja kolej. Co tu robisz?
- Mówiłam już. Pracuję - mruknęła krótko, ale jedno spojrzenie w jego
zimne oczy uświadomiło jej, że tak łatwo się nie wykpi. - Robię zdjęcia i
dokonuję pomiarów. Latem zamierzamy zorganizować tutaj wielką imprezę
reklamową.
Josh był wyraznie zdumiony.
- Chcesz powiedzieć, że lady Flora zgodziła się na coś takiego?
Zazwyczaj nie udostępnia swej posiadłości na tego typu juble.
- Ale to Ian Eyre jest klientem organizującym tę imprezę - wyjaśniła
niechętnie Laura.
Oczy Josha zwęziły się i zrobiły zimne jak stal.
- Ach, teraz rozumiem. Siostrzeniec lady Flory. Wydawało mi się, że go
skądś znam, gdy ujrzałem go w dworku, ale nie widziałem go już od wielu lat.
Na samo wspomnienie tamtego dnia i tego co się wtedy stało, twarz Laury
pokryła się rumieńcem. Nie odpowiadając popatrzyła z rozpaczą na
nieprzerwaną ścianę deszczu. Nic nie wskazywało na to, by miał przestać padać.
Mogło tak lać jeszcze przez wiele godzin, a ona nie mogła czekać. A już na
pewno nie w jego towarzystwie.
Przewiesiła futerał z aparatem fotograficznym przez ramię, wsunęła
magnetofon do kieszeni płaszcza, rzuciła szybko Muszę już iść" i odwróciła
się, by ruszyć pędem w stronę miejsca, gdzie zaparkowała swój samochód.
Nie zdążyła zrobić kroku, gdy nagle wielka, biała błyskawica przecięła
niebo tuż nad miejscem, w którym stała. Laura wrzasnęła i podskoczyła do góry.
Mało brakowało, a upuściłaby aparat. Z trudem zdołała go uchwycić trzęsącymi
rękami. Nie należała bynajmniej do bojazliwych kobiet, ale panicznie bała się
burzy. Uważała, że jest w niej coś nieobliczalnego.
- Chyba nie boisz się piorunów? - spytał Josh, szczerze zdumiony.
- 74 -
S
R
- Boję się - przyznała niechętnie i zadrżała, gdy znów rozległ się głuchy
odgłos grzmotu.
- Wy, miejskie dziewczyny, boicie się własnego cienia! Gdybyście lepiej
rozumiały prawa przyrody, nie byłybyście takie nerwowe - oznajmił Josh, ale
gdy na niebie pojawiła się kolejna błyskawica, a Laura znowu zadrżała, dodał: -
Chodzmy stąd. Robi się zbyt niebezpiecznie. Ten dąb jest najwyższym drzewem
w parku.
Laura popatrzyła na niego z przerażeniem.
- W takim razie biegnijmy w stronę domu.
- Za pózno. Nie zdążymy. Piorun mógłby nas dopaść na otwartej
przestrzeni!
Laura zakryła oczy dłońmi i zamarła w niemym przerażeniu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]