[ Pobierz całość w formacie PDF ]
-Jakim cudem twoja matka...
- Kto to w ogóle jest?
- Aneta, jadę do ciebie. Dorota, plan bez zmian, zostajesz w radiu. Nie robią ci
problemów z powodu Amelii?
- Nie, spoko...
- To na razie. Pa - powiedziała szybko i wyłączyła telefon. Musi pomyśleć.
Zastanowić się. Czuła w kościach, że to nie koniec.
Mana wolno jadła batonik. Trochę cukru powinno mi dobrze zrobić, pomyślała. I jej
też. Zerknęła na siedzącą obok na trawie Anetę. Znowu obgryzała paznokcie. Kiedy
nabrała tego fatalnego nawyku?
- Masz, zjedz. - Podała jej połówkę wafelka.
32S
- Jak możesz jeść w takiej chwili? - Aneta ugryzła spory kęs i zaczęła przeżuwać. - Ja
zupełnie tracę apetyt. Jeżeli to wszystko szybko się nie skończy, niedługo zamienię
się w worek kości. Taki sam, jak te w bagażniku. Czy oni się nie zepsują? Nie
powinni tak leżeć w cieple...
- Odwróciła się i popatrzyła na samochód stojący na parkingu nieopodal.
- Nic im nie będzie. Jak inaczej chciałaś ich tu przewiezć? W lodówce turystycznej?
Zresztą zaraz zrobi się zupełnie ciemno i zaczniemy działać...
-Jakim cudem ten facet mógł wpaść na twoją matkę?
- Aneta zmieniła temat.
- Właśnie cały czas się nad tym zastanawiam. Jest za miody, żeby być jej znajomym.
Dziwne to. W dodatku odniosłam wrażenie, jakby rzucał pewne hasła, ale sam do
końca nie wiedział, o co w tym chodzi. No bo sama zobacz, zamiast powiedzieć:
wiem, że macie w domu dwa trupy, no nie? To co on mówi? Wiem wszystko. Janina
%7ły-wek. Weszli, ale nie wyszli. Co to w ogóle miało być?
- Myślisz, że tak naprawdę nic nie wie?
- Coś chyba wie... - mruknęła Marta w zamyśleniu.
- Wiesz co? - Aneta trąciła ją w ramię, by zwrócić na siebie uwagę. - Twoja matka
mogła mu najwyżej powiedzieć, że zabiła dwóch ludzi i zostawiła ciała u ciebie w
domu. On może się domyślać, że coś zrobiłaś ze zwłokami, ale tak naprawdę nie wic
kto, nie wie gdzie, mc nie wie. - Aneta coraz bardziej zapalała się do swojej
koncepcji. - Przecież nie wymienił żadnych nazwisk. Nic podał okoliczności.
- Może i masz rację. Głuche telefony, anonimy, szczur... Chciał nas rym wszystkim
zastraszyć i zmiękczyć, żebym potem nie zadawała pytań, tylko z uśmiechem na
ustach
zapłaciła. Wiesz, co jeszcze mnie przekonuje, że tak naprawdę facet nic nic wie?
Przecież on chciał ode mnie wyłudzić picniądze, ale zaczął działać, zanim jeszcze
przyjechałam, i straszył ciebie. On nie mial pojęcia, że ty to nie ja.
- A wiesz, że to może być prawda? No i teraz, jak usunęłyśmy chłopaków z domu, to
niech sobie dzwoni na policję. Nic nie zwojuje. To co? - Aneta zerwała się z trawy. -
Idziemy?
Aneta zaparkowała samochód wśród choinek rosnących za cmentarzem i wyłączyła
światła. Marta stanęła obok. Wysiadły i wyjęły narzędzia. Marta włożyła rękawiczki i
wzięła do rąk obcęgi. Zaczęła przecinać siatkę tuż przy słupku. Aneta wyjęła z
bagażnika łopaty i drut, którym zamierzały po zakończeniu pracy przymocować z
powrotem siatkę. Dziura mogła wzbudzić niezdrowe zainteresowanie. Wprawdzie
policja uznałaby to za wybryk wandali, ale wolały nie ryzykować. Lepiej, zeby nikt
niczego nie zauważył, nie zastanawiał się i nie szukał, bo przez przypadek mógłby na
coś trafić. A byłoby na co.
- Gotowe - szepnęła Mana, odchylając siatkę. Aneta tylko skinęła głową i chwyciła
dywan z jednej
strony, a Marta z drugiej. Wspólnymi silami dzwignęły rulon, w którym były zwłoki.
Z trudem przedostały się przez otwór w siatce wraz ze swoim pakunkiem.
- Nie tędy! - syknęła Mana. - Kolo płotu idziemy!
- Ale to naokoło! Na przełaj będzie szybciej!
- Na przełaj to będziemy oświetlone jak choinki na święta. Przy plocie -
zakomenderowała i poszła przodem, pociągając za sobą przyjaciółkę.
Aneta z zaciśniętymi z wysiłku zębami, sapiąc ciężko, posuwała się krok za krokiem
za Maną, która nie
326
wyglądała lepiej. Krople potu spływały jej z czoła, szczypiąc w oczy.
- Musimy sic zatrzymać - wy sapała Aneta, upuszczając dywan, który z głuchym
łomotem uderzył o ziemię.
- Nie mogłaś położyć? - spytała z pretensją w głosie Marta, opierając się o pomnik.
Otarła twarz rękawem koszuli, ubolewając w duchu nad swoją marną kondycją. Po
urodzeniu dziecka nie miała czasu na ćwiczenia fizyczne, a słowa .jogging" nic
potrafiła już nawet wymówić.
- A co? Myślisz, że upadek im zaszkodzi? - spytała kpiąco Aneta, siadając na ziemi.
Też musiała chwilę odpocząć. Może i kondycja jej się poprawiła, ale nadmiarem sił
nie grzeszyła. Trzeba było ćwiczyć z ciężarkami, pomyślała.
- Chcesz ich zbierać? - warknęła Marta. - Idziemy - poleciła. - Musimy jeszcze grób
wykopać.
Aneta dzwignęła się niechętnie. Ale cóż robić? Mus to mus. Praca fizyczna nie
sprawiała jej radości, ale przyjaciółka miała rację. Chłopaków trzeba się pozbyć raz
na zawsze, a kto ich będzie szukał na cmentarzu? Nikt.
wspólnymi silami dotaszczyły zawiniętych w dywan nieboszczyków do planowanego
miejsca pochówku. Tym razem Marta nie pokusiła się o komentarz, gdy Aneta
upuściła ich na ziemię. Pomyślała tylko, że na szczęście starannie obwiązała rulon
sznurkiem. Nie ma obaw, że coś wypadnie.
- Idę po łopaty...
Marta patrzyła za oddalającą się przyjaciółką. W ciemnych dżinsach i koszuli była
niemal niewidoczna. Miały szczęście, ta część cmentarza nie była zbyt dobrze
oświetlona ani widoczna z głównej ulicy. Księżyc też nie świecił zbyt jasno, większą
część czasu chował się za chmurami.
328
Te chmury trochę ją niepokoiły, ale na pogodę nic miała wpływu. Zaplanowanego
zadania nie można było przełożyć na inną noc. To musi się stać dzisiaj albo wcale.
Aneta bez słowa rzuciła jej łopatę pod nogi i zabrała się do rozkopywania grobu. Na
początku praca szła wyjątkowo larwo. Pracowały ramię przy ramieniu w zgodnym
tempie do chwili, gdy skończyła się miękka warstwa z wierzchu i trzeba było kopać
ubitą twardą ziemię. Pojękując i dysząc, wpychały z całej siły łopaty w podłoże,
dociskały nogą i podważały, odrzucając kawały zbitej gleby.
- Padnij! - Marta chwyciła ją za rękaw i pociągnęła w dół tak mocno, że obie
poleciały na drewniany krzyż, który runął wraz z nimi.
- Co... - Aneta urwała, widząc światła wolno przejeżdżającego radiowozu. - O rany!
Policja!
- Zamknij się. To tylko patrol. Patrz, już sobie pojechali... - Marta podniosła się i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]