do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dziecko znalazło odpowiedni dom. Ja nie mam żadnego oparcia.
Jej słowa zawisły w powietrzu. Nawet dla niej samej zabrzmiały zbyt
surowo i egoistycznie. Ale przecież musi jakoś posklejać w całość rozbite
na kawałki życie. W żadnym razie jednak nie zamierza wychowywać
nieślubnego dziecka Kyle'a.
- Przecież możesz mieć wszystko. Dopilnuję tego.
- Nie chcę tego bęka...
Nie zdążyła dokończyć, gdyż Raffaele zamknął jej usta pocałunkiem.
Zanurzył palce w jej włosach. Jego skóra nadal pachniała świeżym
powietrzem i deszczem, naturalnie, kusząco, wręcz odurzająco. Ciało Lany
zapłonęło pożądaniem. Rozchyliła usta, ulegając naporowi jego warg i
pieszczotom języka.
Rossellinim wstrząsnął dreszcz rozkoszy. Jęknął, wpijając się w nią
głębiej. Szarpnął pasek jej szlafroka, odnalazł jej nagie biodro i
przyciągnął blisko do siebie. Lana poczuła, jak pod ciepłym dotykiem jego
ręki cała mięknie i się rozpływa. Przywarła mocno do jego twardego
podbrzusza.
Westchnęła, drżąc z pożądania. Ręka Raffaele'a przesunęła się na jej
pośladek i chwytając go, wprawiła jej biodra w rytmiczny ruch. Musnął
ustami jej policzek, po czym jego wargi zaczęły pieścić zagłębienie za jej
uchem, wywołując na jej ciele gęsią skórkę.
- Twoja chęć odegrania się na mężu jest tak wielka, że pozwolisz,
żeby jego dziecko trafiło do domu opieki? Obiecaj mi, że się nad tym
zastanowisz. Gwarantuję, że wszystko ci wynagrodzę.
Jego żądanie przywróciło ją do rzeczywistości. Wyrwała się z jego
objęć i zakryła szlafrokiem. Serce waliło jej w piersi jak oszalałe. Skóra
piekła w miejscach, w których przed chwilą jej dotykał.
- Nic z tego, nie zmienię zdania. - Z trudem wydobyła głos z
nabrzmiałych jeszcze od pocałunku ust.
Raffaele rzucił jej smutne spojrzenie i wziął z podłogi podróżną torbę.
- Porozmawiamy o tym jutro.
- Jutro mnie tu nie będzie!
Głuchy na jej oświadczenie wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Jego
chłodne opanowanie wydało jej się bardziej niebezpieczne, niż gdyby ze
złością trzasnął drzwiami.
Nie przystanie na jego propozycję za żadne skarby świata. Pomyślała
o swoim przegranym małżeństwie. Całe pieniądze, ich luksusowe życie,
nie miały dla niej znaczenia w obliczu faktu, że nie mogli mieć dzieci.
Najwyrazniej Kyle był tego samego zdania. Przegrała. Była do
niczego. Położyła dłoń na swoim martwym łonie, mimowolnie zaciskając
palce w pięść. Nie może, po prostu nie może tego zrobić.
Następnego ranka, jadąc windą do biura, w którym pracowała,
poprawiła w lustrze kołnierzyk bluzki. Przyjrzała się uważnie swojemu
odbiciu. Nikt by nie odgadł, że nie posiada nic, prócz tego co ma na sobie.
Przynajmniej zachowała godność i opanowanie. Aczkolwiek, biorąc
pod uwagę wydarzenie zeszłego wieczoru, można by z tym polemizować.
Dotknęła palcami ust.
Za każdym razem, kiedy Raffaele ją całował, wrzała w nim złość.
Mimo drzemiącej w nim niebezpiecznej siły, którą wyczuwała, nie zranił
jej ani nie obraził, przeciwnie - rozbudził jej zmysły.
Pozwolił jej czuć rzeczy, których nie powinna, choć jednocześnie
podświadomie uważała, że ma do nich prawo. Mąż ją zdradzał. Co w tym
złego, że pragnęła odbudować w sobie utracone poczucie wartości,
szacunek do samej siebie, dzięki mężczyznie, który uważał ją za
atrakcyjną?
Drzwi windy otworzyły się i Lana wysiadła na piętrze, na którym od
trzech lat pracowała. Przez całe wczorajsze popołudnie starała się
skontaktować z Frankiem Burnhamem, prezesem organizacji
charytatywnej. Do dzisiejszego ranka nie oddzwonił.
Może taktownie nie chciał zakłócać jej żałoby? Miała nadzieję, że tak
właśnie było. Ta praca, pomimo niskiego uposażenia, była jej jedyną
nadzieją.
- Pani Whittaker? Co pani tu robi? - recepcjonistka Katie wstała
pospiesznie zza biurka, trzepocząc rękoma jak przerażony gołąb
skrzydłami.
- Przyszłam do pracy.
- Lana, co za niespodzianka - z głębi korytarza powitał ją głos Franka.
- Niespodzianka? Zostawiłam wiadomość na twojej automatycznej
sekretarce, że przyjdę dziś do pracy.
- Po co się spieszyć? Wez sobie jeszcze trochę wolnego.
- Nie chcę. Wolę się czymś zająć. - Zarobić pieniądze, dodała w
myślach.
- Wejdzmy do mnie do biura.
Ogarnęły ją złe przeczucia. Frank zwracał się do niej jak zwykle
uprzejmie, ale dostrzegła coś niepokojącego w wyrazie jego oczu. W
gabinecie najpierw zaczął przekładać papiery, odchrząkując kilkakrotnie,
żeby oczyścić głos.
- Przejdzmy do rzeczy. Dlaczego nie oddzwoniłeś? - spytała prosto z
mostu.
- Przykro mi. Ciężko mi to mówić, ale nie możesz tu wrócić. - Usiadł
ostrożnie na krześle za biurkiem.
- %7łartujesz. Na pewno czeka na mnie mnóstwo pracy. A co z balem
charytatywnym? Wyścigiem gwiazd w starych samochodach?
- Nie zrozumiałaś mnie. Nie chodzi o to, że nie ma dla ciebie zajęcia. I
doceniamy również wszystko, co zrobiłaś dla nas przez ostatnie kilka lat.
- Więc o co?
- Stracimy większość sponsorów, jeśli zostaniesz.
- Przyprowadzę nowych. Daj mi tylko szansę. To Kyle zostawił po
sobie ten cholerny bałagan, nie ja.
- Wiem, ale jego opinia będzie się za tobą ciągnęła. Jego działalność
pozostawiła zbyt wiele otwartych pytań. Chcesz czy nie, zostałaś w to
zamieszana. Nasi sponsorzy wyrazili zaniepokojenie twoją obecnością w
organizacji. Jeden nawet zażądał sprawdzenia naszych ksiąg. Musimy
osiągać cele. Sama wiesz, jak w dzisiejszych czasach trudno zdobyć
pieniądze. Nie możemy dopuścić do skandalu.
- Pozwól mi z nimi porozmawiać. - Prosząc o to, Lana wiedziała, że
nic nie wskóra. Fundusz pomocy dzieciom wspierało wielu jej przyjaciół,
tych samych, którzy dwa dni temu zatrzasnęli jej drzwi przed nosem.
- To bezcelowe. Przykro mi.
- Nie bardziej niż mnie.
Lana wstała i bez słowa wyszła z biura prosto na ulicę. Nie miała
wyboru. Musiała zadzwonić do ojca. Stanęła jednak przed dylematem.
Nie chciała korzystać z telefonu w apartamencie Raffaele'a, gdyż nie
zamierzała tam wrócić. Pozostawały jej tylko telefony publiczne, a na nie
potrzebowała pieniędzy, których nie miała. Musiała coś sprzedać. Tylko
co?
Zimowe promienie słońca zamigotały chłodnym blaskiem, odbijając
się od diamencików jej zaręczynowego pierścionka i obrączki. Zupełnie o
nich zapomniała. Kretynka. Miała pod nosem kilka tysięcy dolarów i nie
spostrzegła tego. Zsunęła pierścionek i obrączkę i zacisnęła je w dłoni.
Serce zabiło jej z nadzieją. Miała przed sobą perspektywy, po prostu
jeszcze ich nie zbadała.
Znalezienie jubilera, który kupiłby od niej biżuterię, okazało się
trudniejsze, niż na początku sądziła. W końcu około czwartej po południu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl