do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dę próbował zmusić ją do lotu za Atlantyk. Przecież jest przyzwoitym facetem, a
nie jakimś szantażystą.
Padała ze zmęczenia. Prawie bezsenna noc, dziesięć godzin na stoisku, i po-
zostałe zdarzenia... Najlepiej zapomnieć o tym żałosnym incydencie. O szantażu
nie powie nawet Juno. Na pewno żartował, więc po co zawracać jej głowę?
Zerknęła przez okno na dom Brody'ego. Ciemno. Jest w Paryżu. Uff.
Położyła się i spojrzała na sufit. Zimą namalowała na nim bajkową postać,
ciemnowłosego cherubina o błękitnych oczach, który teraz patrzył na nią zza księ-
życowego promienia, przypominając o czymś, o czym wolałaby zapomnieć.
Niedziela i poniedziałek przeleciały jak z bicza trzasł. Daisy sprzedawała na
targu, prowadziła w domu kultury zajęcia z sitodruku, projektowała nowe odjazdo-
we ciuchy, pomagała w przygotowaniach do karnawału w Notting Hill.
Tak jak przypuszczała, Connor nie odzywał się. Pojawiał się tylko w erotycz-
nych snach, ale poza tym odpływał w zamierzchłą przeszłość.
- Daisy, otwórz! - Do drzwi pukała rozemocjonowana pani Valdermeyer. -
Jest do ciebie paczka. Przesyłka specjalna.
Daisy z trudem otworzyła oczy. Spojrzała na zegarek i ziewnęła. Zaledwie
siódma. Gdy otworzyła drzwi, gospodyni uroczyście wniosła pakunek w brązowym
papierze i położyła go na łóżku.
- Niesamowite, co? - Klasnęła rozemocjonowana. - To od tego przystojnego
młodzieńca z sąsiedniego domu.
- Aaaa... - Daisy stłumiła ziewnięcie.
- Co się dzieje? - spytała zaspana Juno, stając w drzwiach.
R
L
- Daisy dostała paczkę od wielbiciela. Chodz, Juno, popatrzmy, jak będzie
otwierać. - Usiadła na łóżku i gestem przywołała Juno.
- Jakiego wielbiciela? - spytała Juno, zasiadając jak na widowni. - A, tego... -
skomentowała drwiąco.
- Juno, nie bądz taka grubiańska - ofuknęła ją pani Valdermeyer. - Jest bardzo
przystojny i ocalił Panią Pootles od losu gorszego niż śmierć. Daisy mogła trafić
gorzej. Boże, już raz tak trafiła. Pamiętasz tego okropnego Gary'ego?
- Trudno go zapomnieć, ale ten facet wcale nie jest lepszy.
- Z wyglądu na pewno - odparła gospodyni.
- Nie chodzimy z sobą, pani Valdermeyer, zatem nie trzeba...
- Och, kochanie, co ty opowiadasz! Miły, przystojny, bystry... szukasz czegoś
więcej? Na pewno nie znajdziesz. Aha, do tego nadziany. To bardzo się przydaje,
kiedy namiętność już zniknie.
Daisy zajęła się paczką, by wyciszyć tę krępującą konwersację. Rozwiązała
sznurek, odwinęła papier, uniosła pudełko... Oby w środku nie było stringów czy
czegoś w tym stylu... Jednak z pudełka wypadły trzy koperty i wąskie, aksamitne
pudełeczko.
- Jakież to cudowne! Biżuterią należy się delektować w odpowiednich warun-
kach. Otwórz to - poleciła pani Valdermeyer, podając jej koperty.
Daisy zdumiała się niepomiernie, Juno patrzyła na nią z marsową miną, na-
tomiast gospodyni szalała z radości. W kopertach były: bilet powrotny do Stanów,
wylot w niedzielę o dwunastej, terminarz podróży podpisany przez niejaką
Caroline Prestwick oraz złota karta na nazwisko Daisy.
Drżącą ręką wzięła pudełeczko, do którego od spodu przyklejono jeszcze jed-
ną kopertę. Popatrzyła bezmyślnie na litery układające się w jej nazwisko, wreszcie
wyjęła kartkę z teksturowanego papieru firmowego Brody Construction.
Gdy zerknęła na tekst, zadrżała.
R
L
Aniele,
błyskotki znalazłem w sklepie w Paryżu i pomyślałem, że ci się spodobają.
Cokolwiek jeszcze potrzebujesz, skorzystaj z karty wedle potrzeby. Chcę, żebyś wy-
glądała stosownie do okazji.
Na lotnisku będzie czekał na Ciebie samochód. Do zobaczenia w Waldorf
Astorii.
Connor
PS Gdybyś się nie pojawiła, numer adwokata mam w szybkim wybieraniu.
- Jakież to romantyczne - rozmarzyła się pani Valdermeyer. - Dwa tygodnie w
hotelu Waldorf Astoria i złota karta kredytowa. Daisy, czekają cię wakacje życia.
- O co chodzi z tym adwokatem? - spytała Juno.
- Nie jadę. - Otrząsnęła się z entuzjazmu gospodyni.
Owszem, jak dotąd najdalej była w Calais, i to z wycieczką szkolną, więc ten
wyjazd jakby spadł jej z nieba... ale nie mogła. A tak w ogóle, to co to znaczy:
 Chcę, żebyś wyglądała stosownie do okazji"? Jakby była jego laleczką! Co za
bezczelność.
- Ależ jedziesz, kochanie, nie rób głupstw - odrzekła gospodyni.
- Absolutnie nie powinna! - oznajmiła gromko Juno. - Będzie zdana na jego
łaskę...
- Przestań, Juno, a najlepiej wyjdz. Muszę porozmawiać z Daisy na osobno-
ści. - Pani Valdermayer wypchnęła ją za próg i zatrzasnęła drzwi. - Biedna ta Juno,
ani krzty romantyzmu. - Usiadła obok Daisy. - Ale już nam nie przeszkodzi, więc
możemy zająć się tym, co naprawdę ważne.
- Nie rozumie pani. Nie ma w tym nic z romantyzmu. Zależy mu tylko na
tym, bym przez jakiś czas udawała jego dziewczynę. Ma to związek z biznesem,
choć nie znam szczegółów - zakończyła z goryczą. Tak mało obchodziła Connora,
że nie uchylił jej choćby rąbka tajemnicy.
R
L
- Możliwe, że mu się tak wydaje, ale sądzę, że chodzi o coś więcej.
- Akurat! - prychnęła, powstrzymując łzy.
- Kochanie, mężczyzni nie zapraszają kobiet w podróż pierwszą klasą do No-
wego Jorku z opłaconymi wszystkimi kosztami tylko z powodu interesów.
- Nie zaprosił, tylko kazał. Pewnie liczy na to, że inwestycja mu się zwróci,
gdy dopnie ten swój biznes... i osiągnie całkiem prywatne korzyści.
- Aobuz, co? Zupełnie jak Jerry, mój trzeci mąż. - Pani Valdermayer zachi-
chotała. - Ale jak już go usidlisz, lepszego nie znajdziesz i w łóżku, i poza nim.
- Nie chcę go usidlać. W ogóle nie chcę się angażować.
- Kochanie, podchodzisz do tego zbyt serio. Przecież to tylko wspaniała przy-
goda, nic więcej, a miałaś ich zbyt mało, by przepuszczać taką okazję.
- I tu się pani myli - fuknęła Daisy. - Miałam wystarczająco wiele przygód,
zanim tu się wprowadziłam, starczy mi na całe życie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl