[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kuchni, parząc herbatę, rozmowa się rwała. W końcu wypili herbatę i
Freeman wyjawił cel wizyty.
- Jest pani zdecydowana tu zostać, wdowo Berry?
Lyddie rozważała kilka wersji wyczerpujących odpowiedzi, ale
ostatecznie zdecydowała się na krótką.
- Tak - powiedziała.
- Naturalnie ma pani takie prawo...
- A mój zięć postępuje wbrew prawu. Ale już dawno doszliśmy do
wniosku, że nic nie można na to poradzić.
- Nic podobnego! Uzgodniliśmy, że istnieje inny sposób postępowania,
który, jak wszystko teraz na to wskazuje, zdecydowanie pani odrzuciła
wbrew moim radom i zaleceniom. Wyjaśniwszy to sobie...
- Możemy się pożegnać i rozstać bez urazy. Przynajmniej mam taką
nadzieję.
Przez twarz prawnika przebiegł cały szereg grymasów, nim ostatecznie
pojawiła się na niej nowa i trochę przerażająca mina. Pochylił się na swoim
krześle.
- A ja mam inną nadzieję, wdowo Berry. Usilnie starałem się spełnić
życzenia pani męża. Ponieważ to już zamknięty rozdział, chciałbym
15
3
przedstawić własne pomysły. Jeśli mi wolno powiedzieć, chociaż bardzo
szanowałem pani męża... - Urwał. - Zawsze widział w ludziach tylko dobre
strony. Zgłosiłem mu swoje zastrzeżenia. Lecz teraz możemy wszystko
naprawić. Oto moja propozycja...
Ale Lyddie nie usłyszała dokładnie, na jaki pomysł wpadł Freeman, bo
skupiła się na jego wcześniejszych słowach. Tak, Edward zawsze widział w
ludziach same dobre strony - zaufał Nathanowi we wszystkich sprawach jej
dotyczących, tak jak kiedyś zaufał Shubaelowi. Chociaż teraz, kiedy się nad
tym zastanowiła, nie mogła mieć o to do niego pretensji. Postąpił tak, jak
postąpiłaby większość mężczyzn. Podzieliła się z nim swoimi
zmartwieniami dotyczącymi chorej krowy, niezapłaconego podatku, a on
próbował jej tego oszczędzić w przyszłości.
- Wdowo Berry?
- Przepraszam. Zamyśliłam się.
- Czy wybaczy mi pani moją ciekawość, jeśli zapytam, o czym pani
myślała?
- Myślałam o Edwardzie.
- Ach. No tak. Naturalnie. Wstał.
- Muszę już iść. Jeszcze o tym porozmawiamy. Proszę przekazać
Cowettowi, że życzę jego żonie szybkiego powrotu do zdrowia.
15
3
20
Lyddie spotkała się z Indianinem nazajutrz i wysłuchała jego relacji o
pacjentce, której stan niewiele się zmienił. Aódz była już oczyszczona,
uszczelniona i gotowa do połowu dorszy; Cowett zamierzał łowić ryby trzy
godziny przed przypływem i trzy godziny po nim - gdyby pływał dłużej, to
albo osiadłby na piaszczystych mieliznach, albo musiałby pozostać na
pełnym morzu do następnego przypływu.
Kiedy Sam wyszedł, Lyddie dała Rebecce kilka łyżek mleka i
kropelki, umyła ją i zmieniła jej pościel. Oddechy Rebecki Cowett były
takie płytkie, że Lyddie ledwo je wyczuwała. Chora nie otwierała oczu i nie
reagowała na dotyk ani głos, ale Lyddie i tak do niej mówiła, opowiadała jej
o pogodzie, o tym, co się dzieje w jej domu i ogrodzie, w czym doskonale
się orientowała, bo teraz przejęła również większość obowiązków
związanych z prowadzeniem gospodarstwa.
Akurat była przed domem, rozkładała na krzakach świeżo upraną
pościel, by słońce ją wybieliło, kiedy nadeszła kuzynka Betsey. Lyddie
zaprosiła ją do środka i patrzyła z lekkim rozbawieniem, jak Betsey
15
3
ostrożnie przekracza próg, tak samo jak kiedyś Lyddie. Teraz dom
Cowettów znała równie dobrze jak własny.
Betsey przyniosła trochę puddingu oraz piwo z miętą polej i szałwią;
twierdziła, że to środek który w kilka godzin leczył wszystkie dolegliwości
jej dzieci. Zajrzała przez drzwi do izdebki i spojrzała na Rebeccę Cowett.
No i wtedy się zaczęło. Dobry Boże. O, błogosławiony Panie. Czy jest jakaś
nadzieja? Wątpię. Bardzo wątpię. Czy reaguje? Nie. Widzisz, nie zwraca
uwagi na mój glos ani dotyk ręki. I jaka jest mizerna! Czy je? Powinna jeść.
Ciekawa jestem, jak długo... ? Ach, już niedługo. Całkiem niedługo.
Chociaż pamiętam małego Stephena Cobba, przez całe dwa tygodnie leżał z
zapaleniem opon mózgowych, a był o połowę chudszy od tej biedaczki.
Lyddie pozwalała Betsey mówić, zadawać pytania i samej na nie
odpowiadać, aż w końcu kuzynka usiadła na krześle, które Lyddie jej
przyniosła.
- Dobra z ciebie chrześcijanka - powiedziała wreszcie Betsey. - Dobra
z ciebie chrześcijanka, że tu przychodzisz.
- Znam lepszą - odparła Lyddie i wskazała izdebkę. Betsey prychnęła.
- Cóż, może przychodziła do domu modlitwy, ale ciekawa jestem, czy
opiekowałaby się tobą z takim oddaniem?
- Gdyby mój mąż płacił jej tyle, co Sam Cowett płaci mnie...
- Płaci ci? No, no.
Betsey umilkła, na jej twarzy malowało się zakłopotanie. Wiele
[ Pobierz całość w formacie PDF ]