[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakiej nie brak w Australii: złodziei, przemytników, nożowników. Ludzie,
nienawidzący wszelkiego porządku i prawa, podporządkowali mu się w imię
tej samej gorączki złota, która kierowała jego działaniem.
Mało kto znał go osobiście, ale jego metody były powszechnie znane.
Płacił hojnie, ale był surowy i nieubłagany. Szeptano sobie, że obecny
sędzia, były szef policji, Fletcher Hill, jest jego stronnikiem, gdyż zwiedzał
kopalnię, ilekroć bawił w tej okolicy, a jego sposób zadawania pytań i
patrzenia na wypytywanych jest typowy dla sędziego śledczego. Fletcher
Hill wymierzał kary przestępcom, gdy ich przyprowadzano przed sąd w
Trelevanie, a jego wyroki słynne były z bezwzględności.
Nienawidzono go w kopalni, jak tylko można, a Fortescue niewiele był
temu winien. Przyznawano, że metody właściciela były przyzwoite, chociaż
z natury rzeczy surowe i interesowne. Brano mu tylko za złe przyjazń z
Hillem, którego uważano za cichego wspólnika. Jedyną jego zaletą był fakt,
że znał go osobiście Bill Warden, który zawsze stawał w jego obronie, gdy
go atakowano. Warden miał wielki wpływ na tutejszych ludzi. Był to fakt
niewyjaśniony, lecz niezbity. Wyniesienie go na stanowisko zastępcy
kierownika spotkało się z ogólnym uznaniem i entuzjazmem. Teraz cieszono
się, że niebawem przejmie on miejsce znienawidzonego Harleya. Warden
miał instynkt sportowca; umiał postępować z ludzmi.
Harley miał pewien autorytet, ale nie lubiano go. Większość robotników
uznawała, że jest to dorobkiewicz, egoista, do którego nie warto mieć
zaufania. Starał się wszelkimi siłami o popularność, ale te wysiłki były zbyt
widoczne. Bill Warden zachowywał się swobodnie, co robiło znacznie
większe wrażenie na ludziach.
Harley sam się podał do dymisji. Oświadczył, że potrzebuje odpoczynku.
Nikt nie usiłował go zatrzymać. Jego następcą musiał zostać Warden, to było
oczywiste. Jak zauważył drwiąco Hill, nie było innego kandydata na
stanowisko szefa tej bandy opryszków.
Z pewnych przyczyn Harley odłożył swój wyjazd do ukończenia inspekcji
kopalni przez Hilla. On i Warden mieszkali razem w wielkim domu
górniczym w dolinie Barren. Znajdował on się w pobliżu kopalni, na skraju
doliny; część była urządzona dla kierowników, którzy stale tu mieszkali.
Roztaczał się stąd widok na czarne wzgórza i na żółty potok, płynący pod
oknami. Prowadziła do tego domu kręta ścieżka, wijąca się wzdłuż potoku.
Tą ścieżką wiózł Fletcher Hill obie panie nazajutrz po owej partii
rozegranej w hotelu w Trelevanie.
Wśród nagich skał panował nastrój, który zmroził nawet gadatliwą Adelę.
Tu chyba są upiory! szepnęła.
Harley przyjął ich na progu z uśmiechem w przebiegłych oczach.
Warden oczekuje pana w kopalni rzekł. Nie odpoczął dzisiaj.
Usiłował przygotować istną paradę na przyjazd państwa. Nie wiem, czy mu
się powiodło.
Dlaczego pan wątpi? spytał Fletcher. Harley wzruszył ramionami i
zaśmiał się.
Niech pan poczeka! Zobaczy pan!
Wejście do kopalni wyglądało jak olbrzymia grota w skale. Warkot i szum
maszyn rozlegał się wśród tych skał z piekielnym hałasem. Dora mimo woli
wzdrygnęła się. Popatrzyła błagalnie na Hilla, który natychmiast zwrócił się
do Harleya:
Idz pan naprzód i każ zatrzymać maszyny. Nie można rozmawiać.
Jeden drugiego nie słyszy.
Ja pójdę z panem naprzód, panie Harley odezwała się Adela.
Chcę zobaczyć maszyny w ruchu.
Harley zawahał się.
Czy pan zna drogę, panie Hill? spytał. Hill przytaknął ze
zniecierpliwieniem.
Tak, tak, byłem tu wczoraj.
Dobrze ustąpił Harley ale niech pan nie zapomni skierować się
na prawo, gdy pan zejdzie ze schodów. Tamta droga, na lewo, jest zbyt
stroma dla pań.
Wyszedł, a Adela poszła za nim, najwidoczniej zachwycona, że nareszcie
wymknęła się spod surowej opieki i oddycha swobodną i dziką atmosferą.
Dora popatrzyła za nią niespokojnie i zwróciła się do Hilla: Nic jej się
nie stanie, prawda? spytała. Milczał.
To może zaczekamy sekundę, aż ustanie ten hałas? zaproponowała.
Hill przystanął, aczkolwiek niechętnie.
Nie ma w tym nic dokuczliwego odparł. Popatrzyła na ponury otwór
w skale, otrząsając się.
To jest chyba straszna nora rzekła.
Przewidywałem, że nie będzie ci się tu podobać. Uśmiechnął się
lekko.
Zadrżała.
A tobie się tu podoba? Tak... może... Ciebie to interesuje. Ale czy ten
straszliwy hałas nie działa ci na nerwy? Ja bym uciekła poza jego zasięg.
Hill poprowadził ją do pobliskiej skały, tworzącej jakby ławkę.
Siadaj! rzekł.
Usiadła, a on stanął przy niej, opierając nogę na kamieniu. Czuła jego
spojrzenie, obserwujące ją bacznie. Objęła rękami kolana czując, że serce
trzepoce jej w piersiach jak strwożony ptak. Przygotowana była na jakieś
pytanie. Ale nie usłyszała żadnego. Natomiast hałas, rozsadzający jak się
wydawało granity dokoła, ustał i w dolinie zapanowała cisza.
Nastrój był nie do zniesienia. Podniosła na niego oczy; zdobyła się na
odwagę.
Co to? spytała. Dlaczego... dlaczego... patrzysz na mnie... w ten
sposób?
Gestem dał jej znak, że odmawia wyjaśnień.
Idziemy? spytał lakonicznie.
Podniosła się, ale kolana uginały się pod nią. Natychmiast wyciągnął rękę
i podtrzymał ją, ujmując jej łokieć. Prowadził ją do kopalni, kierując jej
niepewnymi krokami w zupełnym milczeniu.
Zostawili za sobą światło dzienne. Pogrążyli się w półmroku. Kilka stopni,
wyrąbanych w kamieniu prowadziło na dół, w czarny otwór, ziejący przed
nimi.
Czy tu nie ma światła? spytała Dora.
Jest rzekł Fletcher. Za zakrętem będzie lampa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]