[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oświetlonego frontu budynku. Fasada migotała i lśniła na tle jesiennego
mroku niczym naszyjnik z mieniących się diamentów, spoczywający w
ciemnej szkatułce.
- Czy to nie wspaniałe? - Karsten nie mógł opanować oszołomienia.
Znalezli się przed głównym wejściem. Również ozdobne, szerokie
schody, prowadzące do domu, oświetlały pochodnie. Dwie inne dorożki
właśnie nawracały, kierując się do miasta, podczas gdy goście zmierzali
do wejścia, by wkrótce zniknąć w szeroko otwartych drzwiach. Kon-
stanse przełknęła ślinę i w tej samej chwili zapragnęła stąd uciec. Nie
czuła się na tyle dobrze, by składać takie wizyty. Od Laury dostała
wprawdzie specjalny proszek, który miał jej pomóc pozbyć się mdłości.
Nie mogła go jednak zażywać zbyt często, ale w wieczór taki jak ten
trzeba spróbować wszystkiego. Rzeczywiście, czuła się nieco lepiej, ale
wciąż nienawidziła swojej nieforemnej, mocno zaokrąglonej sylwetki. Ze
szczupłej talii, z której zawsze była taka dumna, nic nie pozostało.
Dorożka zatrzymała się i Karsten wyskoczył z werwą, wyraznie dum-
ny, że może być gościem w tak szacownym domu. Dobrze opłacił doroż-
karza, zwracając się do niego ciepłymi słowami: mój dobry człowieku".
Konstanse dosłyszała, że umówił się z ńim na podróż powrotną - dorożka
R
L
miała ich odebrać aż dwie godziny pózniej, niż razem to ustalili. Zdała
sobie sprawę, że nie może polegać na słowie Karstena. W drzwiach po-
jawiły się służące, które odbierały od gości wierzchnie okrycia. Zagryzła
mocno wargi, by nabrały barwy, poszczypała policzki, by te się lekko za-
różowiły. Doskonale wiedziała, że jest bardzo blada.
Karsten pomógł jej zsiąść, podał jej ramię i oboje skierowali się ku
schodom. Szedł zbyt szybko, nie myślał, że żonie znacznie trudniej się
poruszać, ale kiedy już miała powiedzieć mu o tym, odwrócił głowę i ob-
darzył ją promiennym uśmiechem.
- Moja najdroższa Konstanse - rzekł z rozrzewnieniem w głosie. Wy-
dawało się, że każdą cząstką ciała chłonie blichtr, muzykę i docierający
aż tu śmiech. - Pomyśl tylko, że jesteśmy tu razem! Teraz dopiero życie
zaczyna się naprawdę! Nie masz pojęcia, jaki jestem szczęśliwy!
Na jej ustach pojawił się lekki uśmiech i pomyślała teraz o zadufanej,
przemądrzałej pokojówce Rakel. Została w domu i nie pójdzie na żaden
bal. Dobrze jej tak, skoro jest bezczelna. Nieustannie podlizuje siÄ™ Kar-
steno-wi, a co gorsza, flirtuje z nim i wystarczy, że Konstanse tylko się
odwróci, unika jak może swoich obowiązków.
Służąca ubrana w czarny, jedwabny fartuszek i biały czepek odebrała
ich płaszcze i poprowadziła w głąb domu. Gdy wkroczyli do sali balowej,
Konstanse zaparło dech w piersi. Nigdy przedtem nie widziała większej i
piÄ™kniejszej sali. Sala balowa w posiadÅ‚oÅ›ci Egerhøi nie należaÅ‚a wpraw-
dzie do skromnych, ta jednak przyćmiewała wszystkie inne. Zciany sali
pokrywała jedwabna materia, a nadto zdobiły je złote ornamenty i mnó-
stwo ogromnych luster. Te z kolei odbijały tysiące światełek pochodzą-
cych z zawieszonych pod sufitem, umieszczonych w równym szeregu ba-
jecznych żyrandoli. Gdzieniegdzie pod ścianami, w chińskich porcelano-
wych donicach, stały wysokie palmy, a wygodne sofy i fotele, pokryte
tkaniną w kolorze burgunda, zachęcały do odpoczynku.
W tej chwili podeszła do nich młoda kobieta. Była tak piękna, że
Konstanse zapragnęła zapaść się pod ziemię. W blasku żyrandoli i świec
jej włosy lśniły złotem. Skóra w kolorze brzoskwiniowym wydawała się
32
R
L
jeszcze świeższa na tle błękitu jedwabnej, szykownej sukni, pięknie opi-
nającej smukłą talię.
- Karsten Grøndal! Jak miÅ‚o ciÄ™ znów widzieć! A to jest pewnie twoja
żona, jakże się ona nazywa? Zapomniałam... Czy nie Karolinę?
- Przedstawiam ci Konstanse z rodu Lindemańnów. Jej ojciec był po-
tentatem węglowym i właścicielem kopalń w Niemczech. Osiadł w Kra-
gerø i tam wÅ‚aÅ›nie spotkaÅ‚em mojÄ… obecnÄ… żonÄ™.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]