do ÂściÂągnięcia - download - pobieranie - pdf - ebook

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

gruntowne badania. Dlaczego pan pyta? - Przez ciekawość. Kiedy?
- Jakieś osiem, dziesięć lat temu. Ale dlaczego pan pyta?
- Słyszał pan chyba, jak szeryf czytał list gończy? Znam się co nieco na medycynie, więc jestem
ciekawy. Po prostu.
Przez dłuższą chwilę Molyneux wpatrywał się w Deakina z dziwnym napięciem. Potem szybko
skinął głową towarzystwu i wyszedł.
- Nieprzyjemna historia z tą epidemią - stwierdził Pearce z zadumą. - Ilu zmarło według ostatnich
informacji, pułkowniku? Myślę o żołnierzach z garnizonu.
Claremont zerknął pytająco na O'Briena, który, jak zwykle szybki i autorytatywny, odparł:
- Według ostatnich danych - a otrzymaliśmy je mniej więcej sześć godzin temu - zmarło piętnastu.
Cały garnizon liczy siedemdziesięciu sześciu żołnierzy. Nie wiemy, ilu dokładnie zachorowało, ale
Molyneux, który ma w tych sprawach wielkie doświadczenie, na podstawie liczby zgonów ocenia, że
choruje między dwie trzecie a trzy czwarte garnizonu.
- Czyli że do obrony fortu zdolnych jest nie więcej niż piętnastu ludzi? - spytał Pearce.
- To całkiem możliwe.
- Wymarzona okazja dla Białej Ręki. Gdyby tylko o tym wiedział. - Dla Białej Ręki? Tego
krwiożerczego wodza Pajutów? - Widząc potakujący gest szeryfa, O'Brien potrząsnął głową. -
Rozpatrywaliśmy taką możliwość, ale odrzuciliśmy ją. Wszyscy wiemy, jak obsesyjnie Biała Ręka
nienawidzi białych, a zwłaszcza kawalerii Stanów Zjednoczonych, ale wiemy też, że nie brakuje mu
rozumu. Inaczej wojsko albo - w tym miejscu major pozwolił sobie uśmiech - nasi nieustraszeni stróże
prawa już dawno dobraliby mu się do skóry. Jeżeli Biała Ręka wie, że Fort Humboldta jest tak
beznadziejnie osłabiony, to zna również przyczynę i będzie unikał fortu jak zarazy. - Kolejny uśmiech,
tym razem chłodny. - Przepraszam, to nie miało być dowcipne.
- A mój ojciec? - zapytała Marika drżącym głosem. - Nie. O nim na razie cisza.
- To znaczy...
- Przykro mi. - O'Brien delikatnie dotknął jej ramienia. - To znaczy, że wiem na ten temat tyle samo
co pani.
- Piętnaście dusz Bóg powołał do siebie J- odezwał się Peabody grobowym głosem. - Ciekawe, ile
jeszcze zabierze przed świtem.
- O świcie się dowiemy - stwierdził szorstko Claremont, który błyskawicznie utwierdzał się w
przekonaniu, że pastor nie jest akurat tym, kogo chciałby mieć pod ręką w takiej chwili.
- Dowiemy się? - Prawa brew Pearce'a znów powędrowała nieznacznie w górę. - A to w jaki sposób?
- Bardzo prosty. Mamy ze sobą przenośny telegraf. Połączymy go kablem z drutami biegnącymi
wzdłuż toru i w ten sposób uzyskamy łączność na całej linii, poczynając od fortu na zachód od Reese
City, aż po Ogden na wschodzie - wyjaśnił Claremont i spojrzał na odwróconą od nich Marikę. -
Opuszcza nas pani, panno Fairchild?
- Jestem... jestem zmęczona - wytłumaczyła się i uśmiechnęła blado. - To nie pańska wina,
pułkowniku, że nie jest pan zwiastunem dobrych wieści. - Wychodząc, przystanęła w drzwiach i
zatrzymała wzrok na więzniu. Przez dłuższą chwilę przyglądała mu się z namysłem, po czym odwróciła
się gwałtownie do szeryfa. - Czy ten biedak w ogóle nie dostanie jeść ani pić?
- Biedak! - Jawna pogarda w głosie Pearce'a odnosiła się do Deakina, a nie do dziewczyny. - Może
powtórzy to pani rodzinom tych, którzy spalili się w Lake's Crossing? Póki co, ten łotr jest
aż za dobrze odkarmiony. Przeżyje.
- Ale nie zostawi go pan chyba związanego na całą noc?
- I owszem, tak właśnie zrobię. - Ton szeryfa wskazywał, że jest to decyzja nieodwołalna. - Rozwiążę
go rano.
- Rano?!
- Właśnie. I to wcale nie z powodu nagłego przypływu uczuć do naszego ptaszka. Będziemy już
wtedy tak głęboko na terytorium wroga, że nie odważy się uciekać. Samotny biały, bez konia i broni,
nie przetrzyma wśród Pajutów nawet dwóch godzin. Dwuletnie dziecko potrafiłoby go wytropić na tym
śniegu, a zresztą i tak albo zginąłby z głodu, albo zamarzł na śmierć. Szanowny pan John Deakin pod
wieloma względami stanowi dla nas zagadkę, to prawda, ale na własne oczy widzieliśmy, jak dba o
swoją skórę.
- A więc będzie tu leżał i cierpiał przez całą noc?
- To morderca, podpalacz, złodziej, oszust, a na dodatek tchórz - tłumaczył cierpliwie szeryf. -
Zupełnie nie nadaje się na obiekt pani litości.
- A pan zupełnie nie nadaje się na obrońcę prawa, panie Pearce! - Sądząc po zdumionych minach
słuchaczy, gwałtowny wybuch dziewczyny był do niej zgoła niepodobny. - A może pan nie zna. prawa?
Nie, stryju, nie będę cicho. Prawo amerykańskie mówi wyraznie: ten, komu nie udowodniono winy, jest
niewinny. Ale pan Pearce zdążył już osądzić i skazać tego człowieka i prawdopodobnie powiesi go na
pierwszym drzewie, jakie mu się nawinie. Prawo! Niech mi pan pokaże takie prawo, które upoważnia
pana do traktowania kogokolwiek jak wściekłego psa!
I zakręciwszy długą spódnicą, zagniewana Marika opuściła przedział. - A ja myślałem, Nathan, że
prawo nie jest i obce - rzucił O'Brien z kamienną twarzą. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • goeograf.opx.pl