do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Ciekawe, dlaczego komandor Brooks nie zadzwonił do mnie jak zwykle.
Wyatt uśmiechnął się z przekąsem.
- Ma zaufanie do telefonów w bazie, ale nie do zewnętrznych połączeń.
- Bardzo rozsądnie - przyznał Rawsthorne, wczytując się w list. Po chwili stwierdził: -
To bardzo ładnie ze strony komandora, że proponuje nam gościnę w bazie. Jest nas zresztą
niewielu. - Postukał palcem w list. - Wspomina, że niepokoi pana jakiś huragan. Drogi panie,
nie mieliśmy czegoś takiego na wyspie od 1910 roku.
- Wszyscy mi to powtarzają - odparł z goryczą Wyatt. - Panie Rawsthorne, czy miał pan
kiedyś złamaną rękę?
Rawsthorne był zbity z tropu. Przez chwilę jakby zabrakło mu słów, po czym odrzekł:
- Prawdę mówiąc, tak. W dzieciństwie.
- To było bardzo dawno temu.
- Prawie pięćdziesiąt lat. Ale nie rozumiem... Wyatt przerwał mu.
- Czy fakt, że minęło prawie pięćdziesiąt lat, odkąd złamał pan rękę, wyklucza
możliwość, iż jutro znów się to zdarzy?
Rawsthorne przez chwilę nic nie mówił.
- Przekonał mnie pan, młody człowieku. Rozumiem, że ten huragan poważnie pana
niepokoi?
- Owszem - stwierdził Wyatt z całym przekonaniem, na jakie było go stać.
- Komandor Brooks to bardzo uczciwy człowiek - powiedział Rawsthorne. - Wspomina
mi tutaj, że o ile pan się nie myli, baza nie będzie najbezpieczniejszym miejscem na San
Fernandez. Radzi, żebym wziął to pod uwagę przy podejmowaniu jakichkolwiek decyzji. -
Obrzucił Wyatta przenikliwym spojrzeniem. - Niech mi pan lepiej powie wszystko o tym
swoim huraganie.
Tak więc Wyatt raz jeszcze powtórzył całą historię, a Rawsthorne interesował się
najdrobniejszymi szczegółami i zadawał zaskakująco wnikliwe pytania. Kiedy Wyatt
wyczerpał temat, Rawsthorne stwierdził:
- Podsumowując więc: istnieje najwyżej trzydzieści procent prawdopodobieństwa, że ten
huragan, o groteskowej nazwie Mabel, dotrze do wyspy. Tak wynika z pańskich obliczeń.
Mamy poza tym pańskie niezachwiane przekonanie o nadejściu huraganu i uważam, że nie
powinniśmy go lekceważyć. Absolutnie! Bardzo cenię intuicję. Co więc teraz zrobimy, panie
Wyatt?
- Komandor Brooks proponował, żebyśmy odwiedzili Serruriera. Jest zdania, że skoro
nie dowierza Amerykanom, posłucha może Brytyjczyka.
Rawsthorne przytaknął.
- To wcale niewykluczone - stwierdził, pokręcił jednak głową. - Ale trudno będzie się
z nim teraz zobaczyć. Nawet w najbardziej sprzyjającej sytuacji nie jest łatwo się do niego
dostać, a w zaistniałych okolicznościach...
- Możemy spróbować - upierał się Wyatt.
- Rzeczywiście, możemy - powiedział rzeczowo Rawsthorne. - I musimy. - Spojrzał na
Wyatta bystrym, inteligentnym wzrokiem. - Ma pan dar przekonywania, panie Wyatt.
Ruszajmy natychmiast. Moje decyzje, dotyczące bezpieczeństwa brytyjskich obywateli, będą
siłą rzeczy zależeć od tego, co zrobi Serrurier.
Pałac prezydencki otoczyło wojsko. Rozlokowano wokół niego całe dwa bataliony
żołnierzy i w ciemnościach jarzyły się ich obozowe ogniska. Samochód był dwukrotnie
zatrzymywany i za każdym razem Rawsthorne zdołał się dogadać, by pozwolono im jechać
dalej. W końcu dotarli do ostatniej przeszkody: do wartowni przy głównym wejściu.
- Chcę się widzieć z monsieur Hippolyte em, szefem protokołu - oznajmił Rawsthorne
młodemu oficerowi, który zagrodził im drogę.
- Ale czy monsieur Hippolyte chce widzieć pana? - odezwał się bezczelnie czarnoskóry
oficer, szczerząc białe zęby.
- Jestem brytyjskim konsulem - odparł zdecydowanie Rawsthorne. - I jeśli nie zobaczę
się natychmiast z monsieur Hippolyte em, będzie on bardzo niezadowolony. - Przerwał,
dodając jakby po namyśle: - Prezydent Serrurier również.
Na wzmiankę o Serrurierze oficer przestał się uśmiechać i stracił pewność siebie.
- Proszę tu zaczekać - powiedział szorstko i wszedł do pałacu. Przyglądając się
widocznym wokół, uzbrojonym po zęby żołnierzom, Wyatt zapytał Rawsthorne a:
- Dlaczego Hippolyte?
- To nasza największa szansa dotarcia do Serruriera. Jest na tyle ważny, że Serrurier się
z nim liczy i dostatecznie słaby, abym mógł go zastraszyć, tak jak wystraszyłem tego
bezczelnego szczeniaka.
Po chwili  bezczelny szczeniak był z powrotem.
- W porządku. Monsieur Hippolyte przyjmie panów. - Skinął na żołnierzy. - Przeszukać
ich.
Wyatt poczuł, jak obmacują go bez skrupułów ręce czarnucha. Poddał się tym
poniżającym zabiegom, po czym został brutalnie wepchnięty za próg. Rawsthorne, stukając
obcasami, znalazł się tuż za nim.
- Hippolyte zapłaci mi za to - wycedził przez zęby. - Pokażę mu, co znaczy protokół. -
Spojrzał na Wyatta. - Mówi po angielsku, więc poczuje, jak mu nawymyślam.
- Niech pan da spokój - powiedział z naciskiem Wyatt. - Najważniejsze, żebyśmy
zobaczyli się z Serrurierem.
Gabinet Hippolyte a był przestronny i miał wysoki sufit z wymyślnymi gzymsami. Sam
Hippolyte wstał na powitanie zza pięknego XVIII-wiecznego biurka i podszedł bliżej,
wyciągając ręce.
- A, pan Rawsthorne! Co pana tu sprowadza w tak szczególnym czasie i o tak póznej
porze? - zapytał z czysto oksfordzkim akcentem.
Rawsthorne darował sobie obelgi, które miał na końcu języka i oznajmił chłodno:
- Chcę widzieć się z prezydentem Serrurierem.
Hippolyte owi zrzedła mina.
- Obawiam się, że to niemożliwe. Wie pan z pewnością, panie Rawsthorne, że
przychodzi pan w wyjątkowo niefortunnym momencie.
Rawsthorne wyprężył do granic możliwości swą niezbyt wysoką sylwetkę i Wyatt mógł
niemal zobaczyć, jak przywdziewa cały majestat brytyjskiego imperium.
- Przybyłem tu, aby przekazać oficjalne posłanie od rządu Jej Królewskiej Mości -
oświadczył pompatycznie. - Prezydent Serrurier ma je otrzymać osobiście. Przypuszczam, że
będzie nieco rozdrażniony, jeżeli do niego nie dotrze.
Twarz Hippolyte a przybrała mniej uprzejmy wyraz.
- Prezydent Serrurier jest... na konferencji. Nie wolno mu przeszkadzać.
- Czy mam powiadomić mój rząd, że prezydent Serrurier nie chce przyjąć posłania?
Hippolyte zaczął się pocić.
- Nie posuwałbym się aż do takiego stwierdzenia, panie Rawsthorne.
- Ja także - powiedział Rawsthorne z uprzejmym uśmiechem. - Uważałbym jednak, że
prezydentowi należy umożliwić podjęcie decyzji w tej sprawie. Nie byłby chyba zadowolony,
gdyby ktoś działał w jego imieniu. W żadnym wypadku. Dlaczego nie spyta go pan, czy
zechce mnie przyjąć?
- Tak byłoby chyba najlepiej - zgodził się niechętnie Hippolyte, - Może mi pan
przynajmniej powiedzieć... hm... czego dotyczy pańskie posłanie?
- Nie mogę - odparł poważnie Rawsthorne. - To sprawa wagi państwowej. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl