do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Blanche.
- Jest więc pani przeciwniczką małżeństwa? - podchwycił
natychmiast Roarke.
- Zdaje się, że jest to jedyna rzecz, co do której się zgadzamy -
uśmiechnęła się zjadliwie. - Domyślam się bowiem, że jest pan
zatwardziałym starym kawalerem?
- Jestem kawalerem - przytaknął z wyraznym rozbawieniem. -
Ale co do reszty mam pewne wątpliwości.
Blanche z zainteresowaniem wodziła wzrokiem od jednego do
drugiego.
- Zanosi się na bardzo ciekawą dyskusję - ucieszyła się. - Czy
moglibyście ją jednak kontynuować w salonie? Rozpaliłam w
kominku - powiedziała zachęcająco.
37
R S
Tisha gniewnie obróciła się na pięcie i pomaszerowała do drzwi.
Zamierzała jednak udać się do swego pokoju, gdyż nie miała ochoty
na dalsze przebywanie w towarzystwie zarozumiałego i bezczelnego
Roarke'a Madisona. Nagle poczuła, że ktoś ją chwyta za ramię.
- Bitwa się jeszcze nie zaczęła, a pani już ucieka? - usłyszała
przy uchu niski głos.
Ogarnęło ją dziwne gorąco. To dlatego, że nie mogę znieść jego
bliskości, pomyślała i ze złością strząsnęła jego rękę z ramienia.
Posłała mu pogardliwe spojrzenie i weszła do salonu. Naprawdę
myślał, że podda się bez walki? No, to ona mu zaraz pokaże!
Gdy usiedli, przybrała przepraszający wyraz twarzy.
- Rzeczywiście, nie miałam racji. Jak mogłam nazwać pana
zatwardziałym starym kawalerem? Przecież takie zjawisko w ogóle w
przyrodzie nie występuje.
- Jak pani doszła do tego wniosku?
I znów ten pobłażliwy ton! Poczekaj, doigrasz się, pomyślała
mściwie.
- Po prostu nie ma takiego mężczyzny, którego jakaś kobieta nie
potrafiłaby sobie owinąć wokół palca. Jeśli jest kawalerem, to tylko
dlatego, że tak naprawdę żadna nie miała na niego ochoty, a nie
dlatego, że tak postanowił. - Wzruszyła ramionami. - Już w Biblii
mamy pełno historii o tym, jak mężczyzni dawali się opętać kobietom.
Wystarczy wspomnieć Samsona i Dalilę, czy Dawida i Betszebę.
Zresztą, nie trzeba sięgać aż tak daleko. Czym wytłumaczy pan fakt,
że to wy klękacie przy oświadczynach, a nie my? - spytała triumfalnie.
38
R S
- To tradycyjny sposób wyrażenia szacunku - odparł.
- Nie widzę w tym nic uwłaczającego męskiej godności. To
wcale nie oznacza, że się przed wami płaszczymy.
- Jesteśmy na tyle mądre, że nie wymagamy tego. Pozwalamy
wam zachować trochę dumy. - Uśmiechnęła się z wyższością. - Do
okazywania pełnej uległości mamy psy i koty.
- Och, co za wielkoduszność - zachichotał, najwyrazniej
szczerze ubawiony. - Swoją drogą, podziwiam panią. Udało się pani
przekonać samą siebie, że kobiety wyświadczają nam olbrzymią łaskę,
przyjmując nasze oświadczyny. A przecież w rzeczywistości to my
czerpiemy wszelkie korzyści z tego układu.
- Czy zechciałby pan mnie oświecić co do owych rzekomych
korzyści? - spytała uszczypliwie.
- Z przyjemnością. W zamian za utrzymanie i drobne
kieszonkowe na jakieś ciuchy mężczyzna dostaje kucharkę, praczkę,
szwaczkę, sprzątaczkę, opiekunkę do dzieci, niańkę, pielęgniarkę,
osobę na posyłki i kochankę. W dodatku przy wspólnym
opodatkowaniu płaci niższy podatek, bo żona nie ma żadnych
dochodów. Same zyski - podsumował dobitnie.
- Och! Ze wszystkich... - zaczęła bezgranicznie oburzona Tisha.
- Chyba nie zamierza pani ze mną o tym dyskutować? -
Uśmiechnął się drwiąco. - Zaprzeczanie faktom jest po prostu
śmieszne.
- Pan jest niemożliwy! - wybuchnęła i posłała mu nienawistne
spojrzenie.
39
R S
- Sama pani zaczęła tę rozmowę. - Wzruszył ramionami. - Jak
się pani boi sparzyć, to niech pani nie igra z ogniem, tylko trzyma się
od niego z daleka.
- To pierwsze mądre słowa, jakie od pana usłyszałam. Chętnie
się do nich zastosuję! - Zerwała się z kanapy i szybkim krokiem
wyszła z pokoju.
ROZDZIAA TRZECI
- Powiedz mi, co to właściwie za człowiek, ten cały Madison? -
zagadnęła Tisha, na chwilę odrywając spojrzenie od drogi i przelotnie
zerkając na siedzącą obok ciotkę.
- Odniosłam wrażenie, że ma niezwykle wysokie mniemanie o
sobie. Uważa, że każda kobieta na niego leci. To nie do zniesienia!
- Czyli jednak jesteś zainteresowana moim sąsiadem -
powiedziała z lekką przekorą Blanche. - Po tym, jak wyszłaś z salonu,
a potem konsekwentnie milczałaś na ten temat, myślałam, że już nic z
tego.
- Wcale nie jestem nim zainteresowana, przynajmniej nie w
takim znaczeniu, o jakie ci chodzi. - Zacisnęła palce na kierownicy.
Nie miałaby nic przeciw temu, żeby to była szyja pana Madisona... -
Po prostu lepiej jest znać swego wroga.
- Niepotrzebnie tak się do niego uprzedziłaś. To wcale nie jest
gbur i notoryczny podrywacz, tylko jeden z najsympatyczniejszych
40
R S
ludzi, jakich zdarzyło mi się spotkać. Owszem, z pewnością wiele pań [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl