[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obliczu czegoś takiego. %7ładne tempo, żaden bieg nie mógł uciszyć
przerażonych głosów jej ludzi, krótko przed tym, zanim ucichły na
zawsze.
- Wez się w garść, Karen - powiedziała do siebie, dysząc ciężko.
Tym razem nie o nią chodziło. Musiała jak najszybciej dotrzeć do szosy, a
pokonywanie trzydziestu kilometrów trzykilometrowymi odcinkami
sprintu tylko to zadanie utrudni. Znowu zaczęła biec, tym razem już z
umiarkowaną prędkością, choć znowu niemal natychmiast zaczęła się
potykać.
Właściwie po co ten pośpiech? Al Fayed, choć najwyrazniej padło mu na
głowę, nie wydawał się wcale głupi. Celo-
74
wo wywiózł ją tak daleko, żeby odjechać, zanim ona zdoła się
skontaktować z biurem i powiedzieć... właśnie, co? Tak czy owak, Karen
skończy w pokoju śledczym i będzie odpowiadać na pytania, za którymi
będzie się kryło coraz więcej oskarżeń pod jej adresem, a które najpewniej
w ogóle się nie przyczynią do jego ujęcia. Ani nie wrócą życia ludziom z
jej oddziału.
Znowu próbowała biec, ale po kilku krokach zwolniła
i zaczęła iść.
Napięcie, jakie narastało od chwili, gdy objęła dowództwo oddziału
SWAT, było trudne do zniesienia - napięcie między nią i szefostwem,
między nią i jej podwładnymi... Właściwie między nią i każdym. To
usprawiedliwienie? Nie. Najważniejsze było jedno: odpowiadała za wynik
akcji. Ona zaplanowała jej szczegóły; ona wydała rozkaz wejścia do domu.
Teraz oni nie żyją.
Nie rozumiała tylko, jak do tego doszło. Wszystko zrobiła tak, jak uczono
ją na szkoleniach, a mając na uwadze wojskową przeszłość al Fayeda,
wręcz wychodziła z siebie, żeby za wszelką cenę trzymać się procedur.
Spodziewała się groznego, paranoidalnego typa z arsenałem karabinów
maszynowych, przepełnionego nienawiścią do władzy. Tymczasem ten
facet, komandos SEAL czy nie, przeszedł się po niej i po jej ludziach,
jakby ich tam nie było.
Biorąc pod uwagę pułapki z ładunkami wybuchowymi i fakt, że się zaszył
na strychu uzbrojony po zęby, wydawało się pewne, że był przygotowany
na tę akcję od dawna. Chyba że był szaleńcem, który noc w noc, od pięciu
lat, czekał na atak.
Karen uważała, że w miarę trafnie potrafi poznać się na ludziach, i
wierzyła w to, co powiedział - a przynajmniej że on sam wierzy w to, co
mówi. Ponad wszelką wątpliwość spodziewał się kogoś o nazwisku
Strand. Może to ktoś związany z kolumbijskimi kartelami, dla których
pracował? Co prawda minęło sporo czasu, ale tym ludziom urazy z
pewnością nie wylatują z pamięci. Ciekawe, że robił wrażenie, jakby
naprawdę nie wiedział, kim byli bracia Ramirezowie. No i dziwne było
jeszcze to, że pozostała przy życiu. Po zabiciu tylu policjantów była już
75
przecież tylko czymś w rodzaju niezałatwionej do końca
sprawy.
Karen pociągnęła z butelki precyzyjnie odmierzony łyk wody i ruszyła
dalej, tym razem tempem, które mogła utrzymać do szosy, a zarazem
pozwalało jej myśleć spróbować przypomnieć sobie każdy szczegół
rozmowy z al Fayedem. Nie wpadła przy nim w panikę, ale bała się
śmiertelnie. Nigdy nie przyszło jej do głowy, żeby się przygotować na taką
sytuację - przywiązana taśmą do krzesła przez psychopatę, który chwilę
wcześniej, sam jeden, załatwił cały jej oddział szturmowy SWAT.
Rozdział jedenasty
Matt Egan wpadł z hukiem do gabinetu Stranda i skierował palec na
Lauren, która notowała, co mówi do niej szef.
- Wyjdz!
Podniosła na niego oczy, potem spojrzała na Stranda i zdecydowała, że
najlepiej będzie, jeśli wyjdzie bez chwili zwłoki. Egan odsunął się o krok,
przytrzymał jej drzwi, a Lauren wyszła szybko, ze spuszczoną głową.
- Co ty sobie, cholera, wyobrażasz... - zaczął Strand.
- Odbiło ci!? - krzyknął do niego Egan, trzaskając drzwiami tak mocno, że
na ścianie zatrzęsły się oprawione fotografie. - Posłałeś tam gliniarzy?
Gliniarzy? Jakiś, kurwa, geniusz cię olśnił czy co?
- Chyba jednak nie powinieneś zapominać, do kogo mówisz i w jakiej
sytuacji się znalazłeś - powiedział Strand ze spokojem, który wydawał się
trochę przećwiczony.
- W jakiej sytuacji!?
- Co mu powiedziałeś, kiedy zostaliście tam sam na sam, Matt? Ostrzegłeś
go?
- To żart?
Strand opierał się wygodnie w krześle, z rękami założonymi na brzuchu.
- Nie wiem, jaki miałem wybór, Matt. Al Fayed, były żołnierz
amerykańskiej armii, pracował dla karteli narkotykowych. Dawno należało
zawiadomić policję. Ale jego działalność została zatajona. Dzięki tobie.
Teraz, być może również dzięki tobie, wcale nie był zaskoczony. Policja
miała tylko wejść i zatrzymać go w czasie snu.
Ponurą ironią w tym wszystkim, jedną z wielu, było
77
to, że Matt rzeczywiście rozważał, czy nie zadzwonić i nie uprzedzić
Fade'a o tym, iż Strand dowiedział się o koneksjach z kartelami. Szybko
jednak porzucił taką myśl. Trudno było przewidzieć reakcję Fade'a. Wolał
najpierw pozwolić Strandowi rozegrać karty, a potem łamać sobie głowę.
Nowy dyrektor Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego to były generał
piechoty morskiej, człowiek honoru. Egan mógł się do niego zgłosić i
wszystko mu opowiedzieć takie posunięcie zapewne zakończyłoby jego
karierę, może nawet wtrąciło do więzienia, ale przynajmniej dawałoby
nadzieję, że Fade w pokoju dożyje końca swoich dni.
Do diabła ciężkiego, jak mógł przewidzieć, że Strand zrobi coś tak
beznadziejnie głupiego?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]