do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

partner coraz bardziej się ośmiela, może naprawdę nie ma się w życiu zbyt wiele czasu, i nie wolno
składać na kupkę nie przeżytych w pełni dni, dni złożonych z samych obowiązków, i wyrzeczeń, i
czekania...
-
Na poddaszu mam mały pokoik - szepcze Andrzej zdyszany (nie biegł przecież, myśli Elżbieta sennie,
ani nie wspinał się pod górę). ~ Mały, przytulny pokoik. Nikt nie zauważy, jeśli znikniemy na chwilę.
-
Najlepszy sposób na uczczenie rocznicy rozwodu. To z twego punktu widzenia. A z mego?
- Podchodzisz do tego tak - Andrzej całuje coraz natarczywiej - jakby to miało nie wiadomo jakie
znaczenie.
-Aha! Mały zabieg higieniczny, tak? Być może psychiatra właśnie to by zapisał.
Droga pod górę ku owemu przytulnemu pokoikowi na poddaszu trwałaby o wiele krócej, gdyby nie
postoje na schodach, podczas których pocałunki i objęcia stają się coraz bardziej gwałtowne i
niecierpliwe. Ale gdy Elżbieta i Andrzej są już blisko drzwi - te otwierają się nagle i staje w nich
dwoje przyjaciół Andrzeja, Wanda i Tadeusz, obydwoje zmieszani tym spotkaniem, ich gesty,
porządkujące włosy i ubranie, zamierają w nie dokończonej czynności. Tadeusz parska krótkim,
zachęcającym śmieszkiem. I pozostawia drzwi otwarte.
Elżbieta oswobadza się z uścisku Andrzeja, zbiega ze schodów, potyka się na dole, sprawdza obcas,
czy się nie złamał, i nie wyjaśniając niczego zdumionemu towarzystwu w pokoju, pośpiesznie szuka
torebki. Kiedy ją wreszcie znajduje, Andrzej, Wanda i Tadeusz są już w drzwiach, Elżbieta
przepycha się między nimi, choć Andrzej usiłuje ją zatrzymać.
Czasem cisza może być głupia i za taką ją wszyscy mają. Tym ostrzej słychać w niej odgłos
zapuszczanego przed domem motoru.
Andrzej podchodzi do stołu, nalewa sobie alkoholu.
- Wariatka - mówi nie wiadomo do kogo. Ma to zabrzmieć jak wyjaśnienie i usprawiedliwienie
zarazem, ale riie brzmi tak i Wanda, wciąż porządkując swoje włosy, powtarza histerycznie:
-
Wariatka?
Elżbieta nie wie, co ze sobą począć. Najpierw wydaje jej się to śmieszne, potem kłopotliwe. W
domu zjawić się nie może, choć nakłamawszy znowu, mogłaby to właściwie zrobić, ale największa
trudność w tym, że nie ma ochoty kłamać, że boi się, aby nagle nie zaczęła mówić prawdy.
Zatrzymuje samochód opodal słupa z ogłoszeniami, wysiada, uważnie czyta afisze. Jej wzrok
zatrzymuje się najdłużej na plakacie reklamującym wyścigi konne w Sopocie. Widnieje na nim
piękny koń, zawieszony wraz z dżokejem nad przeszkodą. Elżbieta zerka na zegarek, wraca do wozu i
decyduje się jechać do Sopotu. Trwa wciąż letni wieczór, ludzie spacerują, całymi rodzinami
wylegli na ulice - tego właśnie widoku Elżbieta nie lubi najbardziej: on i ona, przed nimi dwójka
albo trójka dzieci, po spacerze wspólna kolacja, słanie łóżka na wspólny sen... Kiedy musi się
zatrzymywać przy czerwonym świetle na przejściach, najchętniej włączyłaby alarmujący klakson,
żeby spłoszyć to szczęście gromadnie przesuwające się przed maską samochodu. Kobiety zwracają
ku niej głowy, obrzucają nieprzychylnym wzrokiem jej wóz, jej suknię, klipsy w uszach, fryzurę.
Zazdroszczą jej, jest tego pewna.
Wyścigi na szczęście jeszcze trwają, choć kasa jest już pusta i nie ma komu uiścić wstępu.
Gdy Elżbieta pragnie jednak to zrobić, ktoś z obsługi otwiera jej bramkę.
- Nie warto już płacić - mówi. - Zaraz kończy się przedostatnia gonitwa.
Elżbieta przechodzi tyłem trybuny, zajmuje miejsce na jej pustawym brzegu. Opodal siedzi młody
mężczyzna, wsparty obydwiema rękami na parasolu. Elżbieta dopiero teraz spostrzega, że zanosi się
na deszcz, podnosi głowę, patrzy na nadciągające chmury. Mężczyzna, który zwrócił na nią uwagę,
gdy tylko się zjawiła, zauważa ten jej ruch, potrząsa parasolem.
-
Jeszcze się nam przyda tego wieczoru.
Elżbieta nie odpowiada, choć te słowa zwrócone są najwyrazniej do niej, stara się skupić na
gonitwie, ale tak, jak brydż, i konie nigdy jej nie interesowały, zajmuje ją co najwyżej piękno ich
biegu, a nie kolejność przychodzenia do mety. A na trybunie, gdy kończy się przedostatnia gonitwa,
wybucha wrzawa, rozpalają się namiętności, również młody mężczyzna obok Elżbiety znów potrząsa
swoim parasolem.
-
Wie pani, na którego postawiłem?
Elżbieta nie odpowiada.
-Na tego, który przyszedł ostatni - wyjaśnia jej mimo to.
- Sam nie wiem dlaczego. Wydał mi się taki młody i wzruszający.
- Koń? - pyta mimo woli Elżbieta.
-
Tak - mężczyzna nie zauważa, że dopiero teraz odezwała się do niego. - Oczywiście, że koń.
Wzruszający. To na pewno nie jest cecha, na którą warto stawiać pieniądze. Ale to właśnie pociąga
mnie najbardziej. Zresztą nie tylko u zwierząt.
Rozpoczyna się ostatnia gonitwa i prawie równocześnie zaczyna padać deszcz. Mężczyzna otwiera
parasol, przysiada się do Elżbiety i dla lepszej osłony jej przed deszczem obejmuje ją ramieniem.
Elżbieta pozwala mu na to, nie patrzy teraz na tor, ale - z ukosa, uważnie i z namysłem - na twarz
mężczyzny, na jego starannie wygolony podbródek, zarys policzka, nosa i ust, które rozchyla w
nikłym uśmiechu, gdy mówi: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl